W katordze na Karze/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W katordze na Karze |
Podtytuł | Ze wspomnień „proletarjatczyka“ |
Rozdział | III |
Data wyd. | 1908 |
Druk | W. Kornecki i K. Wojnar |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niedługo po przybyciu na Karę, korzystaliśmy z opisanego wyżej stanu normalnego. Półtora roku zaledwie. Ogólna reakcya, jaka zapanowała w Rosyi za rządów Aleksandra III., nie mogła się nie odbić na losach więźniów stanu, do dziś dnia bowiem losy tych więźniów są w ścisłej zależności od polityki rządu w danym czasie. W chwili odwilży politycznej więźniowie są traktowani po ludzku, niekiedy władze nawet z pewnym uszanowaniem i uniżonością się do nich odnoszą, ale jak tylko z Petersburga wiatr reakcyi zawieje, natychmiast w najodleglejszych zakątkach państwa nagle bez żadnych przejściowych kroków następuje zwrot, zmiana. Wczoraj jeszcze wygnańcy, mieszkający w miastach lub we wsi, swobodnie chodzili na polowanie, robili dłuższe wycieczki... Władze miejscowe nieraz nietylko milcząco na to zezwalały, ale i w prywatnej rozmowie zaznaczały, że nie sposób jest krępować pod tym względem więźniów... Naraz wszystko to ustaje... Wygnaniec kroku po za miasto zrobić nie może... Ustawa, która wczoraj jeszcze spoczywała „pod suknem“, dziś posiada siłę obowiązującą, i zaczynają się awantury, sprawy, protesty, deportacya coraz dalej na północ, a niekiedy i krwawe starcia...
W więzieniach używanym bywa ten sam system. Wszystkie zalecane przez ustawę środki, w normalnych czasach uznawane za niewykonalne i niedorzeczne, odrazu otrzymują moc obowiązującego prawa. Odcięci od świata więźniowie oczywiście nie mogą być „au courant“ polityki rządu i zmiana ta zaskakuje ich z nienacka. Przyzwyczajeni już do innego obchodzenia się z nimi, nieraz przypisują tę zmianę gburowatości danego osobnika — żandarma, a nawet komendanta — i ostro, bez porozumienia się z innymi towarzyszami, z miejsca dają odpowiedź rzekomemu gburowi... Ale niebawem przekonywują się, że wpadli w rozstawione sidła, że władze tylko szukały pretekstu do zaczepki... I znowu w cichym dotąd więzieniu rozpoczynają się starcia, protesty, gwałty...
Jest to nader charakterystyczne, że szał protestu zawsze naraz ogarnia wszystkie więzienia w państwie, znajdujące się nieraz na odległości tysięcy wiorst. Zjawiska takiego jesteśmy świadkami obecnie, w czasach orgii reakcyi, zjawisko takie rzuca się w oczy za panowania Aleksandra III. Wszędzie nieszczęśliwy rząd się bronił, a więźniowie ginęli dziesiątkami. Miało to miejsce i w twierdzy petropawłowskiej i w Szlisselburgu, na Sachalinie i na Karze; nawet w nieskończenie wielkim, aczkolwiek bez murów więzieniu, w krainie wygnania — Syberyi. Wszędzie lały się strumienie krwi, wszędzie powody były błahe, wszędzie miejscowa władza była li tylko „knutem w ręku kata“.
Ale sprowokowanie więźniów i wygnańców, łatwe gdzieindziej, wcale nie łatwym było na Karze. Tam gdzie stu odpowiada za nieopatrzny krok jednego, ludzie uczą się oględności i panowania nad sobą, nie dają się lekkomyślnie wciągnąć w zastawione sidła, długo wahają się przed rozpoczęciem protestu, ale skoro już protest taki się rozpocznie — giną ale nie ustępują. Kara już w 1882 roku przeżyła kilkunastodniowy strejk głodowy, który nie skończył się śmiercią więźniów tylko dlatego, że rząd ustąpił. Już ta tradycya nie rokowała rządowi łatwego zwycięstwa... Miejscowa władza walki tej podjąć się nie mogła i zapoczątkowała ją władza wyższa w osobie nadamurskiego generał-gubernatora barona Korfa, który w drodze z Petersburga do swej rezydencyi Chabarowska odwiedził Karę 15. sierpnia 1888 roku. W stolicy baron oczywiście otrzymał odpowiednie instrukcye...
