Tylko grajek/Tom I/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Tylko grajek
Podtytuł Powieść
Wydawca Karol Bernstejn
Data wyd. 1858
Druk Drukarnia Gazety Codziennéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Fryderyk Henryk Lewestam
Tytuł orygin. Kun en Spillemand
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




XVI.


— Dziś wieczór pójdziemy do teatru! — powiedział kapitan i zabrał Krystyana z sobą.
Mówią, że pewien wieśniak, gdy pierwszy raz w życiu poszedł do teatru, w korytarzu zaszedł do kassy i wścibiwszy głowę przez małe okienko, stanął w milczeniu, bo myślał, że to jest perspektywa, przez którą zobaczy całą komedyą. Krystyan o mało co nie uczynił tego samego, bo jeszcze nigdy nie był w teatrze; to też dla niego wszystko było widowiskiem, począwszy od warty w sieni aż do tłumu, który cisnął się na schody.
— Teraz zobaczysz komodę co się zowie!— rzekł Piotr Wik. — My wejdziemy do najwyższej szuflady! Widzisz, najniższa jest nieco wyciągnięta, żeby sobie damy nie gniotły swoich strojów!
Usiedli na przedniej ławce. Krystan[1] milczał z pewną uroczystością, bo jemu ta sala zdawała się jakby wielkim kościołem.
— Te wystrojone dwie koje z każdej strony, są dla króla i dla królowej, — rzekł kapitan. — Duży ten obraz z przodu wciąga się do góry jak żagiel; potem przyjdą kobiety i będą wyciągać nogi, wprzód jednę, potem drugą, zupełnie jak mucha w garnuszku śmietanki!
Lampy oświecały światłem dziennem wyzłacane loże, w których siedziały pysznie postrojone damy. Król wszedł z całym swoim dworem; Krystyan uczuł w sercu dziwną jakąś bojaźń, a jednak niezmierną radość, boć był w jednym domu z królem, a niechby tylko głośno krzyknął, to jużby sam król usłyszał go i zapewne zapytałby: — Ktoto tak na głos się odzywa?
Teraz zupełnie ucichło, a morze tonów rozlało się po sali. Rozpoczęto sztukę i usłyszał śpiew, jakiego nigdy jeszcze nie słyszał w swojem życiu. Łzy płynęły mu z oczów, a on krył się z niemi, bo wyśmianoby go za nie z pewnością. — Radość niebieska, myślał sobie, nie może być większą, jak ciągle tutaj siedzieć; a jednak drudzy mówili, że sztuka ta jest nieco nudna, bo teraz dopiero przyjdzie najzabawniejsze ze wszystkiego, sławny balet: Rudolf Sinobrody[2].
Muzyka brzmiała podobnie jak głosy ludzkie, jak cała natura wkoło niego. Zdało mu się, że słyszy burzę owej nocy przy źródle, gdy się drzewa uginały jak trzcina, a liście bujały ponad jego głową. Słyszał wiatr szumiący tak samo, jak kiedy szumi po masztach i linach, tylko że melodyjnie, pięknie, daleko piękniej od skrzypców ojca chrzestnego, choć w jego duszy o nim budził wspomnienie.
Podniosła się kortyna. Zamordowane żony Rudolfa Sinobrodego w białych szatach przesunęły się przed łożem mordercy; muzyka była potężną mową umarłych, a fantazya chłopca silnemi skrzydłami dolatywała trop w trop za całym romantycznym poematem. Szczęśliwe te dziatki, co tańczyły przed Izaurą! O, gdyby on był między niemi! Większego szczęścia nad ich szczęście, nie znał żadnego w świecie! Ach! gdyby swoje życzenia, swoję niepohamowany chęć, mógł wypowiedzieć siedzącemu pod nim królowi, pewnieby go wysłuchał i dopomógł mu! Ale nie miał odwagi. Życie teatralne zdawało się jemu czarodziejskim obrazem szczęścia i piękności. Niejeden o niem niebaczny marzy tak samo!
W Paryżu przedstawiają balet pod tytułem: Djabeł Kulawy, właśnie odwrotną stronę tego wszystkiego, co zwykle ukazuje się oczom widzów, bo sami jesteśmy niby na scenie i patrzymy ztamtąd na urojoną jakoby w sali publiczność. Dekoracye wywrócone są do nas lewą, niemalowaną stroną; podniesiona tylko ściana wyobraża kortynę; widać szeregi postrojonych dam i mężczyzn bijących oklaski i gwiżdżących. Tancerze na scenie odwracają, się tyłem do prawdziwych widzów. Otóż to jest tylko scenerya, w którą nas tak gwałtem wciągają, ale gdybyśmy równie łatwo zajrzeć mogli w serca występujących tam osób, jakiżto świat łez i namiętności przedstawiłby się naszym oczom! Owo grono wesołych, skaczących kobiet w domach swoich zna tylko ubóstwo. Jeden tam stoi w chórze, któryby śmiało pierwsze miejsce mógł zająć na scenie, lecz go Dyrekcya nie pojmuje, a reżyser nie cierpi. Jeżeli artysta lichą pobiera zapłatę, wówczas wraz z rodziną postarać się może o bilety na obiady dobroczynne; poeta zaś dlatego nie dostaje pensyi, żeby czasem myśl o zabezpieczonej przyszłości nie przytłumiła w nim talentu tragicznego.
