Wesołe opowiadania wesołego chłopca/Jak to nauczyłem się robić szczotki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wesołe opowiadania wesołego chłopca |
Pochodzenie | Bibljoteka „Orlego Lotu“ |
Wydawca | Księgarnia Geograficzna „Orbis“ |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Tłocznia Geograficzna „Orbis“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Śliczny był maj, niebo błękitne, pogoda cudna, wszędzie zielono, wesoło, a tu pędzili nas do szkoły i kazali kilka godzin siedzieć w zaduchu i ciasnocie.
Gdy jeszcze nauczyciela nie było, gdy się spóźnił, stawaliśmy przy oknach i wpatrywali się w piękne okolice i podziwialiśmy płynące tratwy z drzewem po rzece pobliskiej. Ale gdy nauka oschła, nudna przeciągała się za długo, jeden po drugim wysuwaliśmy się z klasy na dwór, aby chociaż chwilkę odetchnąć świeżem powietrzem.
Wybiegłem też jednego dnia aż przed szkołę na ulicę, i zatrzymałem się chwilę, przed siedzącym na progu stróżem szkolnym, przypatrując się, jak zgrabnie robił szczotkę. Pęczki włosienia zakładał na pętelki ze sznurka, przewlekał przez dziurki w deseczce, i za chwilę szczotka była gotowa. Potem wzdłuż przyłożonej listewki drewnianej obcinał wystającą szczeć. Ot, i dzieło było skończone.
Podobała mi się ta robota, lekka i łatwa i postanowiłem zaraz, skoro wrócę do domu, zrobić taką szczotkę.
Tak byłem tą myślą zajęty, że nauka nie szła mi tego dnia zupełnie, i nie mogłem się doczekać, kiedy dzwonek zadzwoni, a nauczyciel wypuści nas ze szkoły.
W domu wyszukałem drewienko ze starej zniszczonej szczotki, wyskubałem szczątki tkwiącej w nim szczeci i szpagatu, wyczyściłem, i oglądałem się tylko za wyszukaniem potrzebnej szczeciny. Matka chowała prosiaka, aby go wykarmić, na szynki na święta wielkanocne. Skoro tylko wypuszczono go z chlewa na dziedziniec, pobiegłem po nożyce, aby z grzbietu wyciąć garstkę potrzebnej mi szczeciny. Prosiak nie chciał stać spokojnie, więc operacja nie poszła gładko. Powystrzygałem większe i mniejsze ząbki na grzbiecie wieprzaka, tak że matka aż ręce załamała, zobaczywszy swojego ulubieńca, ozdobionego niespodziewanie i nie bardzo estetycznie.
Starałem się udobruchać rozgniewaną matkę obietnicą, że dostanie zato piękną szczotkę, której właśnie w domu brakuje.
Zabrałem się do roboty, a poszła mi gładko i szybko, i w triumfie przyniosłem pierwszą szczotkę własnej roboty. Nie była ona ani zgrabna, ani ładna. Zrównanie szczeci nie było gładkie, a sama szczeć nie prana, brudna, zatłuszczona, nie pozwoliła używać szczotki do czyszczenia sukien, ale jako mazak do czernidła na buty była przecież doskonała.
Dumny chodziłem po tej pracy, i każdemu, kto chciał czy nie chciał słuchać, opowiadałem, jakiego to dokonałem wielkiego dzieła.