Tako rzecze Zaratustra/O odszczepieńcach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O odszczepieńcach |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część trzecia Cały tekst |
Indeks stron |
O ODSZCZEPIEŃCACH
Biada, więdło i brunatnie rozpościera się oto błonie, tak niedawno jeszcze zielone i barwiste! Ileż miodu i nadziei zebrałem ja z niego w swe ule!
Postarzała się cała ta młodzież, — lub bodaj że nie postarzała się nawet! Stała się tylko zmęczona, pospolita, wygodna: — zwą to oni „pobożnymi staliśmy się znowuż“.
Wszak niedawno jeszcze patrzałem na to, jak na skore nogi zrywali się o wczesnym ranku: lecz pomęczyły się ich nogi, a teraz oto wypierają się nawet męstwa swego jutrzennego!
Zaprawdę, niejeden z nich podnosił niegdyś swe nogi niczem tancerz, wabił go śmiech w mej mądrości: — lecz oto namyślił się inaczej. Widziałem go właśnie, jak w pałąk zgięty — do krzyża się czołgał.
Wokół światła trzepotali się niegdyś, jak ćmy i młodzi poeci. Nieco starsi, nieco chłodniejsi: a już oto zacofańce, nury i piecuchy.
Struchlało im może serce na widok, jak mnie oto samotność, niby wieloryb, połknęła? Lub może uszy ich oczekiwały długo tęsknie, a daremnie na mojej trąbki głos i heroldowe wołania?
— Och! niewielu zawsze takich bywało, których serce zdolne jest do długiej odwagi i otuchy: takich ludzi duch cierpliwym bywa. Pozostali to tchórze.
Pozostali: to są zawsze ci najliczniejsi, powszedni, zbyteczni, ci, których jest o wicie za wiele, — oni wszyscy tchórzami są! —
Kto mojego jest rodu, temu tylko moje wydarzenia przytrafiać się mogą: tak, że za pierwszych towarzyszy mieć będzie trupa i poliszynela.
Wtórymi towarzyszami zaś będą mu jego wyznawcy: żywotny to rój, wiele tam miłości, wiele szaleństwa, wiele gołowąsego uwielbienia.
Do tych wyznawców sercem lgnąć nie powinien, kto między ludźmi mojego jest rodu; w te wiosny i łany barwiste wierzyć nie powinien, kto zna płochość i tchórzliwość ludzkiej natury!
Gdyby inaczej mogli, inaczejby też chcieli. Połowiczni psują wszystko całe. A że liście więdną, — czegóż tu biadać!
Zaniechaj więc ich, o Zaratustro, i nie biadaj już! Raczej zadmij gwałtowniejszymi wichry między nich, —
— zadmij między te liście, o Zaratustro, aby wszystko powiędłe jeszcze prędzej ciebie odbiegło! —
„Pobożni staliśmy się znowu“ — wyznają dziś ci odszczepieńcy; zaś niejeden z nich jest nawet zbyt tchórzliwy, aby to wyznał.
Takim w oczy zaglądam, — takim powiadam w oczy i w sromą krasę ich policzków: jesteście tacy, którzy się znowu modlą!
Aliści hańbą jest modlenie się! Acz nie dla wszystkich, wszelako dla ciebie i dla mnie, oraz dla tych, którzy swe sumienie w głowie mają. Dla ciebie hańbą jest modlenie się!
Wiesz wszak o tem: tchórzliwy to djabeł w tobie rad ręce składa, rad ręce zakłada i wygodniej sobie czyni: — djabeł ten tchórzliwy szepcze ci: „istnieje Bóg!“
Lecz tem oto zaliczyłeś się do onego plemienia, pierzchającego przed światłem, które wobec światła nigdy spokoju nie zaznaje; i oto musisz nurzać głowę coraz głębiej w noc i oćmę!
I zaprawdę, dobra obrałeś sobie porę: gdyż właśnie wylatują znów nocne ptaki. Nastała godzina wszelkiemu stworzeniu, które płoszy się przed światłem, wieczorna godzina odpoczynku, kiedy ono nie — „spoczywa“.
Słyszę ja to i czuję: nastała godzina łowów i krążenia; — nie dzikie wszakże to łowy, lecz swojskie, niemrawe cuchanie ostrożnych i cichych świętoszków, —
— nastała godzina łowów na uczuciowych utrapieńców: wszystkie pułapki na serca nastawiono znowuż! A gdziekolwiek zasłony uchylę, zewsząd ćma nocna wypada.
