Widzenie (Prus)/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Widzenie |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXV Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom IV |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom IV |
Indeks stron |
Czerski prawie wesoło wracał do domu. Nieledwie w ciągu godziny spotkało go kilka nadzwyczajnych zdarzeń, z których, o ile wolno mu sądzić, wyszedł, jeżeli nie zwycięsko, to przynajmniej nienagannie.
Jeżeli zadziwiający wypadek z miedziorytem był halucynacją, to jednak w żadnym razie doktorowi nie groziło obłąkanie. Nietylko bowiem ani na chwilę nie stracił świadomości, ani rozsądku, ale jeszcze wzniósł się na wyższy szczebel moralnego rozwoju, a to nie jest zapowiedzią obłąkania.
A jeżeli zniknięcie wizerunku Chrystusa było „znakiem,“ to i w tym razie nicby mu już grozić nie powinno. Wszakże spełnił rozkaz, czyniąc dobrze tym, którzy go pokrzywdzili...
Mimo tak słusznych rozumowań, doktór w miarę, jak zbliżał się do swego mieszkania, doznawał rosnącego niepokoju.
A jeżeli postać Chrystusa zniknęła z miedziorytu, zniknęła naprawdę, zniknęła nieodwołalnie, to... co wówczas?... Ten straszny miedzioryt musi być ukryty przed żoną, która uważała go za jedną z najdroższych relikwij, musi być ukryty przed Kaziem, który codzień, rano i w wieczór, odmawiał przed obrazem swoje krótkie paciorki. A w takim razie Chrystus zginąłby nietylko dla niego, lecz i dla tych, których najbardziej kocha!...
Doktór otworzył drzwi swego przedpokoju, oddał palto i czapkę służącemu i zebrawszy całą odwagę, stanowczym krokiem wszedł do gabinetu. W tej chwili zdawało mu się, że idzie naprzeciw czegoś, co jest okropniejsze od samej śmierci, że gra niby w cetno i licho o — zbawienie albo o potępienie. Bo czyliż, pomimo wszelkich teoryj i systemów filozoficznych, nie zasługiwałby na tytuł potępieńca człowiek, z którego domu w tak niesłychany sposób usunął się Chrystus?
Doktór zbliżył się do stołu, gorączkowym ruchem odrzucił papiery, okrywające miedzioryt, i spojrzał...
Na skale, okrytej kwiatami, siedział Chrystus i patrzył na uczciwego niedowiarka mądremi a smutnemi oczyma, w których tliły się tajemnice nieskończoności.
Więc On znowu jest tutaj, znowu patrzy, a więc nie wyrzeka się jego domu i nie przestanie zlewać rzewnych błogosławieństw na jego pracę, na jego dobrą żonę i na niewinną głowę dziecka...