W krainie złota/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W krainie złota |
Podtytuł | (nowella) |
Pochodzenie | Pisma zapomniane i niewydane |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały rozdział Pism Cały zbiór Pism |
Indeks stron |
Kto dziś przejeżdża przez miasto Sacramento, nie w kierunku San Francisco, ale na południe ku rzece Makosme, ujrzy jeszcze dom, w którym mieszkał Sutter, pierwszy odkrywca złota w Kalifornji.
Dom dziś już stoi za miastem i jest ruiną; dachu na nim niema, mury, lepione z szarej gliny, a barwne przez ogień, przez kule meksykańskie i szczerbione indyjskiemi tomahawkami, zrysowały się, porozpadały i częściowo zmieniły w bezładne kupy gruzu; ale mieszkańcy miasta ogrodzili je drucianym płotem i strzegą, jak oka w głowie, tych ostatków „kalifornijskiej kołyski“.
Gdyby bowiem nie ten dom, nie istniałoby Sacramento, nie istniałoby czterechkroćstotysięczne San Francisco, kolej nie łączyłaby dwóch oceanów i Kalifornja nie byłaby tem, czem dziś jest, to jest krainą, szumiącą łanami zbóż, gajami pomarańcz, winnic, drzew migdałowych i pieprzowych, ale najprawdopodobniej głuchą i bezludną pustynią.
Sutter, odkrywca złota, tak stworzył Kalifornję, jak później Strzelecki Australję.
Dziwne czasem przeznaczenia wiążą się z zamiarami ludzkiemi. Sutter był człowiekiem ogromnej energji, ale raczej idealistą, niż człowiekiem praktycznym.
Przybywszy z kilku towarzyszami do Kalifornji, założył tartak. Dlaczego i poco? trudno powiedzieć.
Tartak może przynosić znakomite zyski w krainach zaludnionych, gdzie się budują domy, okręty i tym podobne. Ale w pustyni, jaką naówczas była Kalifornja, co robić z deskami? A jednak tartak stanął. Dwa razy palili go Indjanie i za każdym razem odbudowywano go na nowo. W czasie drugiego napadu Sutter, oblężony w owym wspomnianym domu, mało nie zginął ze wszystkimi towarzyszami.
Ale napad szczęśliwie odparto, w dwa tygodnie zaś później tartak szumiał i klekotał, jak dawniej.
Może szum jego kół przypominał Sutterowi szum wodospadów ojczystej Szwajcarji. Aż pewnego razu, gdy koła milczały, jeden z towarzyszów Suttera dostrzegł pod niemi, w przezroczy wodnej, grube, połyskujące żółtawo ziarna. Było to złoto.
Jakim sposobem wieść o niem przebiegła w mgnieniu oka pustynię, rozległą na cztery tysiące mil angielskich i doszła do New Yorku, trudno powiedzieć: dość, że losy Kalifornji były od tej chwili rozstrzygnięte.
Kupcy w New Yorku, Bostonie, Filadelfji i Baltimore porzucali swe kramy, urzędnicy urzędy, plantatorowie południa swe plantacje, rozbójnicy na Missisipi swe porohy, skwaterowie swe stada, strzelcy swe puszcze — i wszystko, co żyło, dążyło do Kalifornji kopać złoto i szukać go w rzekach, rzeczkach, strumieniach, wzgórzach, wąwozach.
Dziś śluzy tylko, długie na kilka mil czasem i upowite w bluszcze, powoje, liany, kapiące uwiciem i festonami zieloności, przypominają, że Kalifornja jest krajem złotodajnym. Ale dziś kopalnie zmieniły się w przedsiębiorstwa akcyjne i praca rąk zastąpiona machinami; wówczas zaś widziałeś setki ludzi, pracujących osobiście z rydlem w ręku i taczkami. Rozkopywano całe wzgórza, zmieniano koryta strumieni, pracowano dzień i noc, pod palącem słońcem, bez dachów nad głową, wśród huku strzałów rewolwerowych.