<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Wazow
Tytuł W ogrodzie muz
Pochodzenie Wybór nowel
Wydawca Drukarnia
A. T. Jezierskiego
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Anc
Źródło skany na Commons
Indeks stron
W ogrodzie muz.

Zawieja śnieżna huczała złowrogo. Od czasu do czasu uderzała w okna, a zimne jej podmuchy, wpadając przez szczeliny ram, wprawiały w drganie płomień lampy, której szkło w dolnej części było wytłuczone.
Młody poeta, otulony w przedpotopowy paltot, na którego łokciach widniały rozdzierające serce rany, zagłębiony był w pisaniu przy tańcującem świetle lampy. Dreszcz zimny wstrząsał nim często, a twarz się kurczyła w miarę, jak chłód w pokoju się zwiększał za każdym podmuchem wiatru.
Skończył wiersz swój późno w nocy, a kiedy natchnienie przestało go sztucznie rozgrzewać, poczuł zimne dreszcze z całą ich prozaicznością. Przeczytał swój utwór po raz drugi i trzeci i wielce był zadowolony.
— Jutro poślę go do „Miesięcznika” — pomyślał — a z radością go tam przyjmą. Już od sześciu miesięcy piszę do tego czasopisma, żadnego mi nie zwrócono... A i cóż mam za to? Pewno, że nie pieniądze... Jednakże radbym sobie kupić na kolendę nowe spodnie... Płaca moja biurowa zaledwie mi wystarcza na to, abym nie umarł prędko z głodu... Ten stary przyjaciel — tu spojrzał na swoje palto — jeszcze mnie nie opuści tej zimy. Właściwie on się podaje do dymisyi, ale ja go nie puszczam.
Zawierucha szalała na dworze złowrogo! Młody poeta odczytał jeszcze raz swój utwór i był zadowolony.
— Jutro sam go zaniosę redaktorowi „Miesięcznika” — pomyślał sobie. — Skorzystam z tej sposobności, aby mu dać lekko do zrozumienia, że mi potrzeba trochę pieniędzy przed świętami. Obiecał mi coprawda podarować całego Niekrasowa, którym się tak zachwycam. Lecz teraz potrzebuję pieniędzy... Nie wymagam wiele — ot tyle, aby sobie kupić spodnie. Zresztą nie może mi tego odmówić... Od sześciu miesięcy dostarczam mu do pisma poezyj. Wie on dobrze, że jakkolwiek poeci żyją w wysokich sferach z bogami, to jednak nie mogą się obejść bez spodni.
Odczytał znowu utwór i położył się...
Długo słyszał wycie zawieruchy, ale zwinął się w kłębek pod lekką kołdrą i zasnął.


∗             ∗

Nazajutrz poeta z bijącem sercem zastukał do drzwi redaktora. W pokoju był sam redaktor „Miesięcznika”. Siedział przy biurku zarzuconem papierami. Odłożył na bok korektę, którą był zajęty i słuchał uważnie wierszy, które mu młody poeta czytał z przejęciem.
— Pięknie, prześlicznie! — zawołał — umieszczę to na pierwszej kolumnie...
Poeta zarumienił się po uszy z radości. Redaktor podał mu papierosa, mówiąc dalej:
— Muszę pana przeprosić. Dotychczas, trzeba przyznać, współpracujesz pan u nas bezpłatnie... Wiem o tem, że pan nie przyjąłby nawet zapłaty, natchnienia bowiem się nie sprzedaje... Lecz niech pan sobie przedstawi położenie, w jakiem znajduje się nasz rynek księgarski: czytają a nie płacą... Robię długi; po szyję w nich siedzę! Czyż redaktor, żeby nie wiem jak chciał, może wynagrodzić należycie swych współpracowników?
— O, tak istotnie... Jabym tylko pana chciał prosić... — mówił, rumieniąc się młody poeta.
— O, wiem, wiem — przerwał redaktor — pan chce mówić o błędach drukarskich? Straszne są te błędy! Niepiśmienni składacze... Ot i w ostatnim pańskim utworze... Zamiast... „Godne poszanowania koliby”, wydrukowano: „Godne poszanowania kobyły!” A czyż kobyły mogą być godne, lub nie godne poszanowania?
— Raczy mi pan wybaczyć — podjął wstydliwie młody poeta, bojąc się podnieść na redaktora oczy, skierowane na kolekcyę ubrań na wieszadle. — Właściwie, wie pan, na kolendę, która się zbliża...
— Rozumiem, rozumiem: pan sobie życzy, abym panu dał na święta poezye Niekrasowa, które panu obiecałem?... Z całą przyjemnością dam je panu, jeszczem kartek nie poprzecinał, taki mam nawał roboty. Dla was poetów, pokarm ducha jest wszystkiem, ja to wiem.. Wy tylko jedni nie jesteście dotknięci grubym materyalizmem naszych czasów... Bez poetów musielibyśmy zwątpić o naszej przyszłości, zostalibyśmy obcymi wszelkim wzniosłym ideałom. Czyż nie tak? Jutro prześlę panu Niekrasowa, aby pan miał przyjemną lekturę.
Młody poeta wyszedł z gabinetu redaktora zupełnie odurzony. Gdy się ocknął z upojenia, w jakie go wprowadziły pochwały redaktora, zły był na samego siebie:
— Dudek jestem, nie śmiałem powiedzieć mu, czego chcę — myślał z gniewem. — Ot lepiej napiszę do niego, bo niepodobna przepędzić świąt z tak okropnemi dziurami w ubraniu! Musiałbym się zamknąć w domu, nie wyjść nawet do kawiarni. Papier się nie rumieni!


∗             ∗
Tego dnia wieczorem pan redaktor otrzymał list następujący:

„Szanowny panie! Poczuwam się do obowiązku podziękowania jeszcze raz za Niekrasowa, którego wspaniałomyślnie pan mi przyobiecał... Po namyśle jednak przyszedłem do przekonania, że ten wielki poeta nic nie straci na tem, jeżeli zamiast teraz, przeczytam go w lecie. Pozwolę sobie otwarcie wyznać panu moje przykre położenie: nie posiadam dolnego, a niezbędnego ubrania na święta, wybacz pan. Nie chcę panu utrudniać położenia moją prośbą o pieniądze, wiedząc, jak panu jest trudno płacić honorarya; zaznaczę tylko, że będąc u pana, zauważyłem na wieszadle kilka par takiego właśnie ubrania w zupełnie dobrym stanie, a nie sądzę, ażeby pan je wszystkie przez święta nosił. Czy nie byłby pan tyle łaskaw przysłać mi jednę z tych par, jaknajcieplejszą? Byłbym panu za to nieskończenie wdzięcznym i nie przestałbym nadal wzbogacać pańskiego pisma płodami mego ducha. Zawsze obowiązany L.”
Post scriptum. Gdyby pan posiadał jakie niepotrzebne palto, nie wzgardziłbym niem. Zawsze ten sam.”


∗             ∗
...........................
Redaktor długo się uśmiechał po przeczytaniu tego listu. Poczem zbliżył się do wieszadeł, wyciągnął rękę do ubrań, lecz sam siebie się zawstydził i posłał dwadzieścia franków młodemu poecie, aby sobie kupił na kolendę niezbędne ubranie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Wazow i tłumacza: Józefa Anc.