— Naomi! — zawołał nagle Krystyan, przerywając niewymowne zachwycenie. — Tak jest! ona! — a wzrok oderwał od czarodziejskiego świata, od walki Izaury i od złotego klucza; widział tylko wysmukłą, zgrabną dziewczynkę, z czarnemi jak węgiel oczyma i południową cerą, siedzącą na pierwszem piętrze między innemi wystrojonemi damami. — Bawiliśmy się z sobą! — rzekł do Piotra Wika, a jego wzrok i zajęcie podzielone już były między balet i Naomi.
Zbyt wcześnie skończyło się pyszne widowisko; wszyscy wybiegli z pośpiechem, jak gdyby to jaka była przykrość, przed którą się uchronić chcieli jak najprędzej. Napróżno Krystyan w tłoku czekał Naomi, nigdzie nie było jej widać; może to ona przejeżdżała właśnie pędzącą karetą!
Tony w całej swojej pełni brzmiały jeszcze w uszach Krystyana, cała sztuka jakby żywa bujała przed jego wyobraźnią; tak gwiazda ukazuje się jeszcze ludzkiemu oku, chociaż oddawna już skryła się przed wschodzącem światłem dziennem. Poznał teraz, że jest jeszcze cóś szlachetniejszego, wyższego, nad potoczne wypadki codziennego życia; geniusz jego przebudził się przez tony i dążył do pewnej rzeczywistości. Przeczuwał perłę w swojej duszy, świętą perłę sztuki; nie wiedział, że i ona, jak perła w morzu, czekać musi nurka, który wydobywa ją do światła, lub też że przylepić się musi do muszli i ostrygi, żeby pod ich wysoką opieką ujrzeć powierzchnią ziemi.
— No i cóż? — zapytał Piotr Wik, — pewniebyś i ty chętnie poskakał sobie z niemi?
— O tak! — odpowiedział Krystyan z uniesieniem.
— Kiepski to kawałek chleba, mój chłopcze, — ciągnął dalej kapitan, — jak kto z nas zapłaci swoje parę złotych, to już oni za to przed nami robią z siebie błaznów!
Nie, na takie pojęcie trudno mu było zgodzić się! Toć król i tysiące ludzi z uwagą patrzyli i słuchali, tak samo jak się w kościele patrzy i słucha na księdza. Nie zapomniał o niczem i wpośród całego przepychu wspomnień, przesuwał się przed nim obraz Naomi, kochanej jego towarzyszki zabaw dziecinnych.
Pełen najjaskrawszych myśli położył się w małej koji w nizkiej kajucie; ostra mgła jesienna rozpostarła się nad pokładem i okryła cały statek, tak jak on w tym statku ukryty był i zapomniany przez całe wielkie miasto. Może to wszystko było obrazem jego przyszłości, jak to nieraz się dzieje u ludzi uposażonych wyższemi darami ducha. Geniusz jest to jajko, któremu potrzeba ciepła, potrzeba zapłodnienia szczęścia, gdyż inaczej na zawsze pozostanie bezowocnem.
Dawno już było po północy, kiedy sen spuścił się na powieki naszego bohatera.
Następnych dni, kiedy już się ściemniło, siadał sam jeden w małej kajucie, a wiadomo, że w porcie niewolno palić światła żadnemu okrętowi; sam przed sobą przedstawiał wspomnienia z Rudolfa Sinobrodego, a na strunach skrzypiec starał się uchwycić pokrewne tony, któremi wiatr huczał w linach okrętowych. W pamięci jego utkwiły całe ustępy z muzyki, którą codziennie słyszał przed odwachem, więc odgrywał je znowu w dziwnej mieszaninie. Częstokroć spodziewał się, że ta grzeczna dama, czarodziejka jego szczęścia, raptem wstąpi na okręt i spowoduje zmianę w jego losie. Myślał o Naomi; tak jest, ona go lubiła! toć płakała, gdy się z sobą żegnali!
Gdy tak pewnego wieczoru sam jeden siedział na okręcie, światła przepysznie zaświeciły z wielkiej tuż obok ulicy i usłyszał wesołą, piękną muzykę. Gdzieś tu obok tańczono. Przypomniał sobie ów wieczór w Glorup i oparty o maszt wciągał w siebie upajającą woń tonów.