— Dlaczego więźniowie nie noszą kubraków aresztanckich? — oto niemal pierwsze słowa generał-gubernatora podczas tych historycznych odwiedzin... Instrukcya, w przewidywaniu, że ubiór aresztancki może obrazić przyzwoitość, nakazuje noszenie kubraków długich, szarych płaszczów w rodzaju szlafroków. W więzieniach dla kryminalistów ten nakaz instrukcyi bywa zawsze ściśle przestrzeganym, ale w więzieniu na Karze był on co najmniej zbytecznym, bo więźniowie, bardziej niż władze dbali o to, by być przyzwoicie ubranymi i nieraz całe dnie spędzali na przerabianiu niezgrabnego kubraka na marynarkę lub tużurek.
Satrapa był niezadowolony i głośno swoje niezadowolenie wyrażał. Jeżeli pomimo to jednak wizyta generał-gubernatora w męskim więzieniu nie doprowadziła do konfliktu, to nie dlatego, że Korf wahał się wykonać rozporządzenie otrzymane w Petersburgu. O, nie! Dowiódł tego całym swym dalszym postępowaniem. Więzienie dla mężczyzn uniknęło zatargu li tylko dzięki temu doświadczeniu, jakie posiadali więźniowie, dzięki już wyrobionemu systemowi obchodzenia się z przejezdnemi dygnitarzami, dzięki temu, że nie było takiej siły, któraby była w stanie zniewolić więźniów do zmiany tonu, bądź na mniej urzędowy, bądź też na bardziej wyzywający i ostry. Chłodno, sucho i sztywno brzmiały odpowiedzi: „tak!“ „nie!“
O nic nie proszono, niczego nie żądano, na nic się nie skarżono i w żadne rozmowy z dygnitarzami się nie wdawano. Od tego systemu nie odstąpiono i tym razem, i generał-gubernator z dwoma towarzyszącemi mu generałami: gubernatorem zabajkalskim Choroszchinem i naczelnikiem syberyjskiego zarządu żandarmskiego odeszli z kwitkiem.
Inaczej skończyła się wizyta w więzieniu dla kobiet.
Jedna z uwięzionych, Elżbieta Kowalska, skazana przez kijowski sąd wojenny w 1881 roku na ciężkie roboty bez terminu, już niejednokrotnie przewożona w celach izolacyi z jednego więzienia do drugiego, jako karę za próby ucieczki i za zatargi z władzą, kobieta już niemłoda, zdenerwowana i sterana wieloletnim więzieniem, chcąc uniknąć spotkania z generałami ukryła się w małym namiociku w ogródku więziennym. Przypadek zrządził, że generałowie po skończonej wizytacyi powracali do czekających na nich przed bramą więzienną powozów właśnie przez ten ogródek i że namiocik zwrócił ich uwagę... Weszli i zastali Kowalską leżącą. Wstać — krzyknął Korf.
Zwykle więźniowie, by uniknąć tego poniżającego wstawania jeszcze przed przyjściem władzy chodzili po celi, a w chwili jej wejścia tylko zaprzestawali chodzenia... Kowalska, na którą odwiedziny generalskie spadły nieoczekiwanie zrobić tego nie mogła, a posłuchać w tym tonie wydanego rozkazu też było nie sposób.
— Wstać! — jeszcze raz powtórzył Korf i usłyszał odpowiedź „precz!“.
Oburzony baron, wydaje rozkaz wywiezienia Kowalskiej do centralnego więzienia w Wierchnieńdińsku...
Takie wywiezienie do innego więzienia nie było czymś niezwykłym... Wywożono ludzi z Kary nawet do twierdzy petropawłowskiej i nigdy to nie wywoływało protestu. O ile stosowane przez rząd środki nie obrażały naszej godności osobistej, o ile nie poniżały, o tyle nie protestowaliśmy przeciwko nim. Wstępując na drogę rewolucyi wiedzieliśmy z jakim wrogiem mamy do czynienia, najbrutalniejsze środki nie były dla nas niespodzianką, niemal każdy z uwięzionych na Karze przeżył tracenie towarzyszy na stryczku... Dla czegoż mielibyśmy protestować teraz, kiedy wówczas nie protestowaliśmy?... A jednak władze, jak gdyby czując, że cały ten zatarg z Kowalską sztucznie został przez nie wywołany, postanowiły cichaczem wykonać rozkaz Korfa.
