Trojan (Wójcicki, 1922)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trojan |
Pochodzenie | Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe |
Wydawca | Zakłady Graficzne Wiktora Kulerskiego (Gazeta Grudziądzka) |
Data wyd. | 1922 |
Miejsce wyd. | Grudziądz |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
»Podaj mi konia! prędzej mi podaj, już słońce oddawna zaszło. Gwiazdy już świecą i księżyc świeci, a rosa błyszczy na smugach.
Wiatr ciepły ustał, a choć powiewa, nie pali żaręm, lecz chłodzi. Więc dalej na koń! bo każda chwila, jest chwilą dla mnie straconą. Z bijącą piersią, oddawna czeka czarnobrewa krasawica.
Lotem poświstu, lotem gołębim na rączym koniu poskoczę; bo noc już krótka, dzień tak długi, a w nocy tylko żyć mogę.«
Tak wołał Trojan, król mężnych Serbów, nie znosząc promieni słońca: nie znał blasku, a dnia nigdy białego w życiu nie widział. Albowiem gdyby choć jeden promień zaświecił głowie Trojana, rozpłynąłby się jak chmura deszczem, zwłokami jego byłaby rosa.
Posłuszny giermek wywodzi konia, Trojan nań skacze i leci: a wierny giermek Trojana, z kopyta za nim pospiesza.[1]
»Chłodno i wietrzno! to doba dla mnie!« zawołał Trojan radosny: »gwiazdy choć świecą, księżyc choć świeci, bladym promieniem nie grzeją. Rosa kroplista, jak biały koral, okrywa łąki zielone, a w każdej kropli oglądam żywą twarz gwiazdy i twarz księżyca. Jakie milczenie i jaka cisza! nic nie przerwie zadumania; puhacz zaledwo z ciemnego lasu, smętnym się głosem odezwie.«
— »O! panie mój«, odrzekł na to sługa; »wolę ja słońce, dzień biały, choć żarem pali, promieniem grzeje, milszyć jak nocy cienie, dzień biały Bo w cieniu nocy nic nie uwidzę, żadnej barwy nie rozróżnię: czy to bosiljak czyli to róża, barwinek albo fijołek, ciemnota nocy za jedno stawia, napróżno szukać oczyma. Oto w tej dobie wszystko zasypia; ptak i ludzie i zwierzęta; czasami jedno z wioski nad drogą z wieśniaka chaty promień zabłyśnie; czasami tylko stróż wierny domu, poczuwszy wilka albo cudzego, szczekaniem echo rozbudzi. Jak morza fale, kłosiste zboże, ruszone wiatru powiewem, chwieje się, kłania, lecz w ciszy nocnej, żadnego ptaka nie słychać. Bo śpiewak wiosny, szary skowronek, zbudzony promieniem słońca, bijąc skrzydełki nad miedzą wzlata i wita z słońcem dzień biały; w nocy jak każdy człowiek zasypia, by pokrzepić swoje siły; a my, o panie! wśród nocnych cieni, nocnego zmroku, lecimy!«
Zdala zajaśniał dworzec z modrzewia, bo w każdym oknie światło błyskało: tam na Trojana czekała luba, by przyjąć go w swoje objęcia Trojan podwoił razy na konia i bieżał polotem strzały, przebiega chyżo i most lipowy, chyżo podwórzec kamienny.
Stanął przed gankiem, zeskoczył z konia, biegnie w komnaty znajome.
Stał długo giermek trzymając konie, sen mu zakleja powieki; otrząsł się ze snu i rzeki do siebie:
— »O! już kury dawno pieją, trzeba zbudzić mego pana; droga nie mała jeszcze do zamku, a nie długo będzie świtać.«
Podchodzi pod drzwi komnaty i żylastą bije dłonią. — »Zbudź się panie! zbudź się, panie! bo nie długo zacznie świtać; dosiadajmy prędzej koni, powracajmy już do zamku.«
— »Snu mi sługo, nie przerywaj!« Trojan gniewny się odzywa; »wiem ja lepiej kiedy świta, kiedy hasło śmierci mojej — słońce zabłyśnie promieniem. Pilnuj konie, czekaj na mnie!«
Posłuszny giermek nie odrzekł słowa i znowu długi czas czekał. Spojrzy przed siebie — świtanie zorzy z przestrachem widzi: więc biegnie, żylastą dłonią silniej uderza w podwoje ciemnej komnaty.
— »Zbudź się, o panie! wola z rozpaczą, widziałem zorzy świtanie. Jeśli na chwilę zostaniesz jeszcze, promień słońca cię zabije.«
— »Poczekaj chwilę, zaraz pobiegnę, byle na konia dość czasu: nim po zorzy błyśnie słońce, będę w murach swego zamku.«
Posłuszny giermek czeka troskliwie; nareszcie po długiem staniu, wybiega Trojan, skacze na konia i biegnie polotem strzały.
Ledwo podwórzec kamienny przebiegł, na pół lipowego mostu, aż widzi światło z za góry jasne.
— »Panie! to słońce, wykrzyknął giermek.«
— »Więc chwila śmierci zbyt blizka!« z goryczą odrzekł Trojan. »Zsiędę z rumaka na chłodną ziemię, przycisnę nieszczęsne ciało: okryj mię płaszczem, a o zachodzie przybywaj z biegunem po mnie.«
I skacze z konia drżący i słaby pada na ziemię wilgotną; a wierny giermek swojego pana kryje troskliwie pod grubym płaszczem.
Sam z rumakami spieszy do zamku uderza w żelazną bramę. — »Otwórz! odźwierny, otwórz co prędzej!« woła drżącym głosem sługa. Spadł most zwodzony, wpada do zamku i czeladź wszelką zwołuje. — »Gdzie pan? gdzie Trojan? pytają wszyscy: on ze łzami konia wskazał. Pan na polu rozciągniony na wilgotnej ziemi leży, skryty pod płaszcz, o zachodzie mam po niego spieszyć z koniem.«
Był dzień skwarny, wiatr nie powiewał, słońce piekło jak ognisko. Pod płaszczem stulony Trojan, drżąc z gorąca i bojaźni, poprzysięgał sobie w duchu, że jeżeli wyjdzie cały, już nie będzie czekał zorzy.
Szli pasterze pędząc trzody i nadeszli na Trojana. Patrzą, widzą że płaszcz leży, więc podnoszą; widzą człeka, nagle cały płaszcz zrzucili. Trojan krzyczy i zaklina. »Zakryj płaszczem mię, człowiecze: nie dopuszczaj ognia, słońca!«
Próżno błagał i zaklinał: słońce świeci, a promienie prosto w twarz Trojana biją. Ucichł nagle, bo już oczy w dwie się krople rozpłynęły; taję głowa, szyja, piersi, w krótkiej dobie całe ciało, jakby w łzy się zamieniło. A pamiątka zwłok Trojana, w kroplach rosy chwilę błyszczy; skwarny promień żaru słońca i te krople prędko suszy.
O zachodzie wierny sługa z dworzanami zamku spieszy; nie zastaje już Trojana. Widzi tylko, że płaszcz leży; ręce łamie i zawodzi.[2] Próżne łzy twe, próżne żale; one pana nie obudzą.
Z Trojana zamku gruzy zostały, a w komnacie jego ciemnej, kędy nigdy promień słońca nie zajaśniał, nie zaświecił: dziś jaskółczym gniazdom świeci i wilgotne suszy ściany!