<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Widmo przeszłości
Wydawca Nakładem „Kuriera Litewskiego“
Data wyd. 1910
Druk Józef Zawadzki w Wilnie
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Mystery of Cloomber
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Młodzieniec z siwą głową.

Nazajutrz po tem dziwnem zajściu wypadło mi przechodzić przed bramą Cloomber’u i przystanąłem, by popatrzeć na niezwykły napis. Nagle zjawiła się przede mną śliczna dziewczynka i ręką dała mi znak, abym podszedł bliżej.
— Mr. West, — szepnęła, oglądając się ze strachem, — pragnęłabym przeprosić państwa za nieprzyjemność, na jaką zostaliście wczoraj narażeni. Mój brat widział wszystko i zapewniam pana, że jakkolwiek nic na to nie mogliśmy poradzić, było nam jednak niezmiernie przykro.
— O, miss Levis, — powiedziałem, starając się całą rzecz w żart obrócić. — Wielka Brytanja jest krajem wolności i jeśli ktoś życzy sobie tego, ma wszelkie prawo uprzedzić ewentualnych gości, aby się mu nie naprzykrzali.
— A jednak, jest to grubijaństwem; gdy pomyślę, że pańska siostra została również obrażona, pragnęłabym zapaść się pod ziemię.
— Nie martw się pani, — rzekłem gorąco. — Jestem pewny, że ojciec pani ma poważne, chociaż nieznane nam przyczyny, skłaniające go do postępowania w ten sposób.
— O tak, Bóg świadkiem, — odpowiedziała z niewypowiedzianym smutkiem.
W tej chwili z zadrzew ukazał się młody człowiek; gdy stanął obok nas, miss Levis odezwała się.
— Mordownt, w swojem i twojem imieniu przepraszam mr. Westa, za to, co się stało wczoraj.
— Cieszy mię bardzo, iż mogę to uczynić osobiście, — rzekł uprzejmie młodzieniec. — Pragnąłbym również siostrę i ojca zapewnić, jak bardzo zajście to było mi niemiłe. Idź do domu, Gabrjelo, zaraz podają herbatę. Niech pan nie odchodzi, mr. West, mam panu kilka słów do powiedzenia.
Mis Levis pożegnała mię uśmiechem i wkrótce zniknęła w głębi parku; brat jej zaś otworzył ostrożnie bramę, wyszedł do mnie i znowuż starannie ją zamknął.
— Jeżeli pan nic niema przeciwko temu, z chęcią pana odprowadzę, — rzekł do mnie.
— Bardzo proszę, sprawi mi to prawdziwą przyjemność.
— Muszę panu powiedzieć, że ojciec mój byłby bardzo niezadowolony, gdyby się dowiedział, że wyszedłem poza bramę naszej siedziby. Postanowił on, że nie powinniśmy nikogo widywać... Dziwna to fantazja, bo każdy przecież takby to nazwał... Ja jednak wierzę, że istnieją poważne przyczyny, dla których ojciec mój musi w ten sposób postępować.
— A czyż nie mógłby pan od czasu do czasu wychodzić, aby porozmawiać ze mną? Widzi pan ten dom? — to Brinksome.
— Naturalnie, pragnąłbym bardzo odwiedzać państwa od czasu do czasu.
— A siostra pańska? Ona chyba jeszcze bardziej odczuwa brak towarzystwa, — wyrwało mi się mimowoli.
— O tak, biedna Gabrjela, bardzo cierpi nad tem; jeszcze mniej naturalnem wszakże jest, by młody człowiek w moim wieku był trzymany, jak w więzieniu. Spójrz pan na mnie: w marcu skończyłem lat dwadzieścia trzy, a dotychczas noga moja nie postała ani w uniwersytecie, ani też w żadnym innym zakładzie naukowym; jestem zupełnym ignorantem. Może to panu wydać się dziwne, a jednak to szczera prawda. Czyż nie zasługuję na lepszy los?
— Jedne wiadomości otrzymuje się z książek, inne z doświadczenia — rzekłem. — Trudno mi wierzyć, aby życie pana upłynęło w bezczynności i w przyjemnościach.
— W przyjemnościach! — zawołał, — a zdejmując kapelusz dodał: — popatrz pan! jak pan sądzi, czy te siwe włosy zjawiły się skutkiem przyjemności?
Istotnie młody człowiek miał włosy gęsto przyprószone siwizną.
— Musiał pan przejść jakieś silne wstrząśnienia, — rzekłem doń, — lub też jakąś straszną chorobę w dzieciństwie. Znałem również młodych ludzi z takimi samymi siwymi włosami. Jeśli się uda, dodałem zmieniając temat, — zajrzyj pan od czasu do czasu do Brinksome, a może i siostra pana będzie mogła nas odwiedzić.
— Trudno nam będzie wyjść razem, jednak postaram się urządzić to wtedy, gdy ojciec nasz wypoczywa po południu. Ale muszę już wracać, dodał, — złożywszy najserdeczniejsze podziękowanie za współczucie i sympatję, jakie nam pan okazał; siostra moja również będzie głęboko wzruszona pańskiem uprzejmem zaproszeniem.
Podaliśmy sobie ręce i Mordownt szybko poszedł ku Cloomber-Hall, po chwili jednak zawrócił, a zbliżywszy się do mnie rzekł:
— Prawdopodobnie patrzysz pan na ten dom, jak na prywatny przytułek dla umysłowo chorych; nie mogę na pana za to się gniewać. Zajęły pana, rzecz prosta, nasze dziwactwa, ja zaś nie postąpiłbym po przyjacielsku, gdybym nie zadowolnił pańskiej, łatwo zrozumiałej, ciekawości. Przyrzekłem jednak ojcu najgłębszą tajemnicę, a chociażbym nawet opowiedział panu wszystko co wiem, wątpię, abyś zrozumiał mię w zupełności. Chciej pan jednak wierzyć, że ojciec mój jest również zdrów jak pan lub ja, oraz, że ma poważne przyczyny prowadzenia życia tak bardzo odosobnionego. Mogę dodać jeszcze, że nie powoduje nim nic, coby przynosiło mu ujmę, przeciwnie, wymaga tego tylko instynkt samozachowawczy.
— To znaczy, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo? — zapytałem.
— Tak, grozi mu ciągle i straszne niebezpieczeństwo.
— Czemuż jednak nie zwróci się o pomoc do władz sądowych? Jeśli boi się kogoś, wystarczy, aby wymienił nazwisko, a sprawiedliwość znajdzie środki pokrzyżowania jego wrogich zamiarów.
— Drogi panie West, — odparł młody Levis, — niebezpieczeństwa, które grozi mojemu ojcu, nie zdoła odwrócić żadna siła ludzka, a jednak jest ono całkiem realne i, być może, nieuniknione.
— Nie chcesz pan chyba powiedzieć, że ma charakter nadnaturalny? — zauważyłem z niedowierzaniem.
— Kto wie? — odpowiedział młodzieniec z głębokim smutkiem. — Powiedziałem więcej, aniżeli miałem prawo. Do miłego widzenia.
Zawrócił i wkrótce straciłem go z oczu.
Powracając do domu, zastanawiałem się nad tem, co usłyszałem. Dotychczas uważałem Levisów za ludzi niezmiernie ekscentrycznych; po wyjaśnieniu Mordownta wszakże nie mogłem już wątpić, że całe ich postępowanie ma jakieś tajemnicze, złowróżebne znaczenie. Im więcej zastanawiałem się nad tą zagadką, tem wydawała mi się trudniejszą do rozwiązania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.