Nad ranem, zaledwie świtać zaczynało, żandarmi zamknęli cele znajdujących się w tym samym więzieniu co Kowalska, Kalużnej, Smirnickiej i Kowalewskiej i zabezpieczywszy się w ten sposób od możliwego oporu ze strony trzech śpiących kobiet, pod wodzą trzech urzędników: naczelnika więzienia kryminalnego Bobrowskiego, setnika kozaków Archipowa i komendanta więzienia dla politycznych na Karze, Masiukowa wtargnęli do celi śpiącej Kowalskiej. Z ich rozkazu kryminaliści schwycili ją w jednej koszuli i wynieśli z więzienia... Obudzona w ten sposób Kowalska zemdlała... Nie wstrzymało to gorliwych wykonawców woli Korfa. Omdlałą przeniesiono do jakiejś izdebki na brzegu rz. Szyłki, tu w obecności mężczyzn i wspomnianych wyżej trzech czynowników, którzy pozwolili sobie przytym na cyniczne dowcipy, ubrano ją w odzież aresztancką, poczem wsadzono do łódki i pod eskortą trzech kozaków wysłano do Wierchniendińska.
Wiadomość o gwałcie dokonanym nad Kowalską, natychmiast doszła do więzienia dla kobiet. Kowalewska, Kalużnaja i Smirnickaja rozpoczęły protest głodowy.
„Nie mamy — pisały w rozlepionej we wsi Ust’-Kara odezwie — innego sposobu pomszczenia gwałtu i znęcania się nad naszą towarzyszką. Jedyny środek, jaki nam pozostał, jest to pomszczenie własną śmiercią. Tego środka postanowiliśmy użyć — morząc się głodem“...
Więzienie dla mężczyzn znajdowało się na odległość 15 wiorst od więzienia dla kobiet. Ta odległość była przyczyną tego, że wiadomość o gwałcie nad Kowalską otrzymaliśmy dopiero kilka dni potym, gdy towarzyszki już cztery dni się głodziły...
Wypadek nadto był tak niezwykły, a list Maryi Kowalewskiej, która nam komunikowała o zajściu, był napisany w tak podnieconym tonie, żeśmy nie dawali wiary, by wszystko tak właśnie odbyć się mogło... Co najważniejsza, towarzyszki się już kilka dni głodziły, żądając ukarania i usunięcia winnych z zajmowanych posad. Jasnym było, że rząd nie ustąpi odrazu. Przyłączenie się w takich warunkach do strejku głodowego nie miało najmniejszego sensu, bo nam niczym ono nie groziło i ofiarami musiały paść towarzyszki, które o kilka dni dłużej by się głodziły.
Trudno było znaleść wyjście z tego położenia. Napisano listy do towarzyszy, znajdujących się w „wolnych komandach“, zażądano zbadania sprawy, zakomunikowania szczegółów... A towarzyszki dalej wciąż się głodziły... Co dzień, co godzina sytuacya stawała się gorszą. Naraz jednego z siedzących, Iwana Kalużnego, wzywają na widzenie z siostrą — również katorżanką jedną z owych trzech, które rozpoczęły protest głodowy.
Komendant więzienia, podpułkownik żandarmski Masiukow, człowiek zupełnie bez charakteru, tchórz, były marszałek szlachty, absolutnie nie zdający sobie sprawy z tego, jak można i należy obchodzić się z więźniami politycznymi; zawsze wahający się, zawsze odźwierciadlający tylko to środowisko, w które go rzucił los, cynik śród cyników, hulaka i rozrzutnik śród ludzi odpowiedniej sfery, gdy strejk głodowy nagle wybuchł w więzieniu dla kobiet, stracił zupełnie głowę i idąc za poradą „starszego“ żandarma Gołubcowa, dla przerwania go postanowił użyć wpływu Kalużnego na siostrę, a przez nią na inne uwięzione.
Niemal, że ze łzami w oczach opowiadał Masiukow Kalużnemu o tym, co zaszło, przysięgał, że wiadomości, jakie doszły do więzienia dla kobiet, są przesadzone, że on jest niewinnym, że gotów to udowodnić, że wreszcie strejk głodowy nie może osiągnąć celu, że on jest gotów ustąpić z urzędu, ale na to trzeba czasu, a teraz wszelka zwłoka jest niebezpieczną, bo grozi życiu uwięzionych... przekonywał Kalużnego, że powinien użyć swego wpływu i nieszczęśliwy ten strejk przerwać...
