Tako rzecze Zaratustra/Z krainy oświaty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z krainy oświaty |
Pochodzenie | Tako rzecze Zaratustra |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” S. A. |
Wydanie | nowe |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Toruń, Warszawa, Siedlce |
Tłumacz | Wacław Berent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cały tekst |
Indeks stron |
Z KRAINY OŚWIATY
Za daleko wybiegiem w przyszłość: dreszcz zgrozy mnie przejął.
Bo kiedym się obejrzał, oto czas tylko był jedynym moim współcześnikiem!
Pierzchnąłem czemprędzej wstecz, w czasy ojczyste i z coraz to większym pośpiechem: takem do was trafił, współcześni moi, w krainę oświaty.
Po raz pierwszy przyniosłem ze sobą oczy skłonne i szczere pożądanie: zaprawdę, z tęsknotą w sercu przybyłem między was.
Lecz cóż się ze mną stało? Choć trwogę czuję, — śmiać się muszę! Przenigdy oczy moje nie widziały takiej pstrokacizny!
Śmiałem się, wciąż się śmiałem, choć nogi mi jeszcze drżały, choć serce się zżymało. „Ależ to jest ojczyzna garnków z farbami!“ — rzekłem do siebie.
Pięćdziesięcioma kleksami pomazani na twarzy i członkach: takiemi ujrzałem was ze szczerem zdumieniem, współcześni moi!
I pięćdziesiąt luster wokół was, co te pstre plamy powtarzają bez końca i schlebiają wam niemi!
Dalibóg, lepszych masek nie moglibyście znaleźć, moi współcześni, nad własne swe twarze! I któżby mógł was — poznać!
Zapisani od góry do dołu znakami przeszłości, zaś te znaki zasmarowane nowemi znakami: takeście się znakomicie ukryli przed wszystkimi, co znaki tłumaczyć umieją!
I choćby się było badaczem nerek: któżby uwierzył, że wy nerki posiadacie! Z farb was upieczono i ze sklejonych świstków.
Wszystkie czasy i ludy wyzierają pstro z poza waszych zasłon; wszystkie obyczaje i wiary wołają natrętnie z gestów waszych.
A gdyby kto z was wyzbył się swych zasłon, zawoi, barw swych i gestów, — pozostałoby właśnie dość, aby straszyć ptaki tą pozostałością.
Zaprawdę, sam jestem takim wystraszonym ptakiem, który niegdyś nago was ujrzał i bez farby; i uciekałem w popłochu, gdy ten kościotrup miłośnie mnie przyzywał.
Wolałbym raczej być w jakiemś dawnem piekle wyrobnikiem u cieniów! — Pełniejsi, jędrniejsi od was byli z pewnością nawet ci podziemcy!
O, tak, to jest goryczą trzewi moich, że — nagich czy odzianych — znieść was nie mogę, współcześni moi!
Cała tajemnicza groza przyszłości, i to wszystko, co kiedykolwiek trwożyło ptaki zabłąkane w polotach, jest stokroć pewniejsze, przytulne niemal, w porównaniu z tą waszą „rzeczywistością!“
A gdy mówicie: „Jesteśmy rzeczywiści, nawskróś prawdziwi, bez wiary i bez przesądów“: wydymacie chełpliwie piersi — ach, piersi nawet nie mając!
Jakżebyście wy mogli wierzyć, wy pstrokacizną wszelaką zbryzgani! — wy, co jesteście malowanemi obrazami wszystkiego, w co kiedykolwiek wierzono!
Jesteście żywem zaprzeczeniem samej wiary i torturowem kołem dla wszelkich myśli. Niewiarogodni! — zwę was, wy rzeczywiści!
Wszystkie czasy swarzą się kłótliwie w waszych duchach; a wszystkich czasów sny i gawędy były stokroć prawdziwsze od waszych rzeczywistości!
Bezpłodni jesteście: dlatego wiary wam brak. Kto tworzyć musiał, ten miewał zawsze swe sny prawdziwe i znaki gwiezdne na swojem niebie — on wierzył w wiarę! —
Jesteście napół uchylonemi wrotami, u których czuwają grabarze. I to jest wam rzeczywistością: „Wszystko wokół jest godne, aby zniszczało“.
O, gdy tak na was patrzę, wy jałowi, na tę nędzę żeber waszych! A niejeden z was wejrzał zapewne nieraz już na tę nędzę swoją.
I rzekł do siebie: „czy jakiś bóg nie ujął mi czegoś tajemnie podczas snu mego? Zaprawdę, dość, aby sobie z tego ulepić samiczkę!
Przedziwne jest ubóstwo żeber moich!“ — tak mawiał zapewne niejeden ze współczesnych.
O, pośmiewiskiem jesteście mi, współcześni moi! I osobliwie, gdy samym sobie się dziwicie!
I biada mi, gdybym śmiać się nie umiał z waszych zdumień nad sobą, gdybym wszelką obrzydliwość z czar waszych wypijać musiał!
Lecz oto lżej was brać muszę, bo mam rzecz ciężką do dźwigania. Krzywdy mi nie czynią żuki i robactwo skrzydlate, gdy na mym węzełku osiądą!
Zaprawdę, nie zaciążą mi one w pochodzie moim! I nie przez was, współcześni moi, ogarnie mnie zmęczenie wielkie. —
O, dokądże dążyć mi jeszcze, dokąd się wspinać z tęsknotą swoją! Z gór wszystkich, ze szczytów wszelkich spozieram na ziemie ojczyste i macierzyste.
Ale ojczyzny nie znalazłem nigdzie. Przechodniem jestem w każdem mieście, tułaczem pod każdą bramą.
Obcy mi są i godni pośmiewiska współcześni, do których niedawno jeszcze rwało się serce! I oto wygnany jestem z ziem ojczystych i macierzystych.
I kocham jeszcze tylko ziemię dzieci swoich, tę nieodkrytą, na wielkich rozłogach mórz dalekich. Tej ziemi, tej krainy nakażę żaglom swoim szukać i szukać bez końca.
Na dzieciach swoich chcę naprawić to, żem jest dzieckiem ojców swych: na wszelkiej przyszłości — taką teraźniejszość! —
Tako rzecze Zaratustra.