W podziemiach Paryża/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W podziemiach Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 9.6.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Tatiana Komarczew obudziła się.
Słońce stało już wysoko i jasne jego promienie padły na łóżko dziewczyny. Tatiana otworzyła oczy. Mgła, która przysłaniała jej zmysły rozpływała się powoli. Stopniowo przypominała sobie zdarzenia ubiegłego dnia. Podniosła głowę i ujrzała swego ojca, siedzącego w kącie.
— Co tu się dzieje, ojcze? — zapytała przerażona. — Co mi się przytrafiło?
Starzec wstał i zbliżył się do łóżka swej córki.
— Wykryto nas, moje drogie dziecko, — rzekł.
Tatiana zerwała się przerażona.
— Uciekajmy więc! Będziemy szukać gdzieindziej środków na walkę z tyranią!
Komarczew potrząsnął swą zmęczoną głową. W kilku słowach opowiedział młodej dziewczynie wypadki ostatniej nocy. W trakcie tego opowiadania do pokoju wszedł Andrzej. Utkwił w Tatianie wzrok pełen niemego uwielbienia.
— Czy sądzisz, że ten człowiek powróci? — zapytała Tatiana. — Skoro nie należy on do policji...
— Powiedział że wróci razem ze swym przyjacielem Mac Allanem, tym Szkotem, który wpadł w nasze ręce dwa tygodnie temu.
— Z tym biedakiem? — zawołała ze zdumieniem dziewczyna.
Iskierki radości zapłonęły jej w oczkach. To dziwne zainteresowanie się jedną ze swych ofiar wywołało w Andrzeju odruch niezadowolenia. Z ust jego padły jakieś niezrozumiałe przekleństwa Komarczew spojrzał na niego ze zdziwieniem. Andrzej zbliżył się i zwróciwszy się do Komarczewa począł mówić szybko.
— Od początku nie podobało mi się zainteresowanie Tatiany wobec tego typa a teraz wygląda to tak, jakgdyby cieszyła się, że go raz jeszcze zobaczy. Czyżby naprawdę przestała interesować się naszymi rodakami?
Tatjana rzuciła mu spojrzenie pełne niezadowolenia.
— Chciałbyś prawdopodobnie, abym poświęciła swe szczęście osobiście dla dobra naszego uciskanego narodu? Nigdy na to nie zgodzę się.
Komarczew starał się załagodzić spór.
— Nie czas teraz na kłótnie rzekł — musimy zastanowić się, jak mamy się zachować.
— Sprawa jest prosta — mruknął Andrzej. — Jeśli ci dwaj odważą się tu przyjść, postaramy się zmusić ich do milczenia. Nie powinni wyjść stąd żywi.
Tatiana spojrzała na Andrzeja z przerażeniem. Komarczew podniósł się. Twarz jego miała wyraz poważny.
— Dotychczas kładliśmy, pozbawialiśmy ludzi ich mienia... — rzekł ale nigdy jeszcze dłoń nasza nie splamiła się krwią niewinnych!
Andrzej zamilkł. W tej chwili zadźwięczał dzwonek u drzwi wejściowych.
Stara służąca na której głowie spoczywało całe gospodarstwo lecz która z dobrze zrozumiałych powodów nigdy nie nocowała w pałacyku, otworzyła drzwi wpuszczając Rafflesa i Charleya.
Obydwaj goście poczekali aż służąca wyjdzie i zostaną sami z Komarczewem i jego siostrzeńcem.
— Czy córka pana już się obudziła? — zapytał Raffles.
— Tak, już od godziny — odaprł Komarczew.
— Czy moglibyśmy ją zobaczyć?
— Jeszcze leży — rzekł Komarczew — ale jeśli panowie zechcą przejść do jej pokoju...
Mówiąc to otworzył drzwi prowadzące do sypialni Tatiany.
Na widok człowieka, który omal nie postradał życia z jej powodu, oczy Tatiany wypełniły się Izami. Lord Lister czuł, że żal jej był szczery. Charley Brand był tym spotkaniem prawdziwie wzruszony. Zbliżył się do młodej dziewczyny:
— Niech się pani uspokoi, — rzekł Mój przyjaciel opowiedział mi o wyjaśnieniach, jakie otrzymał od pani ojca i proszę mi wierzyć, że jestem
głęboko przekonany o ich prawdziwości.
Podziękowała mu spojrzeniem i wyciągnęła do niego szczupłą rączkę.
— Proszę mi wybaczyć krzywdę, jaką panu wyrządziłam.
