W szponach wroga/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W szponach wroga |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 27.7.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Trzy dni upłynęły od chwili, gdy niebezpieczna banda zebrała się w kryjówce pod spelunką Mike Hara.
Raffles wysiadł z auta...
Znajdował się w dzielnicy, zamieszkałej przez biedotę. Dom, przed którym się zatrzymał, pochodził jeszcze z czasów angielskiej wojny domowej.
Zbudowany ongiś wspaniale, przedstawiał obecnie obraz prawdziwej ruiny. Potężny gmach podzielony został na trzy części, przez trzech gospodarzy, żądnych pieniędzy, a nie posiadających żadnego zrozumienia dla zabytkowego charakteru domu. Wewnętrzne mury przedzielały pięknie zaprojektowane komnaty w sposób zgoła niespodziewany, pozostawiając często połowę okna po jednej, drugą zaś połowę po innej stronie muru. Nawet klatki schodowe zostały zniekształcone.
Drzwi wejściowe tego domu stały przez cały dzień i większą część nocy otworem. Gnieżdżąca się bowiem tam biedota nie obawiała się bandytów i złodziei. Na ulicy kręciły się gromady niedożywionych dzieciaków. Do jednego z owych trzech sztucznie przedzielonych domów wszedł właśnie Raffles. Znalazł się w wyłożonym marmurem przedsionku, noszącym ślady przebrzmiałej wspaniałości. Szerokie schody podzielone zostały przez nieszczęsny mur na dwie części. Raffles szybko wbiegł na piąte piętro i zatrzymał się przed drzwiami Mabel Melony.
Młoda dziewczyna zajmowała w tym domu na najwyższym piętrze dwa maleńkie pokoiki wraz ze swym znanym z pijaństwa wujem.
Do uszu Rafflesa doszedł spoza zamkniętych drzwi jakiś podejrzany hałas. Raffles zorientował się od razu, że mimo wczesnej pory Luke Herring, wuj dziewczyny, jest kompletnie pijany... Trzask rozbijanych mebli rozlegał się głośnym echem...
— Czy wstaniesz wreszcie z łóżka, leniu przeklęty! — grzmiał zachrypły męski głos. — Nie wstyd ci? Wylegujesz się, jak królowa, podczas, gdy twój biedny wuj musi pracować? Czy na to zasłużyłem?
Stary pijak rozczulił się widać nad własnym losem, bo w głosie jego ozwało się łkanie.
— Raz z tym musi być wreszcie koniec — ciągnął dalej z pijackim uporem. — Tak dalej być nie może! Co ci jest, u licha?
— Sam wiesz najlepiej, co mi dolega, wuju — odparła cichym głosem. — Gdybyś mnie ubiegłego wieczora tak nie zbił...
— Kto mówi o biciu? Nic nie wiem o tym — odparł „zacny“ wujaszek. — To chyba jakieś nieporozumienie. Ja miałbym ciebie uderzyć? Na to przecież jestem za dobrze wychowany... Pogódźmy się: wstań i wyjdź na ulicę: pośpiewasz trochę i przyniesiesz staremu wujowi pieniędzy. Jeśli nie uczynisz tego dobrowolnie, wytaszczę cię z łóżka za włosy! — dodał z groźbą w głosie.
Dziewczyna jęknęła cicho. Raffles widział oczami wyobraźni, scenę która rozgrywała się za cienką ścianką... Pijanica chwycić musiał dziewczynę za ręce i ściągnął ją z łóżka. Odpowiedziało temu ciche łkanie.
Raffles nie wahał się dłużej. Chwycił za klamkę i wszedł do mieszkania.
Przewidywania jego okazały się słuszne. Luke Herring w rozchełstanej koszuli stał pochylony nad biedną dziewczyną, broniącą się resztkami sił.
— Puść ją Herring — zabrzmiał głos Rafflesa. — Widzisz przecież, w jakim jest ona stanie?... Nie może być mowy o tym, aby wstała z łóżka.
Herring wyprostował się i spojrzał ze zdziwieniem na Rafflesa. Zrobił kilka kroków. Raffles cofnął się: ostry zapach alkoholu drażnił jego nozdrza.
— Mamy więc naszego hrabiego! — zawołał pijanica...
Zaśmiał się...
— Jeśli przypuszczasz, że zmusisz mnie do opuszczenia mego własnego domu, to się mylisz, mój piękny panie — ciągnął dalej. — To jest moja siostrzenica i musi na mnie pracować, jeśli tego zażądam!
— A gdybyś tak sam spróbował popracować, Herring? — zapytał Raffles zimno.
Spojrzał na pijaka swymi jasnymi, stalowymi oczami.
— Będę pracował wtedy, kiedy mi się spodoba — odparł Herring. — A teraz ruszaj stąd, bo mi przeszkadzasz... Nie masz mi tu nic do gadania, mój panie... Znam takich ptaszków, jak ty... Śpiesz się, bo nie wiele mam dziś cierpliwości!...