Kalużnyj nie zgodził się na tę misye. Oznajmił komendantowi, że jego objaśnieniom nie daje wiary, że o wszystkim zakomunikuje towarzyszom, że wreszcie dowie się od siostry o wszystkich szczegółach i o tym, o ile wiarygodnym jest źródło tych wiadomości. Marya Kalużnaja potwierdziła wiadomości poprzednie. O szczegółach towarzyszki dowiedziały się od jednego z najbardziej zasługujących na wiarę żandarmów, który już niejedną usługę wyświadczył uwięzionym.
Natychmiast po powrocie Kalużnego z widzenia z siostrą zebrali się uwięzieni na naradę w „Jakutce“. Gdyby uwięzione nie rozpoczęły strejku głodowego bez uprzedniego porozumienia się z nami i przez to umożliwiły nam w jednakowych warunkach z niemi protest rozpocząć i prowadzić, wówczas rozstrzygnięcie kwestyi byłoby bardzo łatwym. Gwałt nad Kowalską był zupełnie wystarczającym powodem do protestu. Ale tak, niestety, nie było. Trzeba było szukać innego wyjścia. Po długich a gorących debatach uchwalono, zażądać od komendanta widzenia bez świadków z znajdującymi się w wolnych komandach towarzyszami i polecić im przeprowadzenie śledztwa w całej tej sprawie; wysłać dwóch delegatów do więzienia dla kobiet i przy widzeniu się z nimi również bez świadków przekonać je, by protest przerwały aż do chwili zbadania całej tej sprawy.
Poczym, jeżeli śledztwo potwierdzi posiadane przez nie dane, rozpoczniemy wspólny protest, jeżeli zaś nie — cała ta sprawa zostanie umorzoną.
Zbyteczne chyba dodawać, że widzenie z towarzyszami w wolnych komendach, zarówno jak z towarzyszkami w więzieniu są przez ustawę surowo wzbronione, a cóż dopiero mówić o postawieniu komendanta w stan oskarżenia i o przeprowadzeniu śledztwa dla wyświetlenia jego przewinienia? A jednak komendant na wszystko bez żadnych zastrzeżeń się godził... Władze naczelne były daleko, prądu „wyższej“ polityki, w onym czasie agresywno-zaczepnej nie rozumiał, uwięzionych się bał, i zezwolił na niesłychane w dziejach zjawisko, by pozbawieni wszelkich praw stanu katorżnicy sprawowali sąd nad naczelnikiem więzienia, w którym się znajdują...
Zakrawa to na bajkę, a jednak jest to najrzetelniejsza prawda.
I gdybyśmy w tym postawieniu komendanta w stan oskarżenia, w samym fakcie sądu nad nim mogli widzieć zadosyćuczynienie, o, wówczas byłoby to wielkim tryumfem...
Już sam fakt prowadzenia śledztwa bardzo dodatnio wpłynął na nastrój, zwłaszcza, że i towarzyszki zgodziły się na chwilowe przerwanie głodówki.
Ale ten nasz rzekomy tryumf trwał bardzo niedługo. Komendant zgadzając się na wszystkie warunki głośno oznajmiał, że jest zupełnie o swój los spokojny, że w zupełności nam ufa i bez zastrzeżeń się zdaje na nasz sąd. To obowiązywało. Na zasadzie zebranych danych mieliśmy wydać wyrok... „Pódsądny“ czekał na ten wyrok z zupełnym zaufaniem.
Uchwalając postanowienie o przeprowadzeniu śledztwa, braliśmy w rachubę dwie ewentualności: albo śledztwo potwierdzi poprzednie dane, albo je obali... Wydawało nam się wówczas, że „tertium non datur“. A jednak znalazło się to trzecie... Śledztwo nie dało żadnych wyników, badani bowiem dawali bądź wymijające, bądź sprzeczne odpowiedzi... Cóż było robić w takich warunkach? „Pozostawić w podejrzeniu“? — wzorem dawnych sądów sybirskich... Uniewinnić dla braku dowodów, czy wreszcie potępić?
Ale to jeszcze nie wszystko...
Wyroku czekał nie tylko komendant, oczekiwały go i towarzyszki, które posłuchały nas, zgodziły się przerwać głodówkę i czekać wyników śledztwa... Cóż im powiemy?
Znowu uwięzieni zebrali się na naradę. Jedni uważali, że sprawę należy umorzyć, gdyż komendant Masiukow przez samo zgodzenie się na śledztwo, przez stałe poniżanie się, już został dostatecznie ukarany... Ta grupa rachowała się tylko z wymaganiami sprawiedliwości, wszelką wątpliwość interpretowała na korzyść „podsądnego“, zapominając, że za plecami tego „podsądnego“ stoją bagnety, na których w każdej chwili ten „podsądny“ może się oprzeć...
