[13]
Wieczorem, cichym wieczorem,
Do drzwi Twych zapartych na głucho
Przychodzi ma dusza znużona.
Na skroniach ręce zaplata,
Do ziemi przykłada ucho,
I trwa w kamiennem milczeniu,
Kamienna, nieporuszona!!
Płaczko ty moja żałobna,
Ty mój bolesny aniele,
Melodjo ukrzyżowana
Niewiarą w dni zmartwychwstanne!
Któż Ci zaśpiewa hosannę,
Kto róże wskrzesi w popiele,
Gdy Jego myśli i dłonie
Śmierć upieściła na wieki!?
[14]
Dlaczego tu nic nie płonie,
Nie pada, w gruz się nie wali,
Dlaczego Chrystus daleki
Bezwładnie zwiesił ramiona?
— — Świat idzie tąsamą drogą,
Mijając duszę, co kona,
A tępi, bezduszni ludzie
Cierpienia odczuć nie mogą!
I żaden kroku nie wstrzyma.
(Odmień im serca — o Panie!)
I żaden cudzemi łzami
Swego wesela nie struje!
(Odmień im serca — o Panie!)
Niech cierń męczeństwa przekłuje
Te wszystkie głupie radości,
Aby pod stopę cierpienia,
Ludzką znalazłszy wspólnotę,
Ludźmi się stali naprawdę
I odkwitali w miłości,
Jak kwiaty wonne i złote!
...Przez okna otwarte patrzę
Daleko, daleko we mgły!
Pulsuje mi w skroniach miasto,
Na oczach stajesz mi Ty!
Życie ze śmiercią się łączy,
Krwawa i czarna nić!
O jakże chciałbym dziś umrzeć,
