Więzień na Marsie/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Więzień na Marsie |
Podtytuł | Powieść fantastyczna z rycinami |
Wydawca | Nakładem M. Arcta w Warszawie |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Kazimiera Wołyńska |
Tytuł orygin. | Le Prisonnier de la planète Mars |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Przeszło kilka miesięcy. Robert Darvel używał przywilejów prawdziwie królewskich: podług jego planu i wskazówek, Marsjanie zbudowali mu obszerne i wygodne mieszkanie, które w porównaniu z otaczającemi je lepiankami, śmiało mogło być nazwane pałacem.
Ludność przestała się lękać Erloorów: każdą wioskę otaczały teraz pola uprawne, a w nocy broniły od skrzydlatych wrogów ogniska płonące na mocnych fundamentach, przykryte grubemi dachami.
Wobec tego, wszelkie podstępy wampirów i Roomboo były bezskuteczne.
Nieznany wprzód spokój i bezpieczeństwo zapanowały w rozległym kraju. Wszędzie znać było rozumną pracowitość. Statki, zbudowane podług modeli, dostarczonych przez Roberta, były większe i wygodniejsze, polowanie i rybołówstwo zyskały mnóstwo nowych narzędzi: Marsjanie się cywilizowali!
Przed nadejściem zimy, budynki, przeznaczone na składy żywności, zapełniano z pośpiechem różnemi zapasami, wprzód nieznanemi: teraz każda chata posiadała pewną ilość solonej wołowiny, wędzonych ptaków wodnych i zapasy jarzyn surowych, oraz układanych w naczyniach i zalewanych oliwą z kasztanów wodnych.
Znaleziona w górach dzika winorośl, przesadzona na uprawną ziemię, wystawioną na działanie słońca, dawała już większe i słodsze jagody i Robert miał nadzieję, iż dawszy swym poddanym poznać zalety wina, odegra więc względem nich rolę Bachusa lub Noego, tak, jak już był dla nich Prometeuszem, Solonem i Hannibalem.
Z radością też odkrył w skałach wyborną rudę żelazną, z której otrzymał pierwotnym sposobem wytopione żelazo, co umożliwiło zaopatrzenie się w najpotrzebniejsze narzędzia, które choć nie tak dobre, jak stalowe, były jednak wielką pomocą w pracy.
Wielu ludzi czułoby się w położeniu Roberta szczęśliwymi; lecz nasz wygnaniec właśnie teraz, gdy urzeczywistnił wiele ze swych zamiarów i spodziewał się nawet nawiązać komunikację z Ziemią, czuł się owładniętym nieprzezwyciężoną tęsknotą.
Byłby dał wiele — nie! byłby oddał wszystko, co tu posiadał i czego dokonał, za możność znalezienia się w Londynie, za ujrzenie swego dzielnego Ralfa i swej dawnej narzeczonej...
I jeszcze jedna troska go gnębiła: mała Eoja nie opuszczała go prawie, powtarzając mu wciąż, iż chce zostać jego żoną i zaślubić go podług miejscowych zwyczajów, co na Marsie bywa obchodzone wspaniałą ucztą i krzykliwemi śpiewami.
Robertowi jednak to uczucie młodej dziewczyny było z wielu powodów przykrem. Wspomnienie miss Alberty było dlań zawsze równie drogiem i za każdym razem, gdy na pogodnem niebie widział Ziemię, jako gwiazdkę drobną, myśli jego ulatywały w przestworza i wszystkie Marsjanki o różowych, okrągłych twarzach i dziecinnym uśmiechu, były mu najzupełniej obojętne.
Lecz Eoja z każdym dniem mizerniała coraz bardziej (Uau, jej dziadek, opowiadał ze smutkiem, iż obecnie na jej ubranie starczy połowa dawnej ilości skórek ptasich), a ponieważ już się poduczyła nieźle francuskiego języka, zanudzała Roberta swemi naiwnemi opowiadaniami.
Stroiła się teraz wykwintnie, w piękne futra z najjaskrawszych piór, naszyjniki z drobnych ziarnek, błyszczące kamyki — lecz to wszystko, niestety, nie zachwycało Roberta.
Robert był coraz więcej tem wszystkiem znużony i często przedsiębrał długie wycieczki łódką, ażeby się oderwać od tych kłopotów.
W ten sposób poznał większą część północnych krain planety i naszkicował ich topografję.
Były one dość jednostajne: wszędzie nieskończone lasy o złoto-czerwonych liściach i również nieskończone bagniska, pustkowia, jeziora... Gdzieniegdzie spotykał ludzi, lecz wszyscy byli do siebie podobni: niezgrabni, głupowato uśmiechnięci, ociężali...
Wiedział, że na południu planety istnieją kraje o przepysznej roślinności; lecz przewoźnicy odmawiali stanowczo płynięcia w tamtą stronę i twierdzili, iż te kraje były pod władzą Erloorów i innych, również groźnych istot.
To wszystko jednak, zamiast zniechęcić Roberta, podniecało tylko coraz bardziej jego ciekawość.
— Ta część planety, którą poznałem, jest stanowczo najdzikszą i najnędzniejszą — myślał — lecz muszę poznać resztę!
To pragnienie stawało się codzień potężniejszem, a myśl o możliwych niebezpieczeństwach podniecała tylko jego zapał.
Przyszło mu na myśl, że Erloor, schwytany podczas walki, mógłby mu opowiedzieć cokolwiek o tych tajemniczych krainach, dokładał więc wszelkich starań, aby obłaskawić to zwierzę, które trzymał w izbie, podziemnej, karmiąc surowem mięsem...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |