W podziemiach Paryża/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W podziemiach Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 9.6.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Pokój, który dotychczas służył za sypialnię pięknej Tatiany zmienił całkowicie swój wygląd. Stał się on mianowicie pokojem chorego Charleya Branda, a raczej, jak go tu nazywano, Mac Allana.
Rana, którą zadał mu Andrzej na szczęście okazała się niegroźna. Sztylet przeciął mięśnie, nienaruszając organów wewnętrznych. Wszelki niepokój o niego był zbędny.
Gdy Tajemniczy Nieznajomy wrócił ze swej inspekcji w podziemiach zastał wszystko przygotowane, co było potrzebne do pielęgnowania chorego. Tatiana z wyraźną troską pochylała się nad Charleyem. Przerażała ją bladość jego i brak sił.
Amerykanin uspokoił ją, i przystąpił do zbadania rany. Zmienił opatrunek i upewniwszy się, że choremu nie grozi żadne niebezpieczeństwo zrezygnował z wezwania lekarza. Było to o tyle trudne że lekarz zapytałby prawdopodobnie o to w jakich warunkach i przez kogo rana została zadana.
Lord Lister chciał za wszelką cenę uniknąć kompromitacji swych nowych przyjaciół.
Stan Charleya poprawiał się bardzo powoli. Ponieważ nie przyszedł on jeszcze zupełnie do siebie po swej pierwszej przygodzie zapadł w rodzaj odrętwienia, i nie rozróżniał otaczających go osób. Stan ten trwał przez kilka dni.
Tatiana nie ustawała w pracy i krzątała się około chorego, jak prawdziwa siostra miłosierdzia. Gdy od czasu do czasu, chory w gorączce szeptał jej imię, na twarzy młodej dziewczyny pojawiał się pełen szczęścia uśmiech. Dla Tatiany Komarczew był to najszczęśliwszy okres w jej życiu. Wolno jej było troszczyć się o człowieka, którego kochała. Czuła że zdobyła jego serce i myśl ta dodawała jej sił.
Pewnego dnia, gdy Brand zdradzał większe niż zazwyczaj podniecenie młoda dziewczyna zapukała do laboratorium. Wiedziała że zastanie tam jego przyjaciela, amerykanina.
— Proszę wejść — zawołał Raffles.
Otworzyła drzwi.
Zdziwienie przykuło ją do miejsca. Laboratorium zmienione było do niepoznania. Prasa drukarska i długi stół pełen flaszek i chemikalii znikły.
Poświęciła tej okoliczności tylko chwilę uwagi, ponieważ cała pochłonięta była troską o zdrowie Mac Allana. Zwierzyła się amerykaninowi ze
swych niepokojów. Raffles natychmiast pobiegł do łoża chorego i uspokoił ją, że obawy były płonne.
Spłoniła się z radości. Żeby odwrócić uwagę Rafflesa od zdradliwego rumieńca rzuciła pytanie:
— Cóż się stało z laboratorium mego ojca?
Raffles nagle spoważniał.
— Moje dziecko — rzekł — musi się pani przyzwyczaić do niezadawania zbytecznych pytań.
Wyraz przykrości pojawił się na twarzy młodej dziewczyny. Pogładził ją z dobrocią po głowie, i powrócił do swego laboratorium.
Tatiana natomiast udała się do pokoju w którym leżał chory. Charley uspokoił się. Regularny oddech podnosił jego piersi. Zmęczenie ostatnich kilku dni zwyciężyło: Tatiana która nie spała prawie ostatnio położyła się na kanapce, stojącej w pokoju chorego. Wkrótce sen zamknął i jej powieki.
Błysk radości ukazał się na jego twarzy. Miał wrażenie że marzenia senne przybrały formę realną. Nie miał pojęcia jak długo znajdowała się obok niego. Rozumiał, że czuwała u jego wezgłowia i że zmęczenie wielu nocy zwaliło ją z nóg. Odczuwał dla niej głęboką wdzięczność.
Z trudem opanował swoje uczucie.
Tatiana nie spała spokojnie. Trapiły ją widocznie jakieś złe sny, gdyż po przez zamknięte powieki, po policzkach dziewczyny potoczyły się
dwie grube łzy.
— Tatiano! — zawołał chcąc ją obudzić. — Młoda dziewczyna otworzyła oczy. Przerażony jej wzrok, padł na Charleya, siedzącego na łóżku.
— Na miłość Boga, co pan robi? Nie wolno się panu przecież ruszać! —zawołała.
Szybko podbiegła do łóżka chorego. Charley usłuchał jej prośby z uśmiechem. Chwycił ją za ręce.
— Czuję się doskonale — rzekł, aby ją uspokoić. — Rana moja zagoiła się już z pewnością. Ale pani jest smutna?
— Przeżywałam we śnie okropne dni mego dzieciństwa. Jeszcze dziś płaczę na samo ich wspomnienie. Gdyby pan wiedział, ile przecierpiałam wybaczyłby mi pan z pewnością wiele rzeczy... Nie jestem taka godna pogardy jak się panu zdaje...
— Pani godna pogardy? — powtórzył Charley z oburzeniem. — Błogosławię Tatiano, los który nas połączył. Wdzięczny jestem Andrzejowi, że mnie zranił! Jakże mogła pani pomyśleć, że ja panią pogardzam? Kocham panią!
Przyciągnął ją do siebie.
— Kocham cię Tatiano... Wiem, jakie kierowały tobą pobudki. Twój cel będzie moim celem.
Otoczył ją ramieniem i ucałował gorąco.