Tako rzecze Zaratustra/Wróżbiarz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wróżbiarz |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cały tekst |
Indeks stron |
WRÓŻBIARZ
„— i widziałem, jak wielkie zasmucenie nawiedziło ludzi. Najlepsi umęczyli się dziełami swemi.
Nastała nauka, wiara tuż obok śpieszyła, iż „wszystko puste, wszystko jednakie, wszystko już było!“
I ze wszystkich pagórków odzywało się echem: „wszystko puste, wszystko jednakie, wszystko już było!“
Zebraliśmy wprawdzie plon: lecz czemu owoce nasze wszystkie stały się gnilne, a brunatne? Jakiż to urok padł z księżyca ostatniej nocy?
Daremna była cała praca, trucizną wino się stało, złe spojrzenie zwarzyło pola i serca nasze na więdłą żółciznę.
Suchymi staliśmy się wszyscy; nawet gdy ogień na nas padnie, pylimy, jak popiół: — i ogień nawet umęczyliśmy sobą.
Studnie wszystkie wyschły nam, — i morze nawet się cofnęło. Wszystkie podwaliny zawaleniem grożą, a głębia nie chce pochłaniać!
„Och, gdzież jest to morze, w któremby zatonąć można“: tak rozbrzmiewa skarga nasza — nad płytkiemi bagnami.
Zaprawdę, nawet na skon nas nie stać, zbyt jesteśmy umęczeni: czuwamy przeto wciąż jeszcze i żyjemy wciąż — w konurach grobowych!“ —
Temi słowy mówił wróżbiarz do Zaratustry; a te jego proroctwa padły Zaratustrze na serce i przeistoczyły je. Chadzał smutny i zmęczony; i stał się podobnym do tych, o których wróżbiarz powiadał.
Zaprawdę, rzekł do swych uczni, niewiele brakuje, a nastanie ów drugi zmrok. Och, jakże tu uratować swe światło!
Aby się nie zdusiło w tem zasmętnieniu! Odległym wszak światom winno ono świecić i nocom jak najdalszym!
Tak w sercu zatroskany chadzał Zaratustra, trzy dni napoju i pokarmu nie przyjmował, spokoju nie zaznawał i utracił mowę. Wreszcie stało się, iż zapadł w sen głęboki. Uczniowie jego zasiedli wokół łoża i w długich nocnych czuwaniach wyglądali w niepokoju, zali się nie zbudzi, mówić znów nie pocznie i nie zleczy swej osmętnicy.
Lecz oto jest mowa, którą wygłosił Zaratustra, gdy się przebudził; zaś głos jego dochodził do uczni, jakoby z wielkiej dali:
„Posłuchajcież, przyjaciele, snu, który mi się przyśnił, i pomóżcież odgadnąć jego znaczenie!
Zagadką jest mi jeszcze ten sen; znaczenie jego tkwi w nim ukryte, lub polatuje ponad nim na wolnych skrzydłach.
Wszelkiego życia wyrzekłem się był we śnie. Stróżem nocy i grobów stałem się, tam na samotnej opoce, gdzie śmierci zamczysko.
Jej trumien strzegłem tam na górze: pełne były głuche sklepienia tych znaków zwycięstwa. Ze szklanych trumien spoglądało ku mnie pokonane życie.
Wdychałem woń zakurzonych wieczności: w zaduchu i w kurzu spoczywała ma dusza. I któżby tam zdołał przewietrzyć swą duszę!
Jasność północy była wokół mnie, samotność przyczaiła się tuż obok, a w samotności rechotała cisza śmiertelna, najdokuczliwsza z mych przyjaciółek.
Klucze dźwigałem, najbardziej ordzewiałe ze wszystkich kluczy; i potrafiłem najbardziej skrzypiące wrota nimi otwierać.
Jak złowieszcze krakanie, przebiegał dźwięk przez długie lochy, gdym skrzydła wrót podźwignął: niechętnie darł się ten ptak, nie rad dawał się on budzić.
Lecz straszniejszą jeszcze i bardziej przytłaczającą stawała się chwila, gdy echa milkły, cisza zalegała naokół i gdy sam oto pozostawałem w przyczajonem milczeniu.
I tak oto wlókł się i pełzł czas, jeśli czas był jeszcze: lecz cóżem ja o tem wiedział! Wreszcie stało się to, co mnie zbudziło.
