<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Trzy zakłady
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 16.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Raffles i detektywi

Charley Brand przez okno willi Rafflesa przyglądał się alejom parku. O tej porze rojno tam było od elegantów i elegantek, zażywających pieszej przechadzki. Wprawne jego oko dostrzegło jednak wkrótce wśród zwykłych spacerowiczów kilka podejrzanych sylwetek.
Nie ulegało kwestii, że jacyś ludzie nie spuszczali oka z willi. Zanotował sobie w myśli ich wygląd i wezwał Rafflesa.
— „Tajni“ obserwują naszą willę! — rzekł.
Lord Lister zmarszczył brwi i zza rolety począł obserwować przechodniów.
— Masz rację... Każde dziecko rozpoznałoby w nich agentów Scotland Yardu.
— Czego oni tutaj chcą?
— Przyjrzyj im się lepiej — odparł Raffles nie odpowiadając na pytanie.
— Chciałbym jednak wiedzieć, o co chodzi.
— Nie mam pojęcia, Charley. Chwilowo musimy pozostawić rzeczy ich własnemu biegowi.
Raffles najspokojniej w świecie zabrał się db zwykłych poobiednich zajęć. Wieczorem zjadł obfitą kolację i zasiadł w gabinecie, przeglądając wieczorne wydania dzienników.
Charley od czasu do czasu z niepokojem obserwował ruchy agentów. Nagle lord Lister wybuchnął głośnym śmiechem.
— Co się stało, Edwardzie? — zapytał Charley.
— Wspaniały żart, — zawołał lord Lister. — Mam wrażenie, że autorem jest sam redaktor „Timesa“. Posłuchaj tylko.
Charley zbliżył się do Rafflesa i ciekawie nadstawił uszu.

„Inspektor policji Baxter w Buckingham Pałace — czytał Raffles. — Od naszego specjalnego korespondenta dowiadujemy się, że Jego Królewska Mość zaprosił dziś na śniadanie inspektora policji Baxtera. Inspektor spożył śniadanie około godziny jedenastej sam na sam z królem. Nic nie wiemy, niestety, o motywach tego niezwykłego zaproszenia“.

Raffles zamilkł i spojrzał na Charleya.
— Nie widzę w tym nic śmiesznego? — rzekł Charley.
— Śmiesznego? Ależ mój drogi przyjacielu, przecież to najkomiczniejsza historia, jaką ostatnio słyszałem. To oczywisty nonsens! Naczelny redaktor „Timesa“ zapragnął widocznie zakpić sobie z Baxtera!
Charley potrząsnął głową. Zapalił papierosa i rzekł obojętnie.
— Nie wiem, czy masz rację. Edwardzie... Nie widzę w tym nic niezwykłego. Niepokoi mnie fakt, że detektywi sterczą w dalszym ciąga przed naszym domem. Liczba ich jeszcze wzrosła... Muszę przyznać, że sprawa ta zaczyna mnie niepokoić!
— Zaraz wszystko się wyjaśni. Mam zamiar wyjść i udać się do „Tower - Clubu“. Zobaczymy czy panowie detektywi żywią wobec mnie jakieś wrogie zamiary...
Charley powrócił na swój posterunek za firanką, aby wygodnie obserwować wyjście Rafflesa. Tajemniczy Nieznajomy zatrzymał się chwilę przed przejściem przez ulicę, skinął na przejeżdżające auto i rzucił szoferowi adres „Tower - Clubu“.
W tej samej chwili wśród detektywów dało się zaobserwować pewne poruszenie.
— Przewidywania moje były słuszne... — mruknął do siebie Charley. — Obserwują Edwarda. To jasne. Muszę mu zatelefonować i powiedzieć mu to.
Był tak zdenerwowany, że nic mógł doczekać się chwili, aż Raffles znajdzie się w klubie. Wreszcie po upływie pół godziny udało mu się skomunikować telefonicznie z Tajemniczym Nieznajomym.
— Hallo, Charley- Co się stało? — zabrzmiał po drugiej stronie przewodu głos lorda Aberdeena.
