Trzej muszkieterowie (Dumas, 1927)/Tom II/Rozdział XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzej muszkieterowie |
Wydawca | Biblioteka Rodzinna |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Trois Mousquetaires |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Północ była prawie, księżyc poszczerbiony i krwawy po burzy minionej, wschodził poza miasteczkiem Armentières i oświecał ponuro domy i czarną sylwetkę dzwonnicy ze szczytem przejrzystym.
Nawprost rzeka Lys toczyła wody, a światło księżyca barwiło je kolorem miedzi roztopionej. Poza rzeką las odwieczny sięgał konarami obłoków i tworzył z niemi całość ponurą.
Na lewo majaczył młyn opustoszały, w którego ruinach puszczyk odzywał się złowrogo.
Przy drodze rosły rzadkie drzewa, niskie i nieforemne i wydawały się, jak karły złośliwe, czyhające na podróżnych w tej godzinie duchów.
Od czasu do czasu horyzont oświecała błyskawica, to znów wąż ognisty, jak miecz olbrzymi, przecinał chmury, las czarny i wodę.
Powietrze duszne, bez wiatru, prawie przygniatało; dokoła cisza grobowa, droga oślizgła po deszczu, i zioła, wydające zapach odurzający.
Dwóch służących prowadziło milady, trzymając ją pod ręce, kat szedł tuż za nią, a lord de Winter, d‘Artagnan, Athos, Porthos i Aramis postępowali za katem.
Planchet i Bazin szli na ostatku. Prowadzono milady w stronę rzeki. Usta miała zamknięte, lecz oczy mówiły z nieopisaną wymową, błagając, każdego, co na nią spojrzał.
W pewnej chwili przemówiła cicho do pachołków.
— Tysiąc pistolów dla każdego z was za ułatwienie ucieczki, jeżeli zaś oddacie mnie waszym panom, to pamiętajcie!... mam niedaleko mścicieli, którzy drogo każą zapłacić za moją śmierć.
Grimaud zawahał się. Mousqueton drżał cały.
Athos posłyszał głos milady, przysunął się szybko, lord de Winter uczynił to samo.
— Odpędź tych ludzi — powiedział — mówiła do nich, nie można im ufać.
Przywołano Plancheta i Bazina, na miejsce Grimauda i Mousquetona.
Nad brzegiem rzeki kat przystąpił i związał milady ręce i nogi.
Wtedy wybuchnęła krzycząc:
— Podli! nędzni zbóje!... znęcacie się nad kobietą bezbronną; strzeżcie się, chociaż mi pomoc doraźna nie nadejdzie, będę jednak pomszczona...
— Tyś nie kobieta — rzekł Athos chłodno nie należysz do rodzaju ludzkiego, tyś szatan, zbiegły z piekła, którego wyprawimy tam, skąd przyszedł.
— O! wy cnotliwi!... — odparła milady — pamiętajcie! każdy, który dotknie jednego włosa z mej głowy, będzie także mordercą.
— Kat ma prawo zabijać, nie stając się przez to mordercą — rzekł człowiek w płaszczu czerwonym, uderzając ręką po mieczu — jest tylko ostatnim sędzią: „Nachrichter“, jak powiadają Niemcy, nasi sąsiedzi.
A ponieważ mówiąc to, krępował ją, milady krzyknęła po kilkakroć dzikim głosem, który rozległ się ponuro dokoła i zginął w głębi lasu.
— Jeżelim winna, jeżeli spełniłam zbrodnie zarzucane ryczała milady — prowadźcie mnie przed trybunał, nie macie prawa sądzić i potępiać!
— Proponowałem Tyburn — rzekł lord de Winter — czemuż nie chciałaś?
— Bo nie chcę umierać!... — ryknęła, szarpiąc się — bo za młoda jestem na to!...
— Ta, którą otrułaś w Bethune, młodsza była, a jednak umarła — odezwał się d‘Artagnan.
— Wstąpię do klasztoru!... zostanę zakonnicą — rzekła milady.
— Byłaś w klasztorze — przerwał kat — i wyszłaś z niego na zgubę mojego brata.
Milady jęknęła przeraźliwie i padła na kolana.
Kat wziął ją pod ręce i chciał zanieść do łodzi.
— O Boże mój!... — zawołała — Boże mój! Więc chcesz mnie utopić?
