W jagnięcej chodzi wełnie
Cezarjusz[2], biskup święty:
— »Chcę zrównan być przed Panem
W pokorze mej z jagnięty...
Jak owca chcę być cicha,
Co ust swych nie otworzy,
Gdy pasterz runo strzyże,
I jak baranek boży...«
A święty biskup Trofim[3],
Ten lniane szaty nosi:
— »Jam len ów jest przyziemny,
Co rosą noc go rosi...
Jam liche Panu zioło
I trawam jest podolna...
A serce me zniżone,
A dusza moja polna...«
— O wielcy biskupowie,
Czas przyszedł, dzień jest blizko,
Że jeden z was poświęci
To rzymskie cmentarzysko,
Na Alyscamps, na roli,
Gdzie błąka się pokusa
Pogańskich Bogów-Manów,
Że zatknie krzyż Chrystusa.
W tryumfie wyjdzie biskup
Pod kwiecia i palm wiewem,
A przed nim pacholęta
Ze światłem i ze śpiewem...
W biskupich wyjdzie szatach,
W kadzideł srebrnym dymie,
Na krzyżu znak położy:
Swój urząd i swe imię. —
I rzecze Trofim święty:
— »Niegodny jestem, bracie,
Przed ludem całym stanąć
W biskupim majestacie!« —
A zaś Cezarjusz święty:
— »O bracie mój, Trofimie,
To ja niegodzien jestem
W tem dziele kłaść me imię!«
I klęknął biskup jeden,
I klęknął biskup drugi.
»... Proch jestem!...« »Jam proch prochu«.
»...Jam sługa!...« — »Sługam sługi!«
I klęczą tak od rana
Aż do wieczornej zorzy,
A w Alyscamps lud czeka
I w sercu sobą trwoży...
A w Alyscamps u bramy
Z umarłym stoją mary...
Aż nagle się Sewenny
Zapalą w tęczy żary...
Podniosły się źrenice,
Dech zamarł w piersiacli ludu...
...Z gór, w bieli Chrystus schodzi,
Uznojon rosą trudu...
Krzyż dźwiga na ramionach. —
Juz bliżej... Już jest blizko...
I wszedł, ciężarem zgięty,
Na rzymskie cmentarzysko.
Nie widzą Go biskupi,
Jak w białej wieje szacie...
— »Niegodnym!« — woła jeden,
A ów: — »Niegodnym, bracie!«
A Chrystus patrzy na nich,
Aż skończą — cichy czeka...
»...Takżeście nieść mi dali
Przez góry krzyż z daleka?...«
Jak gromem w nich uderzy
Głos smętny Chrystusowy...
Podnieśli nagle oczy,
Podnieśli nagle głowy...
I obaj zaniemieli,
Jak gdyby po piorunie,
Ten jeden w lnianej przędzy,
Ten drugi w owczem runie...
A Chrystus, uznojony,
Krzyż zatknął swój w tej ziemi,
Co Alyscamps się mieni
Czasami potomnemi...
I otarł pot z oblicza,
I podniósł wzrok w niebiosy
I schylił się ku trawom
I dłonią czerpnął rosy...
I rosą błogosławił
Ostatnie ciche włości,
Iż odtąd cało leżą
Grzebane tutaj kości...
I odszedł tak, jak przyszedł,
W ogromnych blaskach zorzy,
Przez góry, przez Sewenny,
Prawdziwy Chryst, Syn Boży...
I tylko tam, gdzie święci
W pokorze cichej klęczą,
Ślad został na marmurze
I dotąd świeci tęczą.