Tako rzecze Zaratustra/O uczonych
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O uczonych |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cały tekst |
Indeks stron |
O UCZONYCH
Gdym we śnie spoczywał, pożerała owca wieniec bluszczowy z mego czoła, — pasła się i mówiła przytem: „Zaratustra nie jest już uczonym“.
Co rzekłszy, odeszła precz, nadęta i dumy pełna. Opowiedziało mi to dziecko.
Chętnie spoczywam tutaj, gdzie dzieci igrają, pod rozwalonym murem pośród pokrzyw i maków kraśnych.
Uczonym jestem jeszcze dla dzieci, dla pokrzyw i dla maków kraśnych. Niewinne są one nawet w złośliwości swej.
Lecz dla owiec już nim nie jestem: dola ma tak chciała. — błogosławiona niech będzie ma dola!
Gdyż prawdą jest to: wyprowadziłem się z domu uczonych i drzwi za sobą zatrzasnąłem w dodatku.
Zbyt długo siedziała ma dusza o głodzie przy ich stole; nie jestem, jak oni, ułożony do poznawania, niby do łuskania orzechów.
Swobodę kocham i świeże tchnienie ziemi i raczej na skórach wołowych spoczywać zechcę, niźli na ich godnościach i dostojeństwach.
Jam jest zbyt gorący, własnemi myślami spalany: nieraz mi oddech one zapierają. Wówczas na wolne powietrze uciekać muszę, zdala od wszystkich zakurzonych pokojów.
Oni jednak siedzą chłodni w chłodnym cieniu: zawsze pragną być tylko widzami i wystrzegają się, aby tam nie siąść, gdzie słońce stopnie przypala.
Jak ci, co na ulicach wystawają, gapiąc się na przechodniów, tak wyczekują i oni, gapiąc się na te myśli, które inni pomyśleli.
Gdy się ich dłońmi chwyci, pylą niczem wory mączne, pylą niewolnie: lecz któż odgadnie, że ten pył z ziaren pochodzi i z żółtego przepychu letnich pól?
Gdy się za mędrców podają, wówczas mrozi mnie od ich drobnych powiedzeń i prawd; i taka woń czepia się nieraz ich prawd, jak gdyby one z bagna pochodziły: zaprawdę, słyszałem również i żabę, co z nich rechocze!
Zręczni są i mają mądre palce: czemże jest moja prostota w ujęciu wobec ich złożonych chwytów. Na wszelkiem nizaniu, supłaniu i snowaniu rozumieją się ich palce: — tak zgotowują pończochy ducha!
Dobre to zegary: należy je tylko umiejętnie nakręcać! Wówczas bez omyłki wskażą godzinę, czyniąc przytem skromny zresztą hałas.
Pracują, niczem młyny stępakowe, należy im tylko płodnych ziaren dorzucać! — sami już umieją rozemleć na drobno owe ziarna i biały kurz z nich uczynić.
Dobrze baczą sobie wzajem na palce i nie dowierzają sobie nadto. Wynalazcy w małych podstępach czyhają na tych, których wiedza na chromych nogach stąpa, — czyhają, jak pająki.
Widziałem, jak zawsze z wielką przezornością przyrządzali trucizny, nakładając przytem na swe palce szklane rękawice.
I w fałszywe kości grać także potrafią; widziałem ich tak gorliwie oddanych grze, iż pocili się aż przytem.
Obcymi jesteśmy dla siebie: zaś ich cnoty obrażają mój smak bardziej jeszcze, niźli ich fałsze i kości fałszywe.
A gdym u nich mieszkał, mieszkałem nad nimi. To ich rozgoryczyło ku mnie.
Słyszeć o tem nie chcą, że ktoś nad ich głowami kroczy; ułożyli przeto drwa, mierzwę i śmieć wszelaki między mną i głowami swemi.
I tak zagłuszyli oddźwięk kroków moich: najgorzej słuchano mnie dotychczas pośród najbardziej uczonych.
Wszystkie ludzkie słabostki i niedomagania ułożyli między mną i sobą: — „fałszywą posadzką“ zwą to w domach swoich.
Lecz mimo to kroczę oto wraz z myślami swemi nad ich głowami; i gdybym nawet po własnych błędach kroczył, znajdowałbym się wciąż jeszcze ponad nimi i nad ich głowami.
Gdyż ludzie jednakowymi nie są: tak mówi sprawiedliwość. I czego ja chcę, tego im chcieć nie wolno!
Tako rzecze Zaratustra.