Po grzebieniu Rostoki postępujmy daléj,
Gdzie nie słychać ni jęku, ni łoskotu fali;
Gdzie perć idzie do góry brzegiem wilgnych ścieków
Jakby z przedpotopowych pozostała wieków,
Kręta, wązka i ostra a miejscami ślizka,
Wiodąca w powalone, groźne widowiska:
Skały stoją wyniosłe, a między skałami
Dolina zawalona, sterczy kamieniami
Leżącymi w nieładzie jak największe domy,
Co utrudniają przejście swojemi rozłomy!
Napróżno tu rozwodzić żale, albo płakać,
Potrzeba z głazu na głaz nad przepaście skakać,
I mieć pilną uwagę ażeby gdzie bokiem
Nie pośliznąć się w otwór lub nie chybić krokiem!
A nie małéj-to pracy i nie krótkiéj chwili
Potrzeba, ażebyśmy te gruzy przebyli!
Potrzeba wiele razy stawać i spoczywać,
Patrzyć w koło i nowe przejście wynajdywać!
I nieraz nad przepaścią, trudną do przebycia,
Spinać się i obchodzić — strzedz głowy rozbicia
O obłazy[1], stroniki nad tobą wiszące
Ostrościami swojemi zdradliwie sterczące!....
A wystąpiwszy na wirch od północnéj strony,
Spostrzegamy Czarny-staw wysoko wzniesiony,
Szumiący odpływami swojego potoka,
Zapada o tysiąc stóp do Morskiego-oka!
Otoczony z wszystkich stron nagiemi ścianami
W rozmaitych postawach, pokrytych śniegami,
A staw smutném wejrzeniem pogląda spokojnie
I zdaje się oddychać jak gdyby po wojnie!
Upłazy téż i Grapy nad nim zadumane,
Posiniałe, pożółkłe, a nawet spłakane,
Że składając ze siebie obszerną kotlinę,
Muszą wiecznie na jego poglądać głębinę,
I kąpać się bez przerwy w jego zimnéj wodzie,
I dziwić się jezioru i swojéj urodzie;
A Czarny-staw jest pełny żałoby i cienia,
Jako wyraźny obraz smutku i zniszczenia!
Nic się tu nie uśmiecha postacią zieloną,
Jak gdyby Bóg przekleństwo rzucił w jego łono!
Tylko jeden mordownik[2] samotnie wystrzela,
Dumający nad losem swego przyjaciela!...
Woda czarnym źwierciadłem tak błyska miejscami,
Że podróżny się waha okiem i myślami!....
Ale w skale żelazny krzyż bezpiecznie stoi,
Chroni człeka od zguby — a widokiem poi.
Krzyż gruby i wysoki — w koło tam poziera
I poświadcza napisem, że ręką Cyglera
Biskupa tynieckiego wzniesiony starownie,
Bez wytwornéj ozdoby — a przecież kosztownie:
Uroczyste na sobie trzyma poświęcenie
I nadaje jezioru poważne znaczenie;
A mimo okropności, jaką staw przejmuje,
Podróżny u stóp krzyża bezpiecznym się czuje. —
Dumając u stóp krzyża co stoi w granicie,
Wyraźnie poznajemy osobliwe życie
Owych skał prostopadłych, które w swoim wątku
Chowają tajemnicę o świata początku.
A gdy podróżny okiem-duszy i natchnienia
Umié zajrzyć w ich łono, w ich twarze milczenia,
Posłucha zadziwiony jak opoka blada,
Niższéj sąsiadce swojéj tak rzecz opowiada:
„Nigdy się daléj moja nie pomknęła noga,
„Więc stoję i pamiętam tworzącego Boga,
„Który Sam w sobie Światłem a nie miał promienia,
„Sam jest życiem i bytem bez ciała, bez cienia!
„Na jego cudotworne, wszechmogące tchnienie,
„Ziemia tężeć poczęła, a ze mgły strumienie
„Oddzieliły się — potém światło zajaśniało,
„I powietrze ożywcze nad wszystkiém zawiało;
„Sformowały się potém błękit i obłoki,
„I wyszły jak dziewice ze ziemi, opoki:
„Słońce z powietrza wstając, tworzyło dzień miły
„Odłączony od nocy — a w nocy świéciły
„Drżące gwiazdy z księżycem srebrnym a dwurogiem. —
„Więc powstał świat — a w kwiecie Bóg ukrył się Bogiem!”
Takie przy Czarnym-stawie snują się marzenia,
Chociaż niedocieczone, godne uwielbienia!....
My uchodząc powoli koło wodospadu,
Spuszczamy się ostrożnie z granitów nieładu,
Doznając w wielu razach zawrócenia głowy,
Przez obłazy, stroniki, grapy i parowy;
A za każdém spojrzeniem i za każdym krokiem,
Zdaje się nam spotykać ze śmierci widokiem;
Lecz konieczność przymusza, choć znika odwaga —
A ciekawość wciąż nowéj ofiary wymaga.
Niedaleko Świniarnia-granitowa skała,
Wznosząc się prostopadle, groźna i zuchwała,
Utrudza do swych szczytów wędrownego kroki —
Lecz potém czarujące rozwija widoki:
Kolibaho wyniosły, daléj wielki Mały,
A jeszcze daléj Muroń stoi okazały,
Który Morskiego-oka jest pięknym sąsiadem,
Zadziwia i zatrważa swéj skały układem!