— Typki, kręcące się dokoła naszej willi, ruszyły w ślad za tobą... Co zamierzasz uczynić?
— Zauważyłem to odrazu. W tej chwili sprawują oni straż honorową przed budynkiem klubowym. Jestem chyba najlepiej strzeżonym człowiekiem w Londynie...
— Czy to nie jest niebezpieczne?
— Bynajmniej... Gdyby ci ludzie mieli wobec mnie jakieś konkretne zamiary wydałoby się to odrazu... Możemy być spokojni!
Na tym rozmowa telefoniczna urwała się.
Raffles daremnie oczekiwał tego wieczoru na przybycie skarbnika. Członkowie klubu uśmiechali się znacząco i spoglądając na zegarek dawali mu do zrozumienia, że pozostało mu zaledwie czterdzieści osiem minut do wygrania zakładu.
W podnieceniu zawierano coraz to nowe zakłady. Charakter jednak tych zakładów uległ całkowitej zmianie. Na Rafflesa stawiano w stosunku jeden przeciwko dziesięciu. Raffles przeprowadził w myśli krótki obrachunek: postawił około czterech tysięcy funtów, zainkasować mógłby przeszło siedemdziesiąt pięć tysięcy... Sprawa przedstawiała się dość ponętnie. Wypróżniono sporo butelek szampana i rozstano się o północy w doskonałych humorach.
Rafflesa znów odprowadziła do domu eskorta detektywów.
Tymczasem lord skarbnik przeżywał przykre chwile. Przeczytał w „Timesie“ artykuł na temat przyjęcia, jakiego doznał Baxter w pałacu Buckingham, i wpadł w wściekłość. Natychmiast kazał się połączyć telefonicznie z mieszkaniem inspektora.
— Inspektorze — rozpoczął lord skarbnik kwaśno — „Times“ donosi, że biesiadował pan dzisiaj w pałacu z samym królem? Co to wszystko ma znaczyć?
— Bardzo przepraszam, mylordzie, ale nie wiem o niczym — odparł Baxter, który oczywiście nie czytał wieczornych gazet.
— Jakto? Wydrukowano czarno na białym, że jadł pan obiad w towarzystwie króla...
Baxter przypomniał sobie nagle, że wspominał o tym sekretarzowi Marholmowi.
— Spodziewam się — ciągnął dalej lord-skarbnik, że natychmiast uda się pan do redakcji „Timesa“ i zdementuje tę wiadomość.
— Oczywiście mylordzie, oczywiście — odparł Baxter. — Widzę, że padłem tu ofiarą niesmacznego żartu.
Zbliżała się godzina dziesiąta wieczór. Baxter, drżąc ze zdenerwowania ubrał się szybko, wsiadł do taksówki i pognał co tchu do redakcji „Timesa“. Tam zgłosił się do naczelnego redaktora, Johnsona.
— Panie redaktorze, ośmiesza mnie pan w oczach całej Anglii! — zawołał czerwieniejąc, jak rak. Kto panu podał tę głupią wiadomość?
— Zechce się pan uspokoić, inspektorze — odparł zimno Johnson. — Jeśli będzie się pan w dalszym ciągu zachowywał równie głośno, wyrzucę pana za drzwi.
— Co takiego? — ryknął Baxter. — Jeśli ośmieli się pan tknąć mnie palcem, zaaresztuję pana. Proszę nie zapominać, że jestem inspektorem policji.
Johnson i obecni przy tej scenie dziennikarze wybuchnęli głośnym śmiechem.
— Nie... To już przekracza wszelkie granice, — zawołał Johnson, zanosząc się od śmiechu. — Inspektor Baxter sądzi, że jadanie przy królewskim stole może ośmieszyć kogoś w oczach czytającej publiczności. Musimy zawiadomić o tym dwór królewski, inspektorze...
— Tego nie powiedziałem — odparł Baxter przerażony.
— Panowie, biorę panów za świadków...
— Nie powiedziałem tego... — powtórzył Baxter z uporem. — Chciałem tylko panom oznajmić, że ktoś zakpił sobie zemnie... Podano panom fałszywą informację. Kto panom ją podał?
