Varia (Chimera, zeszyt 28/29/30)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zbiorowy
Tytuł Varia
Pochodzenie Chimera
Redaktor Zenon Przesmycki
Wydawca Zenon Przesmycki
Data wyd. 1907
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda i Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zeszyt 28-29-30
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VARIA.

ZESZYT OSTATNI w więcej niż zdwojonej oddajemy czytelnikom objętości. Mimo druku wyłącznie prawie petitowego — zawiera on arkuszy 18, co drukiem zwykłym wyniosłoby około arkuszy 23, zamiast normalnie przypadających na zeszyt — dziesięciu. Nadto, w całym tomie X-ym, daliśmy, zamiast zwykłych trzech plansz artystycznych, dziewięć różnorodnych reprodukcyj z dzieł sztuki plastycznej, nie licząc świeżo wykonanych frontispisów całostronnicowych i mnóstwa rysunków zdobniczych.

GŁOWA CHRYSTUSA, którą dołączyliśmy na czele tomu niniejszego, jest fragmentem centralnym z Wieczerzy Leonardowskiej, z owego zwolna doumierającego arcydzieła, o którem niezadługo snadź już prawdą się staną bolesne strofy d’Annunzia:

...lo specchio dell’ Ideale,
o Poeti, la misura degli Eroi,
la somma dell’ Arte,
il vertice del Pensiero e del Mistero,
il segno visibile dell’ Immortale
muore, o Poeti, non è più.

Kto nie był w skromnym refektarzu medyolańskiej Najświętszej Panny Łaskawej, nie ma, nie może mieć o tym arcytworze sztuki malarskiej najmniejszego pojęcia. W kopiach i reprodukcyach całej kompozycyi ginie zazwyczaj to, co ją wprost nadludzką czyni: ów wyraz twarzy Chrystusa, wyraz twarzy istoty stojącej „su la cima ultima della Conoscenza,“ wyraz twarzy Człowieka-Boga. Odtwarzając samo tylko oblicze, w większych skutkiem tego rozmiarach, spróbowaliśmy dać choć część właściwego wrażenia czytelnikom, którzy pielgrzymki do Medyolanu odbyć nie mogą. Radzimy przypatrywać się tej głowie niejednokrotnie, porównywając ją z Leonardowskim również, pierwszym szkicem Chrystusa z galeryi Brera, takim skończenie pięknym malarsko, a jednak takim — tylko ludzkim.

UPANISZADY Berenta wytwornie przyozdobił Edward Okuć rysunkami zaczerpniętemi wyłącznie z motywów indyjskich. Wrota naczelne są linijnem odtworzeniem srebrnego ołtarza; wzorów na nagłówki, zakończenia i przerywniki dostarczyły szale, porcelany, koronki, srebrne nabijania na zbrojach i wytłaczania barwne. — Zwracamy również uwagę czytelników na wspaniały frontispis tegoż artysty do Marchołta Kasprowiczowskiego.

ZE ZDOBNICZEMI RYSUNKAMI Odilona Redona (nowością u wielkiego tego artysty), towarzyszącemi z taką jedyną odpowiedniością fantastycznemu Intermezzu M. Komornickiej, — mogliśmy zapoznać czytelników naszych dzięki koleżeńskiej uprzejmości redakcyi miesięcznika Wiesy (la Balance), która z całą, dobrą chęcią wypożyczyła nam ich klisze. Składamy jej za to szczere podziękowanie.

