Trzy zakłady/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy zakłady |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 16.3.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego ranka Baxter zastał w swym biurze list lorda Turringtona. List ten zawierał wezwanie do natychmiastowego stawienia się w pałacu królewskim.
Słowa „bardzo pilne“ wypisane były czerwonym atramentem i dwukrotnie podkreślone. Na widok tego listu pierś Baxtera wezbrała dumą. Nie tracąc ani chwili czasu chwycił płaszcz i cylinder i rzekł do Marholma.
— Jeśli ktoś będzie do mnie telefonował, proszę odpowiedzieć, że jestem w pałacu królewskim: zostałem wezwany w bardzo pilnej sprawie. Zrozumiano?
— Tak jest, panie inspektorze — odparł Marholm, nie przejmując się tym zbytnio.
Olimpijski spokój sekretarza wyprowadził Baxtera z równowagi. Inspektor dopatrywał się w tym braku szacunku dla monarchy.
— Muszę wam coś powiedzieć, Marholm!
Sekretarz spojrzał na Baxtera z podełba.
— To że nie macie szacunku dla swego bezpośredniego zwierzchnika, jużbym wam wybaczył, ale nie zniosę lekceważenia Majestatu!... Tego już za wiele!
Baxter zrobił umyślnie pauzę.
Marholm przyglądał się swemu zwierzchnikowi że spokojem. Ten spokój właśnie doprowadził Baxtera do rozpaczy.
— Proszę wstać, skoro do was mówię! — wrzasnął.
Marholm wzruszył nieznacznie ramionami i wstał z wyrazem absolutnej obojętności na swej poczciwej okrągłej twarzy.
— Nasz stary zupełnie oszalał! — mruknął do siebie Marholm.
Baxter wyszedł z biura trzaskając drzwiami.
Marholm usiadł za biurkiem, napełnił starannie tytoniem krótką fajeczkę i po chwili cały pokój tonął już w kłębach błękitnego dymu.
Inspektor wsiadł tymczasem do auta i rzucił głośno szoferowi adres: „pałac królewski“.
Z przedostaniem się przez główną bramę poszło jako tako. Po okazaniu urzędowych papierów, warta wpuściła go do środka. Dopiero gdy znalazł się w pierwszej poczekalni o lustrzanej posadzce, i gdy skromnie przysiadł na brzeżku fotela rozpoczęła się tragedia.
Jak z pod ziemi wyrósł przed nim stary wygalonowany lokaj i obejrzawszy go od stóp do głów zapytał:
— Czy zechce pan wymienić cel swej wizyty? — zapytał.
Na widok tej pełnej godności osoby, Baxter stracił rezon.
— Chciałbym widzieć się z prywatnym skarbnikiem króla, lordem Turringtonem. Zostałem przez niego wezwany.
Wygalowany lokaj spojrzał przelotnie na kartę:
— Zapytam, czy lord skarbnik zechce pana przyjąć. Proszę poczekać. Po dziesięciu minutach oczekiwania lokaj wrócił w towarzystwie innego równie wygalowanego jegomościa, i wskazując ruchem ręki na szefa policji londyńskiej, rzekł:
— Oto czcigodny gentleman, który pragnie uzyskać audiencję u lorda skarbnika.
— Jak się pan nazywa?
— James Baxter, inspektor policji londyńskiej.
— Ach tak... Niestety, nie znam pana...
Baxter wstał, aby podążyć w ślad za lokajem. W roztargnieniu zapomniał o cylindrze, który został na fotelu. Przypomniał mu o nim głos pierwszego lokaja, wołającego w ślad za nim.
— Panie policjancie, zapomniał pan swego kapelusza!...
W każdym innym wypadku Baxter zareagowałby żywo na podobną zniewagę. Tym razem postanowił puścić ją mimo uszu.
Po dość długim błądzeniu przez labirynt korytarzy, Baxter znalazł się w mrocznym gabinecie, do którego po chwili wszedł lord Turrington.
— Czy to pan inspektor Baxter? — zapytał.
Inspektor stracił zupełnie głowę.
— Tak... mylordzie... To ja...
— Wezwałem pana — rzekł lord Turrington — i pragnę, aby nasza rozmowa miała charakter ściśle poufny.
Obydwaj panowie usiedli w wygodnych skórzanych fotelach i rozpoczęli rozmowę.