— Tajemnica zawodowa... Możemy jednak dojść do jakiegoś porozumienia. Przyniósł pan sprostowanie... Twierdzi pan, że nie jadł pan obiadu przy królewskim stole, jak to opiewa nasza poobiednia wzmianka...
— Tak — odparł Baxter — to niecny żart! Jeśli panowie zgodzą się, podam wam moje sprostowanie na piśmie. Nie byłem u króla. Bytem natomiast u lorda skarbnika, który wezwał mnie, aby....
Tu Baxter zatrzymał się w porę. Przypomniał sobie bowiem, że lord zalecił mu jak najdalej posuniętą dyskrecję.. Mimo to, Johnson spostrzegł od razu, że Baxter się zagalopował. Nie dał tego jednak poznać po sobie:
— Zgoda, inspektorze — rzekł — umieścimy sprostowanie... Wydrukujemy, że wzmianka ta ukazała się w prasie na skutek fałszywej informacji... Ktoś chciał wypłatać panu figla. Uważamy więc ten incydent za zlikwidowany. A teraz proszę nam wybaczyć: mamy jeszcze sporo roboty. Sądzę, że i pana wzywają pańskie obowiązki.
Baxter wyszedł z redakcji, jak niepyszny, trzaskając drzwiami.
Następnego ranka Raffles chwycił poranne wydanie „Timesa“.
— Musisz to przeczytać — zwrócił się z uśmiechem do Charleya. — Oto mamy wyjaśnienie wszystkiego. Wynika z tego, że nie król wzywał Baxter, ale lord skarbnik. — Uczynił to po to, aby sparaliżować w sposób niedozwolony moja akcję w kierunku wygrania zakładu... Warunki zakładu nie dopuszczały tego rodzaju posunięć. Nasz poczciwy Baxter nasłał na nas pół tuzina detektywów... To nie jest w porządku... Muszę o tym pomówić z Turringtonem.

Podczas, gdy Raffles spożywał w swojej willi śniadanie, Baxter zrobił Marholmowi piekielną awanturę!
— Zabiję was!... Zaduszę i ciało wrzucę do Tamizy!
Marholm zachowywał olimpijski spokój.
— Oszalał zupełnie — szepnął do siebie.
Baxter spoglądał na Marholma tak, jak wilk spogląda na swą ofiarę. Wyciągnął z kieszeni swego płaszcza sławetny numer „Timesa“. Artykuł o pobiciu Baxtera na królewskim dworze zakreślony był niebieskim ołówkiem.
Sekretarz powoli rozłożył przed sobą dużą płachtę dziennika, upewnił się, że naczelny redaktor nie zdradził nazwiska swego informatora i uśmiechnął się wesoło.
— Nieprzyjemna sprawa, inspektorze — rzekł.
— I wy jeszcze zabieracie głos w tej sprawie? — ryknął Baxter. — Czy to nie wy nadaliście tę wiadomość? To skandal.
— Oczywiście, że nie, inspektorze. Nie rozumiem dlaczego się pan gniewa.
Baxter zgrzytnął zębami i zacisnął pięści.
— Tylko wam wspominałem o mojej wizycie w pałacu.
— Tak pan sądzi, inspektorze? — odparł Marholm uprzejmie. — Czy sprawdził pan, czy w krytycznej chwili drzwi były szczelnie zamknięte i czy nikt nie podsłuchiwał naszej rozmowy. A zresztą nie widzę w tej wzmiance nic uwłaczającego...
— Otóż to właśnie... — ryknął Baxter. — Cały dwór będzie pękał ze śmiechu.
— Nie rozumiem dlaczego, inspektorze? Przecież sam wymieniał mi pan nawet dokładnie jadłospis..
Baxter przerwał mu gwałtownie.
— Uspokójcie się... Śniło wam się...
— Bardzo przepraszam, kapitanie... Nie zechce chyba pan przeczyć własnym słowom.
Baxter zrobił się czerwony jak rak.
— Oczywiście, że zaprzeczam wszystkiemu... Jesteście największym łgarzem na wyspie i kontynencie... Cała ta historia powstała w waszej fantazji!
