Tajny dokument/7
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajny dokument |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 13.7.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W normalnych warunkach słaba nawet motorówka przebywa drogę od Londynu aż do ujścia Tamizy w ciągu czterech do pięciu godzin. Inaczej wygląda to podczas mgły, kiedy statki nie mogą rozwijać większej szybkości w obawie przed zderzeniem.
Tego dnia, kiedy „Jastrząb“ wyruszył w drogę mgła była wyjątkowo gęsta i zupełnie uniemożliwiała widzenie.
Kapitan Bricks był człowiekiem ostrożnym. Aby nie narazić yachtu na rozbicie, posuwał się naprzód powoli, trzymając się przez cały czas lewego brzegu.
Na szczęście znał Tamizę doskonale i z zamkniętymi oczami mógłby wskazać każde niebezpieczne miejsce, każdy wir i zakręt.
Droga do ujścia Tamizy trwała przeszło osiem godzin. Dochodziła już godzina pierwsza po południu, gdy wreszcie jasny promień słońca rozdarł szeroko obłoki i oczom pasażerów ukazał się wspaniały widok szeroko rozlanych wód.
„Jastrząb“ mógł teraz nadrobić stracony czas... Gerald odetchnął z ulgą. Łatwo zrozumieć, że zależało mu przede wszystkim na wydostaniu się na pełne morze... Dopóki byli na Tamizie, obawiał się, że w każdej chwili zatrzyma ich patrol policyjny.
Lola Ravenna opowiedziała kapitanowi swe przygody. Nie zataiła przed nim niepomyślnej dla nich okoliczności, która sprawiła, że kradzież dokumentu odkryto wcześniej, niż należałoby przypuszczać.
Bricks słuchał jej opowiadania ze zdumieniem i niedowierzaniem. Śmiała kradzież diamentów na zamku lady Wolverton wydawała mu się wyczynem zgoła nieprawdopodobnym. Wzruszył ramionami i zmarszczył brwi.
— Hm... — mruknął — znam tylko jednego, który mógłby się na to ważyć!... Nie lubię wspominać nazwiska tego człowieka.
— Czy ma pan na myśli Johna Rafflesa? — zapytała kobieta z przerażeniem.
— Oczywiście — padła odpowiedź.
Lola zamilkła...
Minęła godzina. „Jastrząb“ wypłynął na pełne morze.
Wydawało się wszystkim, że znajdują się już poza obrębem niebezpieczeństwa. Bricks posiadał papiery w jaknajlepszym porządku, yacht zarejestrowany był we właściwym urzędzie, a dyplom kapitana, żeglugującego na najdłuższych szlakach, zabezpieczał go przed wszelką kontrolą.
Co prawda, rysopis złodziejki został z pewnością podany do publicznej wiadomości, ale i na to Lola znalazła radę. Natarła swe krucze czarne włosy jakimś bezbarwnym płynem i usiadła w słońcu na pokładzie. Po upływie kwadransa włosy jej poczęły przybierać czerwonawy odcień a po pół godzinie stały się rude, jak płomień... Należało zastanowić się teraz nad tym, jak ukryć cenny dokument? Lola trzymała go w torebce, której nie wypuszczała z rąk. Od czasu do czasu spoglądała z satysfakcją na żółtą kopertę, opatrzoną pieczęciami hrabiego Drexlera.
— Dlaczego nie płyniemy do Flissingen? Stamtąd mieliśmy niedaleko do Berlina... — zwróciła się z pytaniem do kapitana.
— Dlatego, że mam wszystkie klepki w porządku — odparł Bricks. — Czy sądzicie, że nie zawiadomiono o kradzieży wszystkich europejskich portów?
Straże portowe przetrząsną każdy podejrzany okręt w poszukiwaniu kobiety podobnej do pani. Farbowane włosy nie na wiele się przydadzą. Policja portowa zna się na takich sztuczkach. Wołałem nie ryzykować i wybrałem Hamburg, gdzie przyjmy nas z otwartymi rękoma.
Bricks zaśmiał się zadowolony z własnego dowcipu. Lola tymczasem ze smutkiem spoglądała na fale.
— Wspomniał pan przed chwilą nazwisko Rafflesa, Bricks... Czy naprawdę przypuszcza pan, że to mógł być on?
— Jeśli to nie on, to w każdym razie ktoś bardzo do niego podobny — odparł kapitan. — Tylko Raffles potrafi dokonać takiej sztuczki.
