Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/363
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1880, nr 237 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 23 października 1880 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1880 |
Indeks stron |
Dwa pojedynki przez Jarosława Bogoryę. Ze wspomnień żołnierza przez Wł. K. Zielińskiego. Jeśli osoby działające w danej powieści nie popełniają wbrew chęciom autora nadzwyczajnych głupstw lub nielogiczności, jeśli jako pomysły nie są prostemi nonsensami, jeśli ich dzieje są zwyczajnym zbiegiem ludzkich spraw, tedy tematu nie ma co krytykować, bo wszystko zależy od tego, jak go autor obrobił, czy umiał patrzeć głęboko, malować żywe dusze ludzkie i tworzyć w sposób artystyczny. Z tego względu nie krytykujemy treści Dwóch pojedynków, bo właśnie jest ona tego rodzaju, że marnemu pisarzowi mogła dać sposobność do zrobienia rzeczy marnej, dobremu do dobrej. Jest to historia dwóch braci, z których jeden jest pilny, pracowity, pilnujący domu, — drugi bałamut i utracjusz. Pierwszy chował się w szkołach, i właśnie dlatego wyszedł na dzielnego człeka, drugiego zepsuło wychowanie domowe. Może być nawet, że w tej różnicy wychowania i w jej skutkach leży tendencja autora, lubo zaznaczona słabo, nie przeprowadzona konsekwentnie i nie uwidomiona w czynach. Mówimy: nie uwidomiona, bo takich samych zboczeń, jakich dopuścił się starszy braciszek, chowany w domu, mógł dopuścić się niejeden młodzieniec, który odebrał wychowanie publiczne, — zatem zboczenia nie są wynikiem wyłącznie domowej edukacji. Oto rzeczony Staś, synek mamuniny, siedzi w Paryżu, robi długi, martwi ojca i matkę, potem wraca z Paryża, potem znów tam ucieka, na koniec spotyka pewną hrabinę kokietkę, kocha ją, zabija jej męża w pojedynku, potem pragnie się z nią żenić, ale gdy ona przekłada nad niego bogatego Anglika, strzela w głowę jej i sobie. Taka jest historia syna marnotrawnego. Jakiś wielki talent opowiedziałby nam historię wielkiej namiętności, zstąpiłby w ciemne tajniki duszy ludzkiej i rozjaśnił je własnem światłem, ale p. Jarosław Bogorya ślizga się po wierzchu, tworzy tuzinkowe figury, gawędzi, marudzi, opowiada powszednio, szaro, pospolicie, nudnie, co wszystko sprawia, że historia Stasia zająć by mogła chyba tylko jego krewnych lub, co najwięcej, osobistych znajomych.
Nie lepiej udaje się autorowi z cnotliwym synem. Józio siedzi w domu, pracuje, ma charakter szlachetny, poświęca się, na koniec znajduje swoją Marynię i ma się z nią żenić, gdy wtem sąsiad przebija mu pierś szablą w pojedynku. Znowu opowieść dobra dla krewnych. Jeśli autor w miłości Józia do Maryni nie umiał znaleźć nowych tonów, nowych obrazów, prawdziwych drgnień serca ludzkiego, jeśli tego stosunku nie umiał namalować jak pięknego obrazu, to cóż kogo może obchodzić Józio razem z Marynią. Państwo Dąbrowscy po stracie synów są bardzo biedni, ojciec umiera, matka „z małym funduszem“ przenosi się do miasta, ale, właściwie mówiąc takich zajść spraw i nieszczęść dużo bywa na świecie, a zatem nie ma co zajmować nieznajomych losami państwa Dąbrowskich, bo każdy ma swoje własne kłopoty. Autor jest człowiekiem rozsądnym; nie ma w jego powieści nic krzykliwego, ale rozsądek nie jest talentem, gdybyśmy zaś na usprawiedliwienie powieści powiedzieli, że wieczory zimowe są bardzo długie i że podczas nich lepiej czytać cośkolwiek, niż nic nie czytać, autor nie byłby nam zapewne wdzięczny za taką obronę.
Do kategorii rzeczy powszednich w beletrystyce zaliczamy także pamiętniki: Ze wspomnień żołnierza. Są one pisane tak sobie, dość poprawnie, miejscami dość żywo, czasem dość zajmująco, czasem dość nudnie, w ogóle dość miernie. Takie rzeczy zyskują niezmiernie, gdy się je opowiada prywatnie, ale w druku tracą na wartości, bo brak im tego czegoś, co dzieło prawdziwego talentu odróżnia od tysiąca innych. Autor jeździł do Wenecji, widział gołębie na placu św. Marka, potem był oficerem austriackim, stał garnizonem tu i owdzie, czasem się bawił, czasem nudził, jeździł w okolice, zabierał znajomości na Węgrzech i zwiedzając ciekawe miejsca, notował sobie podania do różnych starych zamków, skał i rzek przywiązane. Podania takie bywają czasem nader zajmujące, zwłaszcza gdy się zna miejscowość, a czasem nader poetyczne, zwłaszcza gdy się je umie opowiedzieć w sposób niepowszedni. Tego jednak ostatniego „zwłaszcza“ brak autorowi. Samo życie oficerskie, znajomości w Węgrzech i w Czechach mało mają interesu. Autor nie powinien zapominać, że dla niego są to wspomnienia — dla czytelnika rzeczy obce i obojętne. Trzeba się zawsze stawiać w położeniu czytelnika, takie bowiem stanowisko może mocno wpłynąć na ogłaszanie lub nieogłaszanie drukiem wspomnień.
Opowiadanie ożywia się, gdy autor przechodzi do wspomnień z wojny francusko-austriackiej. Słychać tam przynajmniej trochę szczęku oręża. Armia bije się walecznie, ale rejteruje jeszcze zawzięciej — a bitą jest jeszcze waleczniej. Rzeczy te znane są zresztą i z historii. Z opowiadania widać tylko, że istotnie żuawy i turkosi napędzali co się nazywa strachu białym mundurom. Z tej wojny autor tyle widzi, ile może widzieć porucznik, nie ogarnia więc całości, ani nawet umie sobie zdać sprawy z bitew — widzi tylko, że każda kończy się rejteradą. W podobnych opisach malowniczość stanowi jedyny i główny przymiot — tej zaś brak. Natomiast, gdyby pobieżność lub powierzchowność była prostotą, autor miałby zaletę prostoty. Opowiadanie nie kończy się z wojną. Autor prowadzi je dalej, ponieważ jednak o dalszym ciągu można powiedzieć tylko toż samo, co i o częściach poprzednich, kończymy zatem naszą wzmiankę.
Z innych książek mamy przed sobą tylko Wypisy z autorów starożytnych Kaszewskiego i XI tom wydawnictwa dzieł Kremera. Tom ten obejmuje dalszy ciąg Podróży do Włoch i pisma pomniejsze. Obszerniejsze sprawozdania o obydwóch tych książkach damy w następujących numerach.