Ukrywała się tam snadź wraz z inną ćmą? Gdyż wszędzie węszę małe ukryte gminy; a gdzie tylko komórki są, tam bywają też i bractwa oraz tuman bogomolców.
W długie wieczory zasiadają oni społem i mawiają: „bądźmy znowuż jak dzieci i wołajmy: „Panie Boże!“ — rozkapryszone mają oni wargi i popsute żołądki przez pobożnych lukierników.
Lub też przypatrują się długimi wieczory, jak chytry przyczajony pająk-krzyżak rozumu uczy i każe: „pod krzyżami dobrze snuć pajęczyny!“
Lub też całemi dniami z wędką nad bagnami siedzą, mając się za głębokich; lecz kto tam wędkę zarzuca, gdzie ryb niema, ten nawet powierzchownym dla mnie nie jest!
Lub też uczą się pobożnie i ochoczo o harfę brząkać u poety pieśniarza, któryby młodym samiczkom rad w serce się wharfił: — gdyż znużyły go stare samiczki, oraz ich chwalby.
Lub też uczą się trwożnych dreszczy u napoły obłąkanego mędrka, oczekującego w ciemnych pokojach, aż go duchy nawiedzą — a duch zgoła go opuści!
Lub też przysłuchują się staremu bzdurnemu mruczydłu, które od ponurych wichrów posępku tonów się nauczyło; a teraz oto wichrom tym we wtór w swe dudy dmie i w ponurych tonach posępek wieści.
Niejedni z nich stali się nawet nocnymi stróżami: potrafią w rogi dąć, po nocy się błąkać i budzić stare rzeczy, które już dawno zasnęły.
Pięć słów o starych rzeczach zdarzyło mi się słyszeć wczoraj nocą pod murem ogrodowym: pochodziły one z ust tych oto starych, posępnych, zasuszonych stróżów nocnych.
„Jak na ojca, troska się on zbyt mało o swe dzieci: ojcowie pośród ludzi czynią to lepiej!“ —
„Za stary już on! Nie troszczy się już wcale o swe dzieci“ — odparł drugi stróż.
„Ma on aby dzieci? nikt tego nie dowiedzie, jeśli on sam tego nie uczyni! Pragnąłem zdawna, aby dowiódł on tego niezbicie“.
„Dowieść? Jak gdyby on czegokolwiek dowodził kiedy! Dowodzenie z trudem mu przychodzi; wielce on sobie ceni, aby mu wierzono“.
„Oj tak! tak! Wiara go uszczęśliwia, wiara w niego. Rzecz zwykła u starych ludzi! I nasza to dola!“ —
— Tak oto mówili dwaj starzy nocni stróże i płoszydła światła, poczem smętnie w rogi swe zadęli; działo się to wczoraj nocą pod murem ogrodowym.
Mnie wszakże skręcało się serce ze śmiechu i pęknąć chciało, nie wiedziało kędy? i zapadło wreszcie w przeponę.
Zaprawdę, śmiercią to moją kiedyś będzie, że się śmiechem udławię, patrząc na pijanych osłów, lub słuchając, jak oto stróże nocy o Bogu swoim wątpią.
Czy nie minął już dawno czas i na takie wątpliwości. Komuż bo wolno budzić dziś jeszcze te stare, śpiące rzeczy, trwożące się światła.
Starym bogom już dawno na koniec przyszło: i zaprawdę, na dobry weselny koniec bogów!
Nie „zmierzchli“ oni na śmierć, — kłamliwe to powieści! Raczej razu pewnego na śmierć się oni — zaśmiali!
Stało się to wonczas, gdy najbardziej bezbożne słowo z ust Boga padło, słowo: „Jam jest Bóg, nie będziesz miał innych bogów obok mnie!“ —
— stary ponury Bóg, Bóg zawistny, zapomniał się tak dalece: —
A wszyscy bogowie śmiali się wonczas, chwiali się na swych stolcach, wołając: „Nie jest-że to właśnie boskością, że są bogowie, a niema Boga?“
Kto uszy ma, niech słucha! —
Tak mówił do siebie Zaratustra w mieście, które ukochał, a które mianowanem jest „pstra krowa“. Stąd pozostawało mu już tylko dwa dni drogi do jaskini i do zwierząt nań oczekujących; dusza jego weseliła się nieustannie rychłym powrotem. —