Nagle przyszła mu myśl: wlazł na maszt i dostał się do równej wysokości z salą, w której tańczono. Jedno z najwyższych okien było otwarte, więc doskonale widział przez nie całe, wystrojone towarzystwo, złożone po większej części z dzieci, gdyż był to piękny bal dziecinny. Wszyscy pełni byli radości i bawili się wesoło. Na ścianach wisiały duże obrazy; wysoko na świecącej konsolce stały dwie statuy marmurowe, a wkoło świeciły się światła i lustra, odbijające wszystko w podwójnym blasku. Teraz delikatna, ładniutka dziewczynka ochoczym wirem sunęła przez salę: krucze jej włosy okrywały bielutkie ramiona, ciemne oczy iskrzyły się życiem i radością. — Naomi! — zawołał Krystyan głośno i widział, jak się zastanowiła, obejrzała wkoło i rozśmiała się. Oczy jego zwrócone były tylko na nią, myśl jego była przy niej i zsunął się z masztu, zeskoczył ze statku, wpadł do domu, dorwał się do schodów, gdzie brzmiała muzyka, otworzył drzwi i stanął w oświeconej, wspaniałej sali, w pośród postrojonych dzieci, w zdziwieniu patrzących na biednego chłopca okrętowego, który olśniony światłami i całym przepychem, przyszedł teraz do siebie i zaambarasowany nie wiedział, co z sobą począć.
— Czego chcesz? — spytało kilku chłopców niedorostków, których mina okazywała dowodnie, że ojcowie ich mieli majątek albo urząd, nadający im znaczenie; byli oni z rzędu owych zer, które w samej rzeczy nie dodadzą żadnej wartości rodzinie, ale którym stojąca przy nich kreska sama nadaje pewną jakby powagę.
Naomi także zbliżyła się i ciekawie spojrzała na niego; uśmiechnęła się, — o! niezawodnie poznała go! Krystyan wyciągnął do niej rękę i przebąknął: — Naomi! — Panienka zarumieniła się po uszy.
— Jakiś brudas! — zawołała i wyrwała się. W tej samej chwili nadszedł lokaj.
— Czego chcesz? — zapytał i niedelikatnie uderzył go po plecach. Krystyan wybąknął jakieś niezrozumiałe wyrazy, lokaj zaś powiedział mu, że się chyba omylił, — bo tutaj nie ma co robić! — Odprowadził go do schodów, a chłopiec nie mówiąc ani słówka, ale z śmiertelnem utrapieniem w sercu, wybiegł na dół i wrócił na swój okręt. Przytulił się do masztu i płakał ciężkiemi, rzewnemi łzami, gdy tymczasem muzyka wesoło bujała w skocznych melodyach tańcowych.
Ciężkie troski duszy dziecięcej tak są wielkie, jak największe ludzi dorosłych; dziecko w swojej boleści nie zna nadziei, rozum nie podaje mu zbawczej ręki, tak iż młodociany umysł chwilowo tulić się może jedynie do swojego zmartwienia. Znać go nie chciała, ona, którą tak kochał jak siostrę! Czuł, jak parya, że należy do wzgardzonej kasty. Wszystkie więzy, co go cisnęły, natychmiast jeszcze bardziej krępowały jego duszę. Jego koledzy na wsi wyśmiewali go i nazywali waryatem; Naomi, która go niegdyś zrozumiała, odwracała się teraz od niego i zwała go „brudasem!“
Jedna taka chwila starczy za całe życie doświadczenia. Wesołość w sąsiednim domu była ogniem bengalskim, który oświecał zakończenie dramatu jego dzieciństwa. Wlazł znowu na maszt, zaglądał przez otwarte okno do wspaniałej sali, gdzie Naomi i szczęśliwe dzieci bujały przy uroczym odgłosie muzyki. Służba roznosiła kosztowne potrawy i piękne owoce na kosztownych półmiskach, jakich nie widział jeszcze w życiu, a w samym środku sali stała ciemnooka Naomi, śmiejąc się i klaszcząc w drobne dłonie. Na dworze zato padała pierwsza sadź jesienna, a szara mgła gęstą czapką przykryła biednego „brudasa“, który obiema rękami trzymał się mokrej liny masztu.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Krystyan.
  2. Podanie o bogatym rycerzu Sinobrodym (po duńsku: Blaaskjäg, po niemiecku: Blaubart), który dla kaprysu zamordował siedm żon, a głowy ich przechowywał w swoim skarbcu, bardzo jest rozpowszechnione w krajach Skandynawskich, zkąd zapewne dopiero dostało się do Niemiec.Przyp. tłum.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Hans Christian Andersen.