— Oby tylko nie dowiedział się o kradzieży dokumentów — ciągnęła Lola, marszcząc swe piękne czoło.
— I cóż z tego, gdyby nawet się dowiedział? — wtrącił się do rozmowy Gerald. — Cóż on nam teraz może zrobić złego?
— Nie mów tak głośno — odparła kobieta bojaźliwie. — Jest to jedyny człowiek w świecie. którego się boję. Powiedz Bricks, czy mamy na pokładzie telegraf bez drutu?
— Oczywiście.
— I radiotelegrafistę?
— Nie... Nie mogłem zabrać ze sobą zbyt wielkiej załogi. Czy myśli pani, że jesteśmy na pokładzie wojennego okrętu? Mój sternik jest zarazem radiotelegrafistą. Wywiązuje się łatwo z obydwu zadań.
— Niech go pan zawoła... Ktoś inny może chwilowo zastąpić go przy sterze. Niech go pan zapyta, czy może nawiązać kontakt z ładem?
— Z jakim lądem?
Bricks spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Niech pan nie stawia dziecinnych pytań.. Oczywiście, że z angielskim. Chciałabym wiedzieć, czy ma pan rację i czy schwytano Rafflesa, względnie innego sprawcę kradzieży...
— Czy zechce mi pani wskazać, z kim ma się połączyć sternik Quilp?
— Well... Choćby z radiostacją londyńską.
— Hej, Quilp... Oddaj ster Brashowi i chodź tu na górę! Musisz dać sygnał.
Quilp gwizdnął przeciągle. Na odgłos gwizdka wyrósł jak z pod ziemi Brash. Quilp oddał mu ster i wbiegł na górę.
— Co mam zasygnalizować? — zapytał, spoglądając ciekawie na stojącą na pokładzie parę.
— Zapytasz się, czy są jakieś nowiny w sprawie kradzieży kosztowności na zamku lady Wolverton w Richmond! — rzuciła Lola krótko.
— Stop, nie tak prędko — odparł marynarz. — Nie mogę wszystkiego zapamiętać odrazu. Lady Richmond w Wolverton — nie chyba odwrotnie: lady Wolverton na zamku w Richmond... Chodzi o jej kosztowności?...
— Nietylko o jej kosztowności, durniu, ale o klejnoty zaproszonych gości, — przerwała mu Lola ostro. — Ubiegłej nocy odbył się tam bal, przyczym dokonano kradzieży. Powiedziałabym ci wszystko, gdybyś słuchał uważniej.
— Pani widocznie sądzi, że już nie mam nic lepszego do roboty, — odparł wzruszając ramionami. — Mam się zapytać, czy schwytano złodzieja... Do kogo się zwrócić z tym pytaniem?
— Do Daventry.
— Do centralnej rozgłośni?... I pani sądzi, że otrzymamy odpowiedź? Zobaczymy. Mają chyba inne kłopoty na głowie i ani im się śni odpowiadać na wszystkie pytania.
— Zrób, co ci rozkazano i pilnuj czy nie usłyszysz odpowiedzi. — przecięła Lola dyskusję... Z pewnością o sprawie tej mówi się teraz bardzo wiele. Brash da sobie ze sterem doskonale radę.
Quilp stał przez chwilę nieruchomo, wreszcie okręcił się na pięcie i zniknął w kabinie, gdzie ustawiony był radioaparat.
— Teraz musimy się zastanowić nad sposobem ukrycia dokumentu — rzekł Bricks po jego odejściu. Należy się w każdym razie liczyć z możliwością rewizji na pokładzie... Okręty policyjne, patrolujące na morzu, mogły otrzymać radiotelegraficzny meldunek... Wydaje mi się przy tym, że nasz yacht płynie wolniej, niż zwykle. Nie mogę zrozumieć, jaka jest tego przyczyna. Motor idzie pełną parą, zazwyczaj robimy trzydzieści węzłów na godzinę, a dzisiaj nie wyciągamy nawet dwudziestu pięciu.
— Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć — zawołał Gerald przerażony. — Angielskie łodzie policyjne robią conajmniej trzydzieści pięć węzłów na godzinę!...