— W ten sposób ze mną pan daleko nie zajedzie — odparł Marholm urażony. Natychmiast udam się do naczelnego redaktora „Timesa“ i opowiem mu ze wszystkimi szczegółami to, co usłyszałem z ust pana... Jednocześnie zgłaszam dymisję.
Wstał i udawał, że sięga po płaszcz.
Baxter zdał sobie sprawę, że gdyby Marholm urzeczywistnił swoją groźbę, kariera jego w Scotland Yardzie skończyłaby się raz na zawsze.
— Jesteście kąpani w gorącej wodzie — rzekł pojednawczo. — Zastanówcie się przez chwilę... Nie śniło mi się nawet uważać was za kłamcę.
Marholm widząc swą przewagę, spojrzał wyniośle na Baxtera.
— Zapomniał pan, inspektorze, jakich zwrotów użył pan wobec mnie przed chwilą. Miarka się przebrała. Nie zniosę tego dłużej.
Baxter zatrząsł się z przerażenia.
— Marholm... Jeśli spełnicie swoją groźbę stanie się nieszczęście. Czy chcecie mieć na sumieniu śmierć niewinnegoczłowieka? — rzekł płaczliwie.
— Wiem dobrze, że nie starczy panu odwagi, aby wystrzelić ze swego zardzewiałego rewolweru.
— Nie żartujcie, Marholm, sprawa jest poważna... Zawsze żywiłem dla was prawdziwie ojcowskie uczucie.
— Niestety, zgoda między nami jest już teraz niemożliwa.
— Ależ, Marholm — próbował jeszcze Baxter.
— Wspominaliście mi ostatnio o podwyżce pensji? O ile wam chodzi?
— O dziesięć funtów szterlingów, inspektorze.
Baxter potrząsnął głową.
— Czy nie przypadkiem o dwa funty?
— Mam wrażenie, że była mowa o dziesięciu — odparł Marholm. — Wystarczyłoby wypisać asygnatę do kasy Scotland Yardu... Ale nie mówmy o tym. To i tak bezcelowe.
— Co robić? — jęknął Baxter. — Podwyższę panu pensję o dziesięć funtów rocznie.
— Niech mi pan to da na piśmie... Formularze znajdują się w szufladzie.
Marholm dobrze znał Baxtera i był przekonany o tym, że inspektor po upływie dwudziestu czterech godzin gotów byłby cofnąć swą obietnicę.
Baxter, zgrzytając zębami wyjął formularz, wypełnił go i wręczył Marholmowi.
— Pięknie — rzekł sekretarz po przeczytaniu. — A teraz czego pan ode mnie żąda?
— Musicie zatelefonować do naczelnego redaktora „Timesa“ i wyjaśnić mu, że zaszła pomyłka... Powiedziałem wam poprostu, że jadłem obiad w pałacu, ale nie mówiłem z kim.
Sekretarz pokiwał głową z niedowierzaniem.
— Nic nie rozumiem... A więc jadł pan, czy nie jadł pan obiadu w pałacu?
Baxter otarł zroszone potem czoło.
— Muszę wam powiedzieć prawdę — rzekł wreszcie. — Udałem się tam na wezwanie prywatne lorda Turringtona, skarbnika królewskiego. Wychodząc z jego gabinetu zbłądziłem i zawędrowałem do kuchen. Byłem głodny i kucharze poczęstowali mnie wspaniałym obiadem. Oto jak wygląda prawda.
— To się zgadza... Śpieszę natychmiast do Johnsona, redaktora „Timesa“ i powtórzę mu pańskie opowiadanie.
Marholm, pogwizdując radośnie, wyszedł ze Scotland Yardu. W redakcji opowiedział przygodę inspektora Baxtera Johnsonowi. Johnson nie posiadał z radości. Poczęstował Marholma znakomitym koniakiem i natychmiast podyktował swej maszynistce artykuł pod wiele mówiącym tytułem: „O tym, jak Baxter posilał się w kuchni Jego Królewskiej Mości...“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.