Zbliżył się jeszcze o krok... Raffles zacisnął pięść i pchnął go. Pijak upadł na drzwi, otworzył je własnym ciężarem i nagle znalazł się na podłodze w sąsiednim pokoju.
Raffles wykorzystał ten moment, zamknął drzwi, zaryglował je i rzekł:
— Będziemy musieli dorobić jeszcze jeden rygiel, którego nie uda mu się łatwo otworzyć... Sądzę jednak, że ta ostrożność okaże się zbędna... Czy ci zależy, dziecko, na pozostaniu tutaj?
— Czy ma pan jeszcze pod tym względem wątpliwości? — odparła Mabel, opierając się z wysiłkiem na łokciu. — Mógłby mnie pan równie dobrze zapytać, czy zależy mi na tym, aby skoczyć do stawu i utopić się... Z pewnością nie wahałabym się przed wybraniem tej ostatniej drogi, jeśliby mi przyszło tutaj pozostać. Obawiam się Herringa bardziej niż potrafię to panu opisać. Gdy się upije, zdolny jest do wszystkiego! Lękam się jego zemsty...
Raffles zamyślił się przez chwilę, po czym szybkim spojrzeniem objął nędzne umeblowanie izdebki. Zbadał puls dziewczyny.
— Posłuchaj, moje dziecko — odezwał się po chwili. — Obiecuję ci, że jutro lub pojutrze przyjdę tu powtórnie i zabiorę cię stąd. Umieszczę cię w przyzwoitym pensjonacie i będziesz mogła poświęcić się muzyce. Przepowiadam ci wielką przyszłość.
Oczy Mabel zabłysły. Na bladych policzkach wystąpiły lekkie rumieńce. Chwyciła dłoń Rafflesa drżącym głosem szeptała słowa podzięki.
— Niech mnie pan zabierze stąd jaknajprędzej... Choćby jeszcze dziś.
On gotów zrobić mi jakąś krzywdę! Jestem tego pewna.
— Bądź cierpliwa do jutra — odparł Raffles. — Obawiam się, że wcześniej nie będę mógł cię zabrać. Czy Herring jest przypadkiem twoim prawnym opiekunem?
— Wiem z całą pewnością, że nim nie jest, hrabio.
— To dobrze... Mógłby bowiem poszukiwać cię sądownie. Procesy tego rodzaju trwają bardzo długo. Ile masz lat?
— Wkrótce skończę osiemnaście hrabio.
— Najwyższy czas rozpocząć lekcje śpiewu. Byłoby niepowetowaną szkodą, gdybyś musiała w dalszym ciągu prowadzić dotychczasowy tryb życia. Śpiewanie na deszczu, podczas mgły i wiatru, na mostach i na ulicach, w zadymionych kawiarniach, zniszczyłoby ci wkrótce głos. Bądź odważna i czekaj cierpliwie do jutra. Postaram się, aby człowiek, którego się obawiasz nie mógł ci już nigdy szkodzić...
— Będę się trzęsła ze strachu przez całą noc — szepnęła dziewczyna, rzucając przerażone spojrzenia w stronę drzwi.
— Dzisiejszej nocy nie zrobi ci nic złego — odparł Raffles ze spokojnym uśmiechem
Uśmiech ten dodał odwagi biednej dziewczynie.
— Skąd pan wie? — zapytała, mimo to, ze zdziwieniem. — Jakże może mi pan gwarantować bezpieczeństwo?
— Mogę i niech ci moje słowo wystarczy? — odparł Raffles z zagadkowym uśmiechem. — Nigdy nie obiecuję, jeżeli obietnicy nie mogę dotrzymać... Herring dziś nie będzie cię niepokoił, a jutro rano przyjdę po ciebie. Czy naprawdę nie masz nikogo z rodziny, komu możnaby cię było powierzyć?
— Mam ciotkę, bardzo miłą kobietę, hrabio — odparła. — Mieszka gdzieś w okolicach Hyde Parku. Niestety, straciłam z nią wszelki kontakt, ponieważ staruszka obawiała się zetknięcia z Herringiem, który jest jej szwagrem...
— Bardzo dobrze... Przeprowadzimy dochodzenie i odnajdziemy naszą staruszkę. Jeśli będzie to wam odpowiadało, umieszczę cię u niej... Jeśliby to okazało się niemożliwe, zabiorę cię do mej starej przyjaciółki, która zaopiekuje się tobą, jak własnym dzieckiem... A teraz leż spokojnie i staraj się nie myśleć o niczym. Twoja rana goi się znakomicie i za cztery, pięć dni będziesz zupełnie zdrowa.
Raffles zdjął stary opatrunek, zbadał ranę, przyłożył maść i nałożył świeży bandaż. Zrobił to błyskawicznie, z wprawą zawodowej pielęgniarki.
Dziewczyna leżała z zamkniętymi oczami. Widocznie utrata krwi wyczerpała jej siły.