— Przebaczyłem już pani oddawna — rzekł Charley również z trudem hamując łzy. Przyszliśmy nie po to, aby się zemścić, a po to, aby pani
pomóc.
Raffles ukradkiem obserwował tę scenę.
— Jeśli państwo pozwolą, rzekł — nie będziemy tracili dłużej czasu na sentymentalne dekoracje.
Musimy pomyśleć praktycznie nad tym, co mamy robić. Nazywam się Donald Harrison — rzekł zwracając się do Komarczewa — jestem amerykaninem.
Wierzę, że owej nocy powiedział mi pan prawdę. Przyjmując pańskie oświadczenie za pewnik, nie żądam od pana innych dowodów. Gotów jestem pomóc panu w osiągnięciu pańskiego celu. Stawiam jednak jako pierwszy warunek, aby córka pańska nie była więcej zmuszana do uprawiania rzemiosła, które ją hańbi.
— Dlaczego interesuje się pan tak gorąco tą młodą panią? — zapytał Andrzej ze złością. —
Raffles spojrzał na młodego człowieka ze zdziwieniem.
— Czynię to nie ze względu na mnie, a jedynie ze względu na mego przyjaciela Mac Allana.
Oboje młodzi zaczerwienili się aż po same uszy.
— Nieruchomość, którą pan kupił za pieniądze mego przyjaciela przejdzie na moją własność — ciągnął dalej Raffles, zwracając się do Komarczewa — dziś jeszcze dokonamy z tym związanych formalności. Ja ze swym przyjacielem, rezerwujemy sobie parter. Pan zaś z córką otrzymacie-do dyspozycji pierwsze piętro...
— Muszę oczywiście przyjąć pańskie warunki — odparł Komarczew. — Czy jednak będziemy mogli w dalszym ciągu uprawiać nasz proceder?
— Nie... — zakazuję wam tego stanowczo.
— Potrzeba nam przecież pieniędzy na nasz święty cel — jęknął Komarczew.
— Otrzymacie ode mnie — odparł rzekomy amerykanin. — Mam zamiar przeprowadzić we Francji kilka wiekich interesów. Zysk z tych tranzakcyj przeznaczę w znacznej części na wasze cele.
Jest pan dzielny i szlachetny — rzekł Komarczew po chwili milczenia. — Mam jednak do pana jedną prośbę.
— Mów pan — odparł Harrison.
— Niech nam pan pozwoli zostać w mieszkaniu na parterze. Mieszkamy tu tylko z córką. Pokój Andrzeja znajduje się w oddzielnym pawilonie, wychodzącym na ulicę Bayela i połączonym z tym pałacykiem sekretnym przejściem.
— To ciekawe — rzekł Raffles. — Chciałbym to zobaczyć.
— Pokażę to panu bardzo chętnie, — rzekł Komarczew. — Zechce pan udać się za mną...
Otworzył drzwi prowadzące z sypialni do następnego pokoju. Raffles szedł za nim. Znalazł się w dużym pomieszczeniu pozbawionym umeblowania. Znajdowała się w nim mała prasa drukarska, piec do topienia metali oraz olbrzymia ilość różnokolorowych flaszeczek i kolb. Okno zasłonięte było grubymi roletami. W kącie naprzeciw okna stał spory kominek o bogatym ornamencie. Raffles zatrzymał się na progu.
— To moje laboratorium — rzekł Komarczew, uprzedzając zapytanie Rafflesa. Jestem z zawodu chemikiem. Tutaj właśnie produkuję owe cukierki, którymi Tatiana usypia swe ofiary. Na prasie tej drukujemy od czasu do czasu odezwy, które przemycamy do Rosji.
— Gdzie się znajduje tajne przejście?
— Tutaj...
— Niech pan przyniesie światło — zwrócił się do Komarczewa — zejdziemy na dół.
W tej chwili, w drzwiach prowadzących do sypialni, stanął Andrzej.
— Nie ma pan u mnie nic do roboty! — krzyknął z wściekłością. — Stary dał się wziąć na lep pańskich pięknych słów... mnie to nie wystarczy!
Nie tracąc spokoju, Raffles spojrzał na młodego człowieka.
— Mam dla pana inne środki — rzekł, — jeśli słowa panu nie wystarczają.
Odwrócił się od niego z pogardą.
Tuż za Andrzejem ukazał się Chariey. Słyszał on przebieg ostatniego starcia. Andrzej uspokoił się i wraz z Charleyem wszedł do laboratorium.