Drudzy żądali wysłania oznajmienia generał-gubernatorowi i zarządowi żandarmskiemu z opisem tego, co zaszło podczas wywiezienia Kowalskiej i ze wskazaniem skutków, jakie pociąga za sobą pospieszne zarządzenie dla błahych powodów środków represyjnych. Ta grupa na razie chciała sprawę zostawić w zawieszeniu i uzależniała dalsze kroki od odpowiedzi władzy.
Pomimo najlepszych chęci z obydwu stron na razie do jednomyślnej decyzyi nie doszło i nasi delegaci udali się do więzienia dla kobiet z dwiema decyzyami... Gdyby towarzyszki na jedną z nich się zgodziły, wówczas sytuacya byłaby łatwiejszą, ale one się nie zadowolniły żadną z uchwał i zastrzegły sobie swobodę postępowania...
Nie rokowało to nic dobrego. Już nazajutrz zawiadomiły nas, że posłały do rządu gubernialnego oznajmienie z żądaniem usunięcia komendanta Masiukowa z urzędu. Kowalewska w listach dodawała, że w razie odmowy, zamierza skierować protest przeciwko tej władzy, od której usunięcie Masiukowa zależy. Kaluznaja i Smirnickaja żadnych dodatkowych wyjaśnień nie dawały, ale nikt nie miał najmniejszej wątpliwości że i one nie pogodzą się z pozostawieniem Masiukowa na miejscu.
Była to decyzya zupełnie nie rachująca się z przebiegiem i wynikami śledztwa. Na nią uwięzieni mężczyźni, jako poniekąd inicyatorowie śledztwa zgodzić się nie mogli. Wobec tego na ponownym zebraniu postanowiono wysłać do zarządu żandarmskiego oznajmienie, w którym pomijając milczeniem kwestyę usunięcia Masiukowa, wyrażono nadzieję, że władza zbada całą tę sprawę, ukarze winnych i zarządzi środki, by na przyszłość podobne wypadki już nie mogły się zdarzyć.
Na dwa różne oznajmienia otrzymaliśmy dwie różne odpowiedzi. Towarzyszkom władze oznajmiały, że prawo usuwania urzędników z zajmowanych przez nich urzędów rząd sobie rezerwuje... Nas natomiast naczelnik zarządu żandarmskiego w Irkucku zawiadamiał że przyjedzie na Karę i osobiście przeprowadzi śledztwo.
Dopiero znacznie później dowiedzieliśmy się, że zarówno zarząd gubernialny, jak i zarząd żandarmski nie ważyły się samodzielnie rozstrzygać sprawy i przesłały nasze oznajmienia do departamentu policyi. Położenie towarzyszek było nad wyraz przykre. Otrzymana przez nie odpowiedź, wyzywająca i obrażająca, wymagała przystąpienia do natychmiastowego protestu. Z drugiej jednak strony protest ten wobec obiecanego nam przyjazdu naczelnika zarządu żandarmskiego dla przeprowadzenia śledztwa nie miał na razie najmniejszej racyi... Nie łatwo było wobec tego niewiastom zdecydować się na czekanie... Zdecydowały się jednak. Już wówczas ciężkie było życie na Karze. Wogóle niema nic gorszego nad niepewność, nad wyczekiwania... Ale gdy się wyczekuje od władz rosyjskich decyzyi, od której zależy nietylko spokój, ale honor i życie ludzi, jeżeli się jest nadto skazanym na bierne oczekiwanie; jeżeli się ma do czynienia z przeciwnikiem, który tym bardziej się rozzuchwala i znęca, im się jest bardziej słabym i skrępowanym, o! wówczas żadna katorga, żadne ciężkie roboty nie mogą iść nawet w porównanie z tym piekłem, w jakim żyją więźniowie polityczni!
Stan psychiczny skazańców odbija się na ogólnym biegu życia więziennego i życie to zamiera. Więzień porzuca zwykłe zajęcia, chodzi i myśli... Myśli, czując całym swym jestestwem, że w tej samej celi piętnastu innych towarzyszy myśli o tym samym... A jednak rozmowa się nie klei... Każdy myśli z osobna, każdy zamyka się w sobie... Kto wie, może w myślach, w przewidywaniu wypadków każdy z osobna grzebie swe najdroższe marzenia...