— Jak to dobrze... Jak to dobrze — szepnęła cicho.
— Nie mów za wiele... Czy ci smakowało jedzenie, które kupiłaś?
Mabel zaczerwieniła się lekko.
— Nie mogłam nic kupić, hrabio! — wyjąkała z zakłopotaniem. — Bardzo chciałam ale niestety...
— Dlaczego nie mogłaś? Umówiliśmy się przecież, że wręczysz pieniądze sąsiadce, która kupi ci coś na obiad.
— Nie udało się, hrabio — odparła ledwie dosłyszalnym głosem. — Herring widocznie podsłuchiwał pod drzwiami, gdy pan tu przybył po raz pierwszy. Natychmiast po pańskim wyjściu zabrał mi wszystkie pieniądze.
Raffles nie posiadał się z oburzenia. Mimowoli zwrócił się w stronę drzwi, prowadzących do sąsiedniego pokoju.
— Ach tak — syknął przez zaciśnięte zęby. — Przebrała się miarka! Masz tu funta schowaj go pod materac, a później dasz go sąsiadce.. Czy możesz wstać, aby zamknąć za mną drzwi?
— Tak... Do tego starczy mi sił.
— Doskonale. Pod żadnym pozorem nie wpuszczaj tego człowieka do pokoju. Czy sądzisz, że sąsiedzi przyszliby ci z pomocą, gdybyś ich wzywała?
— Ja... Ja nie wiem sama... Sądzę że tak...
Raffles zatrzymał się przez chwilę. Na twarzy jego malowała się wewnętrzna walka. Włożył wreszcie kapelusz, uścisnął na pożegnanie szczupłą rączkę dziewczyny i przyrzekając wrócić nazajutrz, zniknął za drzwiami.
W sieni począł nadsłuchiwać uważnie: dokoła panowała cisza. Raffles westchnął głęboko i począł powoli schodzić ze schodów. Gdy minął już pierwsze piętro i znalazł się w sieni, nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać ludzka. Raffles poczuł, że jakiś ciężki przedmiot spada mu na głowę.
Mężczyzną tym był Jeff Cunning.
Siła uderzenia została nieznacznie osłabiona przez kapelusz Rafflesa. Tym niemniej, Raffles zachwiał się i najwyższym wysiłkiem starał się utrzymać na nogach. Sięgnął po rewolwer. W tej samej chwili z ciemnych kątów wysunęło się czterech, czy pięciu mężczyzn, uzbrojonych w pałki i kastety. Rzucili się na niego z nienacka.
Nad wszystkimi górował wzrostem Cunning, który raz jeszcze uderzył swą ofiarę.
Raffles ujrzał przed oczyma czerwone i złote koła... Posunął się niepewnie o trzy kroki naprzód i runął na ziemię. Ze skroni jego sączyła się krew. Trzej mężczyźni unieśli bezwładne ciało i wynieśli je z przedsionka.
Cała ta scena trwała nie więcej, niż dziesięć sekund.
Napastnicy nie obawiali się, że Raffles będzie wzywał policję. Jim Peanut miał na sobie jasne letnie palto, w którym czynił wrażenie gentlemana, udającego się na spacer statkiem po Tamizie. Palił się poprostu do tego, aby dostać Rafflesa w swoje ręce.
— Poczekaj troszeczkę, młodzieńcze — mitygował go Cunning. — Krew płynie z jego rany strumieniami... Obawiam się, że mistrz będzie z nas niezadowolony. Pamiętasz przecież instrukcje. „Albo dostarczycie mi go żywego, albo was wypędzę z bandy“.
Wyciągnął z kieszeni białą, względnie czystą chusteczkę, złożył ją we czworo i owinął nią ranę zemdlonego.
— A teraz biegiem do auta! — zakomenderował stłumionym głosem. — Czego się tu patrzycie na mnie, jak stado baranów. Kto niepotrzebny, może już pójść do domu! Wynagrodzenie otrzymacie jutro przed południem. Jeśli przyjdziecie na zebranie, zobaczycie, jak się zabawimy z tym panem...
Mówiąc to, kopnął zemdlonego kilka razy ciężkim butem w bok.
Czterej mężczyźni dźwignęli ciało z ziemi, wynieśli z domu i umieścili w aucie, czekającym przed bramą.
Dokoła gromada brudnych dzieciaków żądnych sensacji przyglądała im się z uwagą. Z okien spoglądały ciekawe kumoszki. Scena ta jednak nie wzbudziła niczyjego zainteresowania. Wszyscy mieli zbyt wiele własnych zmartwień, aby interesować się losem człowieka, wniesionego do auta.
Tuż obok Rafflesa usiedli Brain i Peanut, Fatty zaś zajął miejsce obok szofera. Dwaj inni pozostali na chodniku, ponieważ nie mieli gdzie się pomieścić... Auto ruszyło po wyboistej wąskiej uliczce i wkrótce zniknęło z oczu ludzi, stojących przed domem.