WSPANIAŁY TOM utworów prozą Cypryana Norwida, w wytwornem tłómaczeniu niemieckiem p. J. P. d’Ardeschah, wyszedł nakładem znanej firmy księgarskiej J. C. C. Brunns’a w Minden. Przekłady poprzedza szersze studyum, w którem p. d’Ardeschah stara się dotrzeć do istoty twórczości Norwida, wykazuje wódzcze jego znaczenie nietylko w literaturze polskiej, lecz i powszechnej, z entuzyazmem wita tę gwiazdę pierwszej wielkości, wynurzającą się nareszcie z mgieł długiego zapomnienia nad horyzontem całej Europy duchowej, — i twardemi słowy zapomnienie owo piętnuje. — Tylko, co ma znaczyć zdanie, że „der Dichter nicht in seiner Muttersprache, sondern in einer Uebersetzung zuerst an die grosse Oeffentlichkeit tritt“? Toć przekłady nie były dokonywane z rękopisów. Zdanie takie może — zupełnie zbytecznie — łudzić Niemców, iż oni pierwsi odkrywają wielkiego twórcę, którego bezśladne przejście przez życie jest — jak pisze jeden z najgłośniejszych poetów niemieckich — „hańbą ludzkości.“ Hańba ta jest przedewszystkiem udziałem naszych „historyków literatury i krytyków,“ którzy aż do ostatnich czasów, od Koźmianów i Wężyków, poprzez Nehringów, aż do Brücknerów, widzieli w Norwidzie tylko popsutego przez damy zarozumialca, tylko umysł pełny zagadkowych i niezrozumiałych myśli, tylko naśladowcę, „kopistę“ Słowackiego. Ale i Niemcy nie są od niej wolni. Toć od roku 1863 mieli pod ręką wydany u Brockhausa a pełny arcydzieł zbiór Poezyj norwidowskich, który do nas z trudnością się przedostawał, im zaś był zupełnie dostępny, — i nawet go nie zauważyli. A były to przecież jeszcze czasy, gdy „Muttersprache“ poety nie była obcą tym i owym inteligentom niemieckim...

NORWID PO NIEMIECKU zaalarmował nareszcie dzisiejszych naszych „historyków literatury i krytyków,“ którzy dotąd wzgardliwie ruszali ramionami na tę lubie „modernistów.“ Dziś już jest to dla nich — o metamorfozo! — „postać niezwykła,“ „duch wzniosły,“ dziś już dostrzega się z łatwością „piękności tające się nieraz pod osłoną ściśle zwartej (?) oktawy,“ dziś już objawia się ochotę do urzędowych z katedry „wyświetleń“ w sprawie poety „zajmującego na parnasie polskim własne a osobne miejsce,“ dziś wreszcie wydobywa się na jaw poematy, które „od lat kilkunastu“ miało się ręku i... chowało pod korcem, albo listy, o których nawet nie bardzo się wie, do kogo były zwrócone, — i drukuje się je z pełnem komicznej Schadenfreude zaznaczeniem, że są to rzeczy „nieznane nawet tym, którzy w sposób bliższy zajmowali się“ Norwidem. — Stara, znana metodaprzyczynków.“ Możemy zapewnić was, łaskawi panowie, że dzięki zasługom waszych poprzedników, którzy zaprzepaścili wielkiego poetę, — ani wy, ani my nie znamy dotąd całych może setek jego utworów i listów. Szukajmy więc razem — i owszem. Ale bez blag „przyczynkowiczowskich.“ Pretensyj zaś do „wyświetleń“ możeby lepiej zaniechać, skoro się tak długo nic w tym kierunku nie umiało zrobić — i skoro wielkość poety została już wyświetlona — bez was i przeciwko wam.

