WARJACI.


W mózgownicy człowieka jest celeczka mała,
I do niej kurytarzyk też szczupły i ciasny;
Celka ta wypełniona jest warjacją cała,
Kurytarz pomieszkaniem jest miłości własnej.
Oddziela je od siebie cieniutka przegroda
A im bliżej przegrody, tem warjacja bliżej
I umysł niech raz jeden w tę stronę się poda
Jest na drodze warjacji, i... kłaniam najniżej.

Może być człowiek zacny, rozumny, poczciwy,
Skądinąd pełen zalet, i praktyczny znacznie,
Dość mu raz w kurytarzyk zabrnąć nieszczęśliwy
Ni z tego ni z owego w piętkę gonić zacznie;
A broń Boże przewierci choćby małą szparkę
W tem wątłem przepierzeniu, już nie koniec na tem,
Staje się, coraz głupstwa przebierając miarkę,
Z półgłówka całym głupcem, nareszcie warjatem.

Przeklęta miłość własna. Znam matematyka,
Który mając aż nadto nauki prawdziwej,
Wpadłszy do przeklętego raz kurytarzyka,
Dostał do wynalazków manii nieszczęśliwej;
Odkrywa nowe siły, wynajduje koła
Jakich dotąd nie było, wymyśla machiny,
W teoryi dziwnie mądre, lecz w praktyce zgoła,
I zamiast sławy, dotąd zyskał ludzkie drwiny.


Znam bogatych szczęśliwych na drodze warjacji
I bankructwa, pomimo dostatków obszernych.
Przez szaloną pretensyę do administracyi,
Przemysłu, handlu, fabryk, projektów niezmiernych,
Nie głupi, kilka rzeczy wcale nie źle umie,
I mógłby chwaląc Boga, poprzestawać na tem;
Nie — chwyta się tej jednej, której nie rozumie,
I zamiast przemysłowcem, jest tylko warjatem.

Drudzy przez miłość własną w tem szukają chluby,
Że są w stanie wydawać jak nikt nie wydaje
Napróżno widzą sami, że lecą do zguby,
Że im na główne życia potrzeby nie staje.
Powstrzymać się nie mogą, a głównie im idzie
Żeby o nich mówiono: ależ traci, traci!
I gdy na głupi zbytek wydać się nie wstydzi,
Mięso wzięte na kuchnię najniechętniej płaci.

Innym załazi w głowę wdzięk autorskiej sławy,
Ten się archeologji, ten historyi chwyta,
Zaniedbuje dom, żonę, najpilniejsze sprawy,
A pisze banialuki, których nikt nie czyta.
Rzecz główna, by gazeta o nim napisała,
(O co u nas niestety bynajmniej nie trudno)
Ze Litwa tak mądrego dotąd nie wydała...
Jemu może z tem dobrze, ależ nam jest nudno!

Znam też zwarjowanego na wielkich intratach,
A jest to punctum fixum najgłupsze, jak sądzę,
Żeby o nim mówiono choć w kilku powiatach:
A niechże go pioruny, ot robi pieniądze!
Dla tej czarownej sławy, nie śpi, nie dopije,
Nie doje, nie zna domu, i dzieci, i żony,
Dniem i nocą na bryce boki sobie bije,
A w rezultacie codzień bardziej zadłużony.

Albo ci zwarjowani na szczęściu w miłości,
Z pod sztandarów Amora weterani owi,

W polkach i galopadach nadpróchniałe kości
Codzień na nowych balach roztrząsać gotowi.
Pełen słodkiej ułudy o nowych konkietach
Wspomnieniami młodości dotąd się kołysze,
Niepomny, że w mężczyźnie, tak jak i w kobietach,
To co było a nie jest, w regestr się nie pisze.

Znam takich co pracują całemi siłami
I dochodzą do tego, choć z pracą niezmierną,
Że są małej parafii oryginałämi
W świecie zaś ledwie kopiją i to dość mizerną.
Biedacy, gwałt zadając własnej swej naturze
Ofiarami są tylko oryginalności!
Znam jednego, co z placu ustąpiłby kurze,
Z postawą, gestem, mową, pełną wojskowości.

A jaż mądry filozof, co te głupstwa piszę?
Czy nie mam mojej celki i kurytarzyka;
Mam, mam — i nieraz dobrze — bardzo dobrze słyszę,
Stukanie do przegródki, co warjacji tyka;
Tylko mam tyle mocy, że chociaż mię nęci
Chętka zboczyć na chwilę w tę ponętną drogę,
Po namyśle powracam — lecz pomimo chęci
Co tam jest w mojej celce — powiedzieć nie mogę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Bartels.