Trzej muszkieterowie (Dumas, 1927)/Tom II/Rozdział XL
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Trzej muszkieterowie |
Wydawca | Biblioteka Rodzinna |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Trois Mousquetaires |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Dnia 6-go następnego miesiąca, król, wierny obietnicy, danej kardynałowi, wracał z Paryża do Roszelli, odurzony wieścią o zamordowaniu księcia Buckinghama.
Królowa, chociaż uprzedzona, że człowiekowi przez nią ukochanemu grozi niebezpieczeństwo, gdy doniesiono jej o zgonie jego, zawołała niebacznie:
— To fałsz! przecież pisał do mnie!
Nazajutrz musiała uwierzyć strasznej nowinie; Laporte, jak wszyscy, zatrzymany w Anglji z rozkazu Karola I-go, przybył nareszcie i doręczył królowej ostatni smutny upominek od Buckinghama.
Radość króla była wielka; nie ukrywał jej wcale wobec królowej. Ludwik XIII-ty, jak wszyscy ludzie słabego charakteru, nie odznaczał się szlachetnością ani delikatnością uczuć. Przeczuwał, że za powrotem do obozu popadnie znów w niewolę kardynała; a jednak powracał.
Dlatego też orszak królewski smutno wyglądał.
Czterej nasi przyjaciele jechali obok siebie, milczący, z głowami pospuszczanemi.
Athos tylko niekiedy prostował się, oczy mu świeciły, a gorzki uśmiech zjawiał się na ustach, lecz za chwilę, podobnie jak przyjaciele, wpadał w głęboką zadumę.
Gdy przybyli do jakiegokolwiek miasta i odprowadzili króla do przygotowanego mieszkania, usuwali się do kwatery lub do oberży i szeptali tylko pomiędzy sobą.
Pewnego dnia, gdy zostali tak w oberży przydrożnej, mężczyzna jakiś, jadący konno od Roszeni, stanął przed karczmą dla wypicia szklanki wina i spojrzał do wnętrza izby, gdzie przy stole siedzieli muszkieterowie.
— Hola! panie d‘Artagnan — zawołał — czy to ciebie tam widzę?
D‘Artagnan podniósł głowę i aż krzyknął z radości.
Człowiek, którego nazywał duchem swym prześladowczym, nieznajomy z Meung i z ulicy Grabarzy z Arras wołał na niego. Dobył szpady i do drzwi się rzucił.
Tym razem zamiast uciekać, nieznajomy zsiadł z konia i postąpił na spotkanie d‘Artagnana.
— A! panie — rzekł młodzieniec — mam cię nareszcie, nie ujdziesz mi teraz.
— Nie mam wcale tego zamiaru, bo właśnie pana poszukuję; w imieniu króla, aresztuję cię!... Proszę oddać mi szpadę, uprzedzam, że chodzi tu o głowę pańską.
— Któż pan jesteś? — zapytał d‘Artagnan, zniżając broń, lecz nie myśląc oddawać.
— Jestem kawaler de Rochefort — odpowiedział nieznajomy — koniuszy kardynała de Richelieu, i mam rozkaz odprowadzić pana do Jego Eminencji.
— Powracamy właśnie do Jego Eminencji — rzekł Athos, zbliżając się — można zatem zaufać panu d‘Artagnan na słowo, iż uda się prosto do Roszelli.
— Mam rozkaz odstawić go pod strażą do obozu.
— My sami pilnować go będziemy, mój panie, pod słowem honoru; ale dajemy również szlacheckie słowo, że pana d‘Artagnan samego nie puścimy.
Rochefort rzucił okiem w głąb izby, widział, że Porthos i Aramis stanęli przy drzwiach; był na łasce muszkieterów.
— Panowie! — odezwał się — jeżeli pan d‘Artagnan odda szpadę i zaręczy słowem honoru, zadowolę się przyrzeczeniem panów, iż go odprowadzicie do kwatery kardynała.
— Masz pan moje słowo — rzekł d‘Artagnan — a w dodatku oddaję szpadę.
— Lepiej to nawet dla mnie — dorzucił Rochefort — ponieważ muszę dalej jechać.
— Jeżeli do milady — odezwał się Athos — to na próżno, nie znajdziesz jej pan...
— Cóż się z nią stało? — zapytał żywo Rochefort.
— Wróć pan do obozu, dowiesz się tam o wszystkiem.
Rochefort po namyśle postanowił usłuchać rady Athosa i zawrócił wraz z nimi. Ruszono więc w drogę.
Nazajutrz o trzeciej po południu stanęli w Surgères.
Kardynał oczekiwał tu Ludwika XIII-go.