Komarczew zapalił latarnię. Pierwszy zszedł ze schodów, prowadzących do podziemnego przejścia. Idąc za radą Komańczewa Charley zamknął za sobą kominek, odgrywający rolę drzwi. Posuwali się w migotliwym świetle latami.
Podziemny pasaż mógł się znajdować na jakieś piętnaście metrów pod poziomem ulicy. Był on na tyle szeroki, że dwaj ludzie idąc obok siebie mogli się posuwać swobodnie. Lord Lister odgadł odrazu, że znajdowali się w pozostałościach dawnych katakumb, znajdujących się jeszcze tu i owdzie pod powierzchnią Paryża. Od czasu do czasu widzieć można było czaszkę ludzką lub też piszczele, walające się po ziemi.
Mała grupa ostrożnie posuwała się naprzód. Tajemniczy Nieznajomy zauważył nagle, że Andrzej dziwnie przysuwa się do niego. Zastanawiał się właśnie, jakie mógł on żywić zamiary, gdy nagle młody człowiek wcisnął się pomiędzy niego a Komarczewa. Dał się słyszeć odgłos tłuczonego szkła: Jak się okazało Andrzej stłukł latarkę starca. Ciemności nieprzeniknione zalegały podziemie. Raffles zrozumiał odrazu powagę sytuacji. Włożył rękę do kieszeni, chcąc wyjąć elektryczną latarkę i rewolwery. W tej samej chwili otoczyły go silne ramiona. Został podniesiony do góry i uderzył głową mocno o sklepienie. Niewidzialny wróg cisnął go o ziemię, a jakaś żelazna ręka ścisnęła mu gardło.
— Jeśli nie zapalisz światła, łotrze, uduszę cię! — zabrzmiał ostry głos.
Raffes poznał głos swego przyjaciela, Charleya Branda. Niestety, jego wierny sekretarz pomylił się w ciemnościach i, chwyciwszy go za gardło, sądził że dusi Andrzeja. Chciał krzyknąć mu, że jest w błędzie, lecz napróżno starał się wymówić słowo. Silne palce Charleya dusiły go z całej mocy.
W tej samej chwili jakieś słabe światełko przeszyło ciemności. Zbliżało się ono szybko. Była to Tatiana, trzymająca latarnię ponad głową. W pierwszej chwili światło oślepiło walczących. Andrzej rzucił się na Charleya który nie wypuścił jeszcze lorda Listera ze swych rąk. W jego podniesionej dłoni błysnął sztylet. W jednej chwili zagłębił go aż po rękojeść w boku Branda. Ranny krzyknął boleśnie. Chciał się podnieść z ziemi, ale krew trysnęła z rany szerokim strumieniem. Charley Brand upadł zemdlony na Rafflesa.
Z trudem udało się Listerowi uwolnić z ciężaru jego ciała. W jednej chwili zrozumiał co się stało. Tuż obok szczątków stłuczonej latarni leżał na ziemi starzec, ogłuszony uderzeniem pięści. Andrzej blady i drżący opierał się plecami o ścianę korytarza, trzymając okrwawiony sztylet w ręku. Z głośnym przekleństwem rzucił się teraz na Tatianę i silnym kopnięciem wytrącił latarnię z jej ręki. Tymczasem Raffles podniósł się z ziemi i znów zabłysła elektryczna latarka. W prawym ręku trzymał nabity rewolwer.
— Cofnij się, psie, bo cię zastrzelę!
Andrzej rzucił się na przeciwnika. Noga jego poślizgnęła się na gliniastym gruncie. Napróżno starał się utrzymać równowagę. Upadł na ziemię, a padając, zranił się śmiertelnie własnym sztyletem, który skierował przeciwko Rafflesowi. Krew trysnęła z otwartej na piersiach rany. Nieszczęsny drgnął jeszcze parę razy i znieruchomiał na wieki. Poniósł śmierć z własnej ręki.
Dopiero wówczas Tatiana spostrzegła Mac Allana, leżącego na ziemi w kałuży krwi. Z okrzykiem przerażenia rzuciła się na jego ciało. Nerwowymi dłońmi rozpinała jego ubranie i przycisnęła chusteczkę do rany.
— Zostaw go, drogie dziecko — odsunął ją delikatnie Raffles. — Odwiozę go do hotelu. Mam nadzieję, że rana nie jest groźna. Niech pani zajmie się swym ojcem, który powraca do przytomności.