Trzykrotny łom uderzył we wrota, jak piorun; zahuczały i zawyły sklepienia we wtór trzykrotny: wówczas zbliżyłem się do wrót.
Alpa! wołałem, kto niesie swój popiół na górę? Alpa! Alpa! Kto wnosi swój popiół na górę?
Obróciłem klucze, próbuję podźwignąć wrota: mozolę się. Lecz jeszczem ani na szczelinę rozewrzeć ich nie zdołał:
Gdy wicher huczący rozerwał naoścież oba skrzydła wrót: gwiżdżąc, świszcząc i mroźnem tchnieniem biczując, odrzucił mnie na czarną trumnę:
Z łoskotem, poświstem i skowytem załamała się trumna i zionęła tysiąckrotnym chichotem.
Tysiączne dziwotwory dzieci, aniołów, sów, błaznów, jak dzieci wielkich motyli śmiały się, szydziły i huczały ku mnie.
Okrutnie przerażonego powaliło mnie na ziemię. Począłem krzyczeć ze zgrozy, jakem nigdy jeszcze nie krzyczał.
Lecz własny krzyk zbudził mnie: — i otom przyszedł do siebie —“.
Tak opowiedział Zaratustra swój sen i zamilkł potem: gdyż nie wiedział, jak ma sobie wykładać to, o czem śnił. Lecz uczeń, którego najbardziej miłował, powstał szybko, schwycił rękę Zaratustry i rzekł:
„Twe życie, o Zaratustro, wykłada nam twój sen!
Nie jestżeś ty wichrem, co z ostrym poświstem wywala wrota w zamczysku śmierci?
Nie jestżeś trumną pełną jaskrawych szyderstw i anielskich dziwotworów życia?
Zaprawdę, tysiąckrotnym śmiechem dziecięcym nawiedza Zaratustra wszystkie konury śmierci, śmiejąc się ze wszystkich stróży nocy i grobów, i z każdego, kto tam głuchymi kluczami poszczękuje.
Przerazić i obalić pragniesz swym śmiechem; bezwładny opad i przebudzenie dowiedzie twej nad nim potęgi.
A nawet i wonczas, gdy ów długi zmrok i znużenie śmiertelne nadejdą, nie zajdziesz ty nam jeszcze na niebie naszem, życia ty orędowniku!
Nowe gwiazdy ujrzeć nam pozwoliłeś i nowe czary nocy; zaprawdę, śmiech rozpiąłeś ponad naszemi głowami, niczem sklepienie barwne.
Odtąd śmiech dziecięcy z trumien tryskać będzie, odtąd wszystkie znużenia śmiertelne wicher zwycięski zawsze nawiedzi: tegoś ty nam poręką i wróżbiarzem!
Zaprawdę, o nich to właśnie śniłeś, o wrogach swoich: — i sen to był twój najcięższy!
Lecz jakoś ty się zbudził i do siebie przyszedł, tak i oni ze swego istnienia przebudzić się winni i przyjść — do ciebie! —“
Tak mówił uczeń: zaś wszyscy inni cisnęli się do Zaratustry, chwytali jego ręce, pragnąc go namówić, aby porzucił łoże, zaniechał posępku i powrócił do nich. Zaratustra siedział jednak wyprostowany na łożu i spoglądał nie swojem wejrzeniem. Jako ten, co z drugiej obczyzny powraca, przypatrywał się swym uczniom, badał ich oblicza i nie poznawał ich. Gdy go wszakże podnieśli z łoża i postawili na nogi — patrzą! aż tu przemieniły się nagle jego oczy; pojął wszystko, co się przytrafiło, pogładził brodę i rzekł mocnym głosem:
„Dalej więc! czas bo najwyższy zaniechać tego! Baczcież mi, drodzy, abyśmy dobrą spożyli wieczerzę, a rychło! Tak chcę czynić pokutę za niedobre sny!
Wróżbiarz za się niech przy moim boku je i pije: i zaprawdę, wskażę ja mu jeszcze morze, w którem zatonąć można!“
Tako rzekł Zaratustra. — Poczem wszakże spojrzał na ucznia, który jako wykładacz snu wystąpił, długo mu w oblicze patrzał i kiwał przytem głową. —