Minister i król przesadzali się w czułościach, winszowali sobie szczęśliwego wypadku, jaki uwolnił Francję od wroga zajadłego, buntującego przeciw niej całą Europę. Poczem kardynał, uprzedzony przez Rocheforta o aresztowaniu d‘Artagnana i, pragnąc zobaczyć się z nim corychlej, pożegnał króla, zapraszając, by obejrzał tamę morską, tylko co ukończoną.
Powróciwszy wieczorem do kwatery przy moście Kamiennym, kardynał zastał przy drzwiach d‘Artagnana, bez broni i trzech muszkieterów uzbrojonych. Tym razem, ponieważ siłę miał po swej stronie, spojrzał na nich groźnie i dał znak ręką, by d‘Artagnan udał się za nim.
— Czekamy na ciebie — odezwał się Athos, tak, by go kardynał usłyszał.
Eminencja zmarszczył brwi, przystanął na chwilę, nareszcie poszedł, słowa nie wyrzekłszy. D‘Artagnan poszedł za nim, przyjaciele pilnowali drzwi. Kardynał wszedł do gabinetu i skinął na Rocheforta, aby d‘Artagnana wyprowadził.
Rochefort uczynił, według rozkazu, poczem się oddalił.
D‘Artagnan został sam na sam z kardynałem; poraz drugi stawał przed Richelieu, a sądził, że po raz ostatni.
Richelieu stał wsparty o kominek, stolik go tylko przedzielał od młodzieńca.
— Wiedz o tem, mój panie — powiedział — że z mego rozkazu zostałeś aresztowany.
— Tak mi powiedziano, Eminencjo.
— Czy wiesz za co?
— Nie, Eminencjo, ponieważ jedyna rzecz, za którą mogłoby to nastąpić, nie jest wiadomą jeszcze Waszej Eminencji.
Richelieu spojrzał bacznie na młodego człowieka.
— Hola! — zawołał — co to ma znaczyć?
— Jeżeli, Eminencjo, raczysz mnie oświecić, jakie zbrodnie mi zarzucają, powiem następnie, czego dokonałem.
— Zarzucają ci zbrodnie, jakie zgubiły wyżej od ciebie postawionych, mój panie!
— Jakież to, Eminencjo? — zapytał d‘Artagnan ze spokojem, wprawiającym w podziw nawet kardynała.
— Zarzucają ci, żeś korespondował z wrogami ojczyzny, podchwyciłeś tajemnice stanu, że starałeś się pokrzyżować plany dowódcy.
— Któż mi to zarzuca, Eminencjo? — rzekł d‘Artagnan, który pewny był, że oskarżenie wyszło od milady — czy kobieta, piętnowana i sądzona kryminalnie, mająca jednego męża we Francji, drugiego w Anglji, kobieta, która otruła tego drugiego i mnie samego chciała otruć?...
— Co to znaczy? — krzyknął kardynał — o jakiej kobiecie mówisz?
— O milady de Winter, — odparł d‘Artagnan — o której zbrodniach Wasza Eminencja nie wiedziałeś bezwątpienia, kiedyś ją zaszczycał swojem zaufaniem.
— Jeżeli jest ona zbrodniarką, zostanie ukarana.
— To już zrobione, Eminencjo.
— Kto ją ukarał?
— My...
— Czy uwięziona jest?
— Nie żyje....
— Nie żyje?... — powtórzył kardynał, nie mogąc dać temu wiary, — czyś ty powiedział, że ona nie żyje?
— Potrzykroć na moje życie nastawała, przebaczałem jej, wkońcu zabiła kobietę, którą kochałem!... Wtedy ja i moi przyjaciele pojmaliśmy ją, osądzili i ukarali.
D‘Artagnan opisał otrucie pani Bonacieux w klaszorze Karmelitek w Bethune, sąd, jaki nad milady uczynili i egzekucję na brzegu rzeki Lys. Kardynał niełatwo czem się przerażał, zadrżał jednakże.
Lecz naraz, pod wpływem jakby myśli tajemnej, oblicze Jego Eminencji, groźne dotąd, rozjaśniło się i przybrało wyraz pogodny.
— A zatem — rzekł głosem łagodnyn, niestosownym do słów ostrych, jakie wypowiadał — przybraliście rolę sędziów, zapominając, że ci, co nie posiadając prawa, karę wymierzają, równają się zabójcom.
— Eminencjo, przysięgam, iż nie myślę bronić głowy mojej. Poniosę karę, jaką mi Wasza łaskawość przeznaczy. Nie dbam o życie, a zatem śmierci się nie boję.
— Wiem o tem, jesteś człowiekiem odważnym — rzekł kardynał prawie z uczuciem — mogę ci zatem oznajmić, że będziesz sądzony, a nawet skazany...
— Kto inny odpowiedziałby, że ma w kieszeni ułaskawienie, ja zaś powiem jedynie: rozkazuj Eminencjo, przygotowany jestem na wszystko.
— Masz ułaskawienie?
