[245]WIECZNA.
Rozpasanych sabatów orgiastyczne kręgi,
tajemniczych bajader żądza nieśmiertelna
niczem mi wobec twojej kuszącej potęgi,
królewskiej mej fantazyi kochanko bezczelna.
Przyszłaś, kiedyś, w gorączce dziecinnych majaczeń,
elixirem szatańskim poić spiekłe wargi
i w duszy nieskalanej — zarzewiem przeznaczeń
rozpaliłaś żywiołów odwieczne zatargi.
Wciąż nęcąca ku sobie i wciąż niedostępna,
jak rusałka żeglarzom zjawiona nad skałą
— miłość, wstydem płonąca i miłość występna,
ciebie tylko, o boska, chciały zakląć w ciało.
Dzisiaj w prochu rzucony przed twą straszną łaską
gdy mi rozkosz obłędną mózg zalewa Falą,
wiem, że nigdzie i wszędzie, że miłość jest maską,
la którą nieśmiertelne twe oczy się palą
Niewolnikiem twym jestem, bo w jarzmo służalcze
zgięły mię twego piękna czary nieprzeparte;
z przenajświętszych antyfon hymny bałwochwalcze
tworzę, by się twe imię święciło Astarte.
[246]
Błogosławiona bądź mi, maro tajemnicza,
w jakiejkolwiek przychodzisz opętać mię zjawie,
— każdą iskrę, roztloną w żarach twego znicza,
— każdą rozkosz i każdy kształt twój błogosławię.
Gdy przestrzenie powietrzne drżą w upalną ciszę,
na łące wydeptanej południcy nogą,
na złocistym rydwanie w tryumfalnej pysze
lecisz, błyszcząc, jak słońce, szprych złotych pożogą.
Cały rozpęd rumaków, ujęty w twej ręce,
czuję w dreszczach mych pulsów; jak derwisz szalony,
rzucam się pod twe koła, a w konania męce
straszna rozkosz w krwi mojej zatapia swe szpony.
Czasem cicha przychodzisz, jak widmo z kurhanów,
przeczysta, jak marzenie, nim w kształty się wcieli,
oddech twój, jak muzyka, pod liśćmi bananów
— Pójdź... Znowu przestrzeń wszystkich gwiazd cię dzieli.
Znowu ręce chwytają próżnię, znowu sporne
myśli, jak wężowisko, kłębią się ruszone;
językami płomyków pragnienia potworne
syczą, pełznąc i gasną, jak głownie zetlone.
[247]
Otom wydań na pastwę mej posępnej nędzy —
Noc idzie, co rozprzęga wszystkie spójnie ducha.
O, roztrącić się w nicość! skonać! byle prędzej!
Płaczu niema i Boga niema, który słucha.
Tam, w górze, jakieś światy konają nademną
I ostatnich się wspomnień załamują głosy —
Naraz promień światłości rozdarł otchłań ciemną,
jakby ręka anioła przetarła niebiosy.
Znowu czuję cię, boska; jesteś — jesteś przy mnie —
jak matka, na swe dziecię spoglądasz litośnie;
usta twe rozchylone w przenajświętszym hymnie,
w którym ból wszystkich wieków pali się miłośnie.
Moc wieczystych odrodzeń biorę z twojej ręki
a w piersiach cicha wiedza wstaje, nakształt słońca;
że przez błędne manowce rozkoszy i męki
wiedziesz mię ku otchłaniom początku i końca.