[83]W KARLSBADZIE.
Marzyło mi się we śnie
Że byłem ptaszkiem małym:
Wstawałem bardzo wcześnie
Zarówno z dzionkiem białym;
W czyściutkim, jasnym zdroju
Pluskałem dzióbek potem
I w adamowym stroju
Grzałem się w słonku złotem.
Robaczków drobnych kilka
To było me śniadanko,
A potem — szczęścia chwilka
Z samiczką, mą kochanką.
I żyłem rad ogromnie
Wśród lubych tych igraszek,
I każdy mówił o mnie:
Cóż to za miły ptaszek!
[84]
Tak mi się w nocy śniło
Nim sen mi umknął z powiem,
I bardzo mi niemiło
Zbudzić się jako człowiek...
* * *
Jeszcze na dworze szaro
A już, jak dobra wróżka,
Dziewczę niemiecką gwarą
Za łeb mnie ciągnie z łóżka.
„Herr Doktor! schon ist sechse”
Mówi ściągając koce,
„Hol' Teuf'l dich, alte Hexe”,
Z wdzięcznością jej mamrocę.
O, biedne moje kości,
Zgiąć was się próżno silę
O, biedna ty ludzkości,
I za cóż cierpisz tyle!
Gdzieżeś jest, gdzie niebogo,
Młodości ma kochana,
Gdym władał każdą nogą
Już od samego rana!
Gdym stąpał lewą, prawą,
I myślał w mym obłędzie,
[85]
Że to me święte prawo,
Że to tak zawsze będzie!
* * *
Słoneczko pierwsze cienie
Ledwie na ziemi kładzie,
A ja już me cierpienie
Wlokę po promenadzie.
Cóż tu za masa ludzi!
Cóż za zgiełk! Boże święty!
Jak tu się nikt nie nudzi,
Jak każdy jest zajęty!
Mężczyźni w sile wieku
Z minami tęgich zuchów:
Ach, pociesz się, człowieku,
Patrząc na tylu druhów!
Ten, ów na lasce wsparty
Każdy przy swoim kubku —
I kroczą w ciżbie zwartej
Pół..... przy pół.....
Jak wszystkim jedno w głowie
Jedną myśl każden pieści:
I niechże mi kto powie,
Że życiu braknie treści!
[86]
Jak tutaj się ocenia,
Jak tu się staje jasne,
Że celem wszech-stworzenia
Jest chronić zdrowie własne!
I z łezką rzewną w oku
Pokornie staję w rzędzie
Ślubując, iż co roku
Odtąd tak zawsze będzie...
* * *
O, czysty, jasny zdroju,
Łagodnie alkaliczny,
O, źródło ty pokoju,
Nektarze ty mistyczny,
O boski darze nieba,
Co wabisz nas rokrocznie,
Ileż nabłądzić trzeba
Nim się przy tobie spocznie!
Kto w tobie usta zmacza
Ten czuje w tym momencie
Jak mu się przeinacza
Wszech-ziemskich spraw objęcie.
Wraz w piersi jego wzbiera
Zaświatów jakieś tchnienie
I życia rytm zamiera
Na jedno oka mgnienie.
[87]
Kształt blizki w dal ucieka,
Kolorów tęcze bledną,
Opuszcza duch człowieka
Ziemi skorupę biedną.
Na mgławej płynąc fali
W obrazy senne patrzy,
Co gdzieś się topią w dali
W cień jakiś, coraz bladszy...
Tak w Mühlbruńskich zbroi
Wmięszany w ciżbę gwarną
Zgłębiam tajń duszy mojej
Wieczności tchem ciężarną;
I choć dzieweczka młoda
Dłoń mi podsuwa z kubkiem,
Dziwno mi, że ta woda
Mocno smakuje trupkiem...
W Karlsbadzie, we wrześniu 1911 r.