Ale wszyscy marzą o jednym: niech będzie, co ma być, byle prędzej, byle już raz ten okropny stan przerwać...
„Prędzej!“ Próżne marzenia! Władzom w takich razach wcale się nie spieszy...
Naczelnik żandarmów przyjechał dopiero po pół roku. Może przypuszczał, że w ciągu tego czasu więźniowie się uspokoją... O jakże się w takim razie omylił! Po upływie pół roku już wszyscy żądali usunięcia Masiukowa... Był to jedyny sposób powrócenia do normalnego stanu.
Von Plotto, ów tak długo oczekiwany naczelnik Irkuckiego zarządu żandarmskiego, obiecał zadość uczynić temu żądaniu uwięzionych.
W więzieniu dla kobiet, gdzie stan był jeszcze gorszy, bo towarzyszki zastosowały względem Masiukowa zupełny bojkot, nie wpuszczając go do więzienia, ale przez to pozbawiając siebie otrzymywanych z domu pieniędzy, a nawet wiadomości o rodzicach, mężach, dzieciach wreszcie, von Plotto uroczyście obiecał usunąć Masiukowa z urzędu komendanta w ciągu trzech miesięcy.
Było to w lutym 1889 roku.
Znowu zaczęły się wyczekiwania długie, nieskończone. Znowu życie było jakby w zawieszeniu... Znowu liczono dnie męcząco długie, a gorzkie i ciężkie... Miesiące wydawały się latami... Ale upłynął jeden miesiąc i drugi i trzeci, a Masiukow pozostawał dalej na urzędzie... Świadomie, czy nieświadomie — nie chcę tego rozstrzygać — władze ignorowały i stan duszy więźniów i ich żądania, jak gdyby nawet nie spostrzegając zmiany jaka w ciągu tego czasu w tych więźniach zaszła.
A zmiana ta była ogromna... Zdenerwowanie doszło do najwyższego stopnia, i w tych co chwila wybuchających nawet z błahego powodu ludziach trudno było poznać dawnych, zrównoważonych, spokojnych więźniów...
Towarzyszki rozpoczęły nową głodówkę. Biernie, nie widząc innego wyjścia z sytuacyi, przyłączyło się do nich całe więzienie męskie. Towarzyszki żądały usunięcia Masiukowa; myśmy niczego nie żądali... Głodziliśmy się, bo one się głodziły, bo przez to, że przyłączamy się do strejku, możemy przyspieszyć decyzyę władz, wykonanie obietnicy, danej przez naczelnika żandarmów.
I znowu komendant, z rozkazu, czy z własnej inicyatywy — nie wiem — zaczął odgrywać komedyę współczucia... Wywołał towarzysza-lekarza do siebie do kancelaryi i wyrażał ubolewanie, że ludzie się głodzą; tłómaczył, że nie jest temu winien, że dawno już robi staranie o przeniesienie go na inny urząd, że lada chwila, niezależnie od tego, czy więźniowie się będą głodzili, czy nie, ma właśnie otrzymać odpowiedź na te starania od zarządu żandarmskiego...
Argumenty te nie trafiły do przekonania uwięzionym.
I oto nazajutrz komendant wzywa starostę i oznajmia mu, że właśnie otrzymał z Irkucka oczekiwaną odpowiedź telegraficzną...
— Pokaż pan!
Pokazał. Adjutant naczelnika zarządu żandarmskiego zawiadamiał go o nominacyi rotmistrza Jakowlewa z Wiercholeńska na urząd komendanta Kary...
Rotmistrz żandarmów Jakowlew już poprzednio, w charakterze zastępcy, przez pewien czas spełniał ten urząd i pozostawił po sobie na Karze najlepsze wspomnienia.
Uradowany z takiego obrotu rzeczy, starosta powrócił do więzienia... Tu to oznajmienie komendanta znalazło potwierdzenie w słowach dwóch nowoprzybyłych żandarmów, którzy opowiadali, że przyjechali z Wiercholeńska, że w chwili ich wyjazdu rotmistrz Jakowlew już wiedział o swej nominacyi na komendanta i szykował się do wyjazdu...
Czyż po tym wszystkim mogliśmy mieć jakąkolwiek wątpliwość co do autentyczności tej urzędownie nam zakomunikowanej wiadomości? Natychmiast dano znać o wszystkim głodzącym się towarzyszkom i głodówka została zaniechaną.