Podniósł Charleya, wziął go na ręce i, uginając się pod jego ciężarem począł powoli piąć się pokrętych schodach. Za nim szedł chwiejnym krokiem Komarczew. Opierał się na ramieniu Tatiany, która głośno łkała. Gdy znaleźli się na górze, Raffles obejrzał skrupulatnie ranę. Przekonawszy się że nie była groźna nałożył opatrunek, aby zapobiec upływowi krwi. Wówczas wraz z Tatianą zajął się starcem. Szklanka starego wina przywróciła mu siły. Ze łzami w oczach wysłuchał opowiadania o tym, co się stało w podziemiach od chwili gdy zemdlał. Nie było jednak czasu na łzy. Należało jak najprędzej pogrzebać ciało Andrzeja i zwiedzić dom znajdujący się po drugiej stronie tajnego przejścia.
Raffles postanowili zostawić Charleya pod opieką Tatiany i udać się natychmiast wraz z Komarczewem do owego pawilonu. Tym razem przebyli podziemny korytarz bez przeszkód. Przejście ciągnęło się na przestrzeni dwuch kilometrów. Tajemniczy Nieznajomy wzdrygał się mimowoli na widok kości ludzkich, których tam było pełno. Wreszcie starzec zatrzymał się. W świetle latarni Raffles spostrzegł schody, wiodące w górę. Tylko sześć stopni dzieliło ich od drzwi znajdujących się w murze. Komarczew pchnął je i oczom mężczyzn ukazało się światło dzienne. Weszli do małego pokoju, którego kominek stanowił, podobnie jak w pałacyku przy ulicy Watteau, ukryte drzwi prowadzące do podziemi.
Pokój ten służył za sypialnię. W jednym rogu stało łóżko, małe okna wychodziły na ogródek. Grube rolety chroniły przed wzrokiem natrętów. Raffles podszedł do okna i odsłonił roletę. Spostrzegł że pokój znajdował się na równym poziomie z ogrodem.
Z wyjaśnień Komarczewa wynikało, że pawilon ten składał się z dwuch pokoi oraz korytarzyka i stanowił część nieruchomości, należącej do niejakiego pana Menuisiera.
Menuisier — stary kawaler, mieszkający samotnie. słynął z niesłychanej chciwości. Opowiadano legendy o jego wielkim majątku i niesamowitym skąpstwie. Pewne było, że większa część jego majątku pochodziła z nieczystych interesów i z lichwy.
Menuisier zaczął swoją karierę jako zwykły złodziej kieszonkowy, a zebrawszy fortunę nie potrafił nawet korzystać z niej należycie.
Stary skąpiec zadowolony był, że znalazł dobrego lokatora w swoim pawilonie w osobie siostrzeńca Komarczewa. O istnieniu tajnego przejścia na ulicę Watteau Menuisier oczywiśce nie wiedział.
Raffles wysłuchał wszystkich tych wyjaśnień Komarczewa z dużym zainteresowaniem. Nie zdradzając się ze swymi planami, powrócił z nim razem do pałacyku.
Należało przede wszystkim pogrzebać ciało Andrzeja.
Raffles sam podjął się tej przykrej pracy. Z zapadnięciem nocy Tajemniczy Nieznajomy raz jeszcze zstąpił do podziemi. Uzbroiwszy się w kilof i łopatę, które znalazł w laboratorium Komarczewa,
począł mozolnie kopać rów. Mokra ziemia nie stawiała zbyt wielkiego oporu. Dość prędko zdołał wykopać wąski dół, w który wrzucił zwłoki i zasypał je ziemią.
Na czoło jego wystąpiły grube krople potu. Nie miał jednak czasu, aby odpocząć. Podniósł swe narzędzia wziął latarnię i udał się w kierunku pawilonu. Postanowił bowiem zapoznać się dokładnie z jego położeniem. Słowa Komarczewa, dotyczące właściciela nieruchomości, nasunęły mu nowy plan, który nie był jeszcze całkiem sprecyzowany w jego umyśle. Raffles postanowił zawładnąć majątkiem starego lichwiarza.
Przy wyjściu, zgasił przezornie latarnię i cicho otworzył sekretne drzwi. Słabe światło, które sączyło się przez zasunięte rolety, pozwoliło zorientować się w położeniu. Rezultat inspekcji wypadł pomyśnie. Plan nabierał cech prawdopodobieństwa. Odwrócił się w stronę kominka i zamknął tajne drzwi. Obawiając się odkrycia, umocował mechanizm w ten sposób, aby nie można było otworzyć kominka od strony pokoju.
Wziął teraz latarnię i rozmyślając nad szczegółami nowego projektu, poprzez podziemne przejście wrócił do pałacyku.