— Jeszcze kwadrans, a miniemy pas trzykilometrowy, poza który nie wolno wypływać angielskim łodziom, — odparł Bricks. — Wówczas będziemy już bezpieczni. Ale przede wszystkim trzeba pomyśleć o dokumencie... Włożymy kopertę do nieprzemakalnego gumowego worka, następnie owiniemy go w ceratę i wszystko razem przymocujemy do burty okrętu... Gwarantuję wam, że am kropla wody nie przedostanie się do środka, chociażbyśmy mieli popłynąć na sam koniec świata.
W tej chwili rozległ się ochrypły głos Brasha.
— Kapitanie!... Niechże pan przyjdzie tutaj... Nic nie rozumiem!...
Bricks szybko wbiegł po schodach na górę.
— Trzymaj się mocno, synku — zawołał z wysokości kapitańskiego mostku. — Przyjdę zaraz do ciebie, aby sprawdzić, czy ci się nie zrobiły odciski na delikatnych rączkach od koła sterowego!...
Z uśmiechem, nie wróżącym nic dobrego, zwrócił.się do sternika. Trzymał w ręku przyrząd do mierzenia szybkości. Przechylił się przez burtę, aby zanurzyć go w wodzie. Nagle okrzyk zdumienia padł z jego ust.
— Do wszystkich diabłów? Któż to mógł zrobić?
Lola i Gerald przybiegli do niego przerażeni.
— Co się stało? Czego pan tak krzyczy?
— Sami krzyczelibyście, gdybyście to zobaczyli... Czy widzicie? Odczepiono łódź z haku i spuszczono po sznurze na wodę. Zahaczyła o tył okrętu i tworzy naturalny hamulec... Przecież można się wściec na ten widok! Nic dziwnego, że yacht robi o pięć węzłów na godzinę mniej...
Krzyczał tak głośno, że żyły nabrzmiały mu na czole.
— Wszyscy na pokład!... Proszę odsunąć się na bok — zwrócił się do Loli i Geralda.
Ze wszystkich stron poczęły się ukazywać sylwetki przerażonych marynarzy. Zbliżyli się do miejsca, w którym stał kapitan i wzrokiem pełnym zdumienia spoglądali na kołyszącą się na falach łódź.
Bricks spojrzał groźnie na zgromadzonych marynarzy.
— Kto z was umocował tę łódź?
Dwaj marynarze wystąpili naprzód... Oświadczyli, że oni uczynili to, przyczym pomagał im ten sam człowiek, który podwiózł łódeczką Lolę i Geralda z nad brzegu Tamizy. Zapewniali kapitana, że łódź umocowana była przyzwoicie... Nie rozumieli, w jaki sposób liny mogłyby się rozwiązać...
Bricks trzęsąc się jeszcze ze złości, zbliżył się do schodków. Z pod pokładu rozległ się znów głos bosmana:
— Kapitanie!... Prosiłem, aby pan tu do mnie przyszedł... Nic nie mogę zrozumieć!... Sprawa wygląda poważnie...
Kapitan zacisnął zęby, przysięgając sobie w duchu, że się krótko rozprawi z nieudolnym gadułą, gdy nagle z ust bosmana padło nieoczekiwane pytanie:
— Czy jest pan pewien, kapitanie, że płyniemy do Hamburga?
— A cóżeś myślał, że do Tokio? — odparł Bricks, pieniąc się z wściekłości — czy po to mnie wzywałeś?
— Po to i nie po to... Widzi pan, kapitanie, aby dopłynąć do Hamburga, musimy trzymać się kursu na północo - wschód...
— A czy ty nie trzymasz się tego kursu, durniu? — ryknął kapitan.
— Oczywiście, że tak, kapitanie... Robię wszystko co mogę... Trzymam się północowschodniego kursu i wciąż mam oczy zwrócone na kompas... Ale cóż z tego? Nie rozumiem, dlaczego widać wyraźnie światła latarni morskiej w Harwich?
Bricks otworzył usta ze zdumienia... Przez chwilę nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Nie wierzył własnym oczom... Istotnie w odległości może piętnastu kilometrów błyszczały wyraźnie światła Harwich. Stary wilk morski nie mylił się...
Spojrzał na kompas... Porównując z igłą kompasu kurs okrętu, kapitan musiał przyjść do wniosku, że yacht płynął w kierunku północowschodnim. Potarł ręką czoło. Nagle zerwał szklane szkiełko kompasu i spróbował dotknąć jego igły. Z ust jego padł okrzyk wściekłości.
Igła ta była przywiązana cieniutkim drucikiem, tak, że stale wskazywała inny kierunek, niżby należało.