POTĘŻNY GENIUSZ TWÓRCZY Mehoffera, którego dolą w kraju było spotykać komicznych znawców w hr. Lanckorońskich i komiczniejszych jeszcze sędziów w różnych, starszych i młodszych, kolegach po sztuce, dostrzegających w nim zaledwie „tęgiego malarza,“ — należnej wreszcie, głębokiej i wielbiącej, w Etudes d'art étranger p. Williama Rittera, doczekał się oceny. Gorąco polecamy tę książkę (wyd. Mercure de France) czytelnikom naszym. P. Ritter jest szczerym, zapalonym miłośnikiem sztuki, wędrowcem dawnym po wszystkich europejskich jej ogniskach, znawcą głębokim, jednako wyzwolonym z komunałów akademickich i z zacietrzewień młodokierunkowych. Obszerne, kilkudziesięciostronicowe studyum o Mehofferze oparł w przeważnej części na wszechstronnem rozpatrzeniu witrażów jego w katedrze fryburskiej. Cicerone to świetny, jedyny, po owych bajecznych, zwolna dopiero ogarniać się dających sezamach wyobraźni twórczej, po owych stłoczonych, potopowych, a tak przeczyście, tak harmonijnie rozwiązujących się fantasmagoryach form, plam, linij, alegoryj i stylizacyj, po owych niesłychanych, nieopisanych orkiestracyach polichromii, z cudowną niepojętą równowagą przechodzącej od najszaleńszych rozżarzeń koloru do najsubtelniejszych, najbardziej ściszonych jego odcieni. Dla całej tej Golkondy idei twórczych, wizyj kompozycyjnych i pomysłów dekoracyjnych, dla całego tego świata kształtów, barw i świetności znajduje p. Ritter tak doskonałe, takie magiczne równoważniki słowne, że opisy i analizy jego stokroć lepsze dadzą czytelnikowi przeczucie rzeczy, niż niedołężna, kłamliwa reprodukcya witrażu św. Katarzyny i św. Barbary w Sztuce Polskiej. W nas — cośmy kiedyś, wędrując przez Fryburg, mieli sposobność podziwiać genialną, olśniewającą starej katedry iluminacyę — książka krytyka francuzkiego aż do szczegółów najżywsze rozbudziła wspomnienia. „Nigdy“ — reasumuje swe wrażenia p. Ritter — „indywidualność nie stwierdziła się dumniej i wynioślej. Te witraże są placówką sztuki słowiańskiej wysuniętą na Zachód. Świadczą one, że sztuka słowiańska niczego się już od Zachodu uczyć nie potrzebuje.“ A gdzieindziej dodaje: „Jest to jedna z pięciu czy sześciu najważniejszych realizacyj twórczych w całych dziejach sztuki współczesnej.“
Tę szczegółową analizę witrażów fryburskich uzupełnia przegląd innych dzieł Mehoffera, w ciągu którego wyraziście wyłania się sylweta tego genialnego poety-marzyciela o szekspirowsko bogatej i rozległej wyobraźni, urodzonego dekoratora, w którego oku cała rzeczywistość przekształca się w jakąś nieustanną uroczystość linij ruchliwych i plam rozkosznych, kolorysty wychodzącego zwycięzko z najwścieklejszych zamętów barwnych, rysownika i malarza, dla którego żadne nie istnieją trudności, artysty-władcy, który „le plus glorieusement, le plus superbement“ zdołał otrząsnąć się z wszelkich konwencyj i wszystkim dziełom swym nadać cechę nawskróś osobistą i nawskróś polską.
Studyum p. Rittera o Mehofferze zasługiwałoby na przekład niezwłoczny.

ZMARŁA poetka wytworna, głęboka, samodzielna, — Ludwika Kalenkiewiczowa (El-ka). Na słodyczkowatej niwie sentymentalizmów warszawskich, krzepki, odrębny kwiat jej talentu, nowe, niespodziane drogi myśli i czucia, bujne, niezwykłe obrazy i przenośnie — tylko dziwacznemi wydać się musiały. To też jakaś powiatowa, dziś zapomniana broszurka zaliczyła ją wraz z Miriamem i Langem do rzędu dekadentów warszawskich. Poza tą etykietą — mało kto o niej co wiedział. Utwory jej, bardziej od wielu głośnych, zasługują, aby je zebrać i wydać. Czy jest kto, coby mógł się tem zająć? — — Chimera drukowała wspaniałe przekłady Kalenkiewiczowej z Rodenbacha (IV, 187) i Verhaerena (IX, 141, 489), w niniejszym zaś zeszycie podaje własną jej, mocy i charakteru pełną Fantazyę liryczną. — Jeszcze jednej twórczej duszy, bezpamiętnie ze świata schodzącej, — cześć i pamięć.

KAZIMIERZ WROCZYŃSKI, autor Circenses, wydaje w styczniu roku 1908 nowy tom utworów poetyckich p. t. Z zapatrzeń. Książka składać się będzie z cyklu lirycznego: Cantationes, oraz z poematu Kosmos, którego część pierwszą wydrukowaliśmy w niniejszym zeszycie Chimery. Część druga nosi tytuł: Elementa. — Nakład ograniczony do 125 egzemplarzy. Cena rb. 3. Zamówienia przyjmuje księgarnia E. Wende i S-ka w Warszawie.



CHIMERA.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zbiorowy.