Krzyczała tak rozdzierająco, że d‘Artagnan, najzawziętszy z początku, nie mógł już słuchać; usiadł na pniu suchym: zatkał uszy rękami, a jednak słyszał wciąż skargi i groźby.
Znać było zaraz, że d‘Artagnan jest najmłodszy...
— O! nie mogę patrzeć na te okropności — mówił — nie mogę pozwolić, aby kobieta skończyła w ten sposób!
Milady usłyszała i nadzieja w nią wstąpiła.
— D‘Artagnan! d‘Artagnan! — zawołała — wspomnij, że cię kochałam!
Młodzieniec powstał i podszedł ku niej.
Athos dobył szpady i zastąpił mu drogę.
— Jeśli krok jeden postąpisz, skrzyżujemy szpady.
D‘Artagnan padł na kolana i modlił się.
— No dalej — mówił Athos — panie kacie, czyń swoją powinność.
— Z chęcią, panie łaskawy — odparł kat — albowiem przysięgam, jakem prawowierny katolik, tak mam przekonanie, że jestem sprawiedliwy, spełniając wyrok na tej kobiecie.
— To dobrze.
Athos zbliżył się do milady.
— Przebaczam ci — rzekł — wszystko złe, jakieś mi wyrządziła; przebaczam przyszłość złamaną, honor stracony, miłość splamioną i zbawienie, którego nie dostąpię z powodu rozpaczy, w jakąś mnie pogrążyła. Umieraj w pokoju.
Lord de Winter przystąpił.
— Przebaczam ci — powiedział — otrucie brata, zabójstwo księcia Buckinghama; przebaczam śmierć nieszczęśliwego Feltona i wszystkie zamachy na moją osobę. Umieraj w pokoju.
— A ja — rzekł d‘Artagnan — proszę, przebacz pani, że przez zarozumiałość i podejście, niegodne szlachcica, wywołałem twoją zawziętość; ja w zamian przebaczam ci śmierć ukochanej i okrutną zemstę nade mną, przebaczam i płaczę nad tobą... Umieraj w pokoju.
— I am lost[1]!... — mruknęła milady po angielsku. — I must die[2].
Stanęła o własnych siłach, wyprostowała się patrzyła dokoła płomiennym wzrokiem.
Nic nie ujrzała.
Nadstawiła uszu... — nic nie usłyszała.
Otoczona była wrogami jedynie.
— Gdzież mam umrzeć?... — zapytała.
— Po drugiej stronie rzeki — odpowiedział kat.
Wprowadził ją do łodzi i sam miał wsiadać, gdy Athos podał mu woreczek z pieniędzmi.
— Weź pan — rzekł — to zapłata za czynność twoją; niech wiedzą wszyscy, że postępujemy, jak należy.
— Dziękuję — odpowiedział kat — a teraz, niech pozna zbrodniarka, że nie rzemiosło moje, lecz spełniam powinność świętą.
I cisnął pieniądze w głąb rzeki. Łódka sunęła wolno, oświecona bladym obłoczkiem. Widać było, jak do brzegu przybiła; dwie postacie rysowały się czarno na tle horyzontu.
Milady podczas przeprawy zdołała rozwiązać powróz, krępujący nogi dopłynąwszy do brzegu, wyskoczyła z łódki i poczęła biec szybko.
Grunt rozmiękły utrudniał ucieczkę, poślizgnęła się i padła na kolana. Straciła odwagę; pojęła nakoniec, że niebo odmawia jej pomocy.
Ujrzano wtedy z przeciwnego brzegu kata, podnoszącego ręce powoli; blask księżyca odbił się w ostrzu miecza szerokiego... ręce opadły... nastąpił zgrzyt stali i krzyk ofiary... potem tułów bez głowy osunął się na ziemię. Kat zdjął i rozpostarł płaszcz swój czerwony, złożył na nim ciało, dorzucił głowę, związał mocno. wziął na plecy i wsiadł do łodzi. Na środku rzeki stanął i, unosząc w górę ciężar, zawołał:
— Spełniła się sprawiedliwość Boska!...
Poczem cisnął trupa w nurty Lys.
W trzy dni potem czterech muszkieterów wróciło do Paryża; nie przedłużyli urlopu wcale i tego samego wieczora poszli złożyć wizytę panu de Tréville.
— No cóż, kochani panowie — pytał zacny dowódca — czy udała się wycieczka, dobrzeście się zabawili?
— Wyśmienicie!... — odpowiedział Athos za siebie i za swoich przyjaciół.