— Tak, Eminencjo.
— Z czyim podpisem? z królewskim? — Ostatnie słowa wymówił kardynał z pogardą.
— Z podpisem Waszej Eminencji.
— Z moim? zwarjowałeś chyba, mój panie!
— Wasza łaskawość pozna zapewne pismo swoje.
D‘Artagnan podał kardynałowi papier drogocenny, wydarty milady przez Athosa i dany przyjacielowi, aby mu za tarczę służył.
Eminencja wziął papier i czytał wolno i dobitnie
„Z mojego rozkazu posiadacz tego papieru uczynił to, co uczynił“. W obozie pod Roszellą, 5 sierpnia 1628 r. Richelieu“.
|
Po przeczytaniu kardynał popadł w zadumę.
— Rozmyśla, jaki rodzaj śmierci wybrać dla mnie mówił d‘Artagnan — otóż, na honor!... zobaczy, jak umiera prawdziwy szlachcic.
Richelieu rozmyślał ciągle i obracał papier w ręce.
Nakoniec podniósł głowę, wlepił wzrok orli w tę twarz uczciwą, otwartą i rozumną, wyczytał w rysach, łzami pooranych, cierpienia, jakie znosił od miesiąca i pomyślał po raz trzeci, a może i czwarty, że to dziecko dwudziestojednoletnie długą ma przyszłość przed sobą, a przedsiębiorczość jego, odwaga i rozum, pod dobrym kierunkiem, dużo mogą przynieść korzyści.
Z drugiej znów strony zbrodnie, chęć panowania i spryt piekielny milady przerażały go już nieraz... Uczuwał radość z pozbycia się wspólniczki tak niebezpiecznej.
Podarł powoli papier, który mu d‘Artagnan oddał z takiem zaufaniem.
— Oho! zginąłem!... — myślał młodzieniec. Pochylił się nisko przed kardynałem, jak człowiek, który mówi:
„Dziej się wola Twoja, Panie.“
Richelieu podszedł do stołu i, nie siadając, napisał kilka wierszy na pergaminie, w dwóch trzecich już zapisanym i położył swoją pieczęć.
— To wyrok na mnie — pomyślał d‘Artagnan — oszczędza mi nudów w Bastylji i procesu rozwlekłego. Bardzo to grzecznie z jego strony.
— Zabrałem list bezpieczeństwa — odezwał się kardynał — lecz daję ci natomiast inny... Brakuje nazwiska w tym dyplomie, sam je musisz dopisać.
D‘Artagnan wziął papier nieśmiało i spojrzał. Była to nominacja na namiestnika w kompanji muszkieterów.
— Ekscelencjo!... — zawołał, padając do nóg kardynałowi — życie moje do ciebie należy, rozporządzaj niem podług woli... nie zasłużyłem na łaskę, jaką mi wyświadczasz: posiadam trzech przyjaciół zasłużeńszych, godniejszych...
— Zacny z ciebie chłopak, d‘Artagnanie — przerwał kardynał, klepiąc go po ramieniu, uszczęśliwiony, że zwalczył nareszcie naturę niesforną. — Zrób z dyplomem, co ci się podoba. Pamiętaj jednak, że chociaż nazwisko nie wymienione, ja tobie go daję.
— Nie zapomnę nigdy!... — odparł d‘Artagnan. — Wasza łaskawość może być pewny....
Kardynał odwrócił się i zawołał:
— Rochefort!
Hrabia musiał być tuż, bo wszedł natychmiast.
— Rochefort — mówił kardynał — oto pan d‘Artagnan, którego zaliczam odtąd do przyjaciół moich. Podajcie sobie ręce i żyjcie w zgodzie, jeżeli wam życie miłe.
Rochefort i d‘Artagnan pocałowali się końcem ust; kardynał mierzył ich okiem badawczem. Wyszli jednocześnie.
— Spotkamy się jeszcze, prawda, mój panie?
— Kiedy tylko pan zechcesz — rzekł d‘Artagnan.
— Znajdzie się sposobność — dodał Rochefort.
— Co mówicie?.. — zawołał za nimi kardynał.
Rochefort i d‘Artagnan uśmiechnęli się do siebie, ścisnęli za ręce i pokłonili Jego Eminencji.
— Zaczynaliśmy się już niecierpliwić — rzekł Athos, gdy d‘Artagnan powrócił.
— Otóż jestem, drodzy przyjaciele!... — odparł d‘Artagnan — nietylko wolny, lecz nawet w łaskach...
— Opowiesz nam wszystko?
— Dziś wieczorem.
O zmroku d‘Artagnan udał się do Athosa, którego zastał wypróżniającego butelkę wina hiszpańskiego, co religijnie spełniał każdego wieczora. Opowiedział mu, co zaszło pomiędzy nim i kardynałem.
— Masz, kochany Athosie — powiedział, wyjmując dyplom z kieszeni — to ci się sprawiedliwie należy.
— Przyjacielu — odrzekł Athos — dla Athosa to zawiele, dla hrabiego de la Fère za mało. Schowaj dyplom dla siebie... niestety, Bóg widzi, żeś go drogo okupił.
D‘Artagnan pożegnał Athosa i udał się do Porthosa.
Zastał go we wspaniałem ubraniu, lśniącem od haftów złocistych, przeglądającego się w lustrze.
— A! a!... — zawołał Porthos — to ty, drogi przyjacielu, jak uważasz, czy dobrze mi w tem ubraniu?
— Doskonale — odparł d‘Artagnan — lecz przyszedłem zaproponować strój, w jakim ci będzie jeszcze lepiej.
— Jakiż to?... — zapytał Porthos.
— Mundur namiestnika muszkieterów.
I znów opowiedział spotkanie z kardynałem, a wyciągając dyplom z kieszeni:
— Weź to, mój drogi — rzekł — wypisz swoje nazwisko i bądź dla mnie szefem łaskawym.
Porthos spojrzał na dyplom i ku wielkiemu zdziwieniu młodego człowieka, oddał mu go napowrót.
— Tak — powiedział — pochlebiałoby mi to bardzo, lecz nie mógłbym tą łaską cieszyć się długo. Podczas naszej wyprawy do Bethune, mąż mojej księżnej rozstał się z tym światem. A zatem, drogi przyjacielu, ponieważ szkatuła nieboszczyka wyciąga ku mnie ręce, żenię się z jego wdową. Właśnie przymierzam ubranie ślubne, zachowaj dla siebie namiestnikostwo mój kochany...
I oddał dyplom d‘Artagnanowi.
Młodzieniec poszedł do Aramisa.
Zastał go na kolanach przed ołtarzykiem, z czołem, wspartem na otwartej książce do modlitwy.
Po raz trzeci wyciągnął dyplom z kieszeni.
— Przyjacielu nasz, światło nasze, opiekunie i protektorze niewidzialny — powiedział — przyjmij ten dyplom, zasłużyłeś na niego więcej, niż ktokolwiek, mądrością i radami, jakie nam zawsze na dobre wychodziły.
— Niestety! drogi przyjacielu — rzekł Aramis — ostatnie wypadki zniechęciły mnie zupełnie do świata i do służby wojskowej, Postanowienie moje tym razem jest niewzruszone: po ukończeniu oblężenia wstąpię do Lazarystów. Zatrzymaj dyplom dla siebie, rzemiosło wojskowe przystoi ci najlepiej, będziesz dzielnym i przedsiębiorczym dowódcą.
D‘Artagnan ze łzami wdzięczności i radością w sercu powrócił do Athosa; zastał go przy stole, oglądającego pod światło ostatnią lampkę madery.
— Otóż widzisz — odezwał się — oni także odmówili!... Bo nikt nad ciebie nie jest godniejszy tego zaszczytu.
Athos wziął pióro, wypisał na dyplomie nazwisko d‘Artagnana i podał mu z uśmiechem.
— Nie będę już miał koło siebie przyjaciół — rzekł młodzieniec — nic, nic, tylko gorzkie wspomnienia...
Opuścił głowę a łzy twarz mu zalały.
— Młody jesteś — przemówił Athos — gorzkie wspomnienia twoje mogą jeszcze zamienić się na słodkie...
Roszella, pozbawiona pomocy floty angielskiej i wojska, przyobiecanego przez Buckinghama, poddała się po całorocznem oblężeniu i 28-go października 1628 roku podpisano kapitulację.
Król powrócił do Paryża tegoż roku. Przyjmowano go triumfalnie, jak gdyby zwyciężył wrogów, nie zaś Francuzów.
D‘Artagnan objął swoje stanowisko. Porthos rzucił służbę i w ciągu roku ożenił się z panią Coquenard.
Kufer, tyle pożądany, zawierał 800,000 liwrów.
Mousqueton otrzymał wspaniałą liberję, i dostąpił satysfakcji, o jakiej całe życie marzył, to jest: stał poza karetą złoconą.
Aramis, po odbyciu podróży do Lotaryngji, przepadł gdzieś nagle, a nawet przestał korespondować z przyjaciółmi. Dowiedziano się później przez panią de Chevreuse, która powiedziała o tem dwum czy trzem kochankom swoim, iż oblókł habit w jednym z klasztorów w Nancy.
Bazin został braciszkiem klasztornym.
Athos służył w muszkieterach pod rozkazami d‘Artagnana, aż do roku 1631, kiedy, w następstwie podróży do Turenji, porzucił także służbę pod pretekstem, że odziedziczył niewielki majątek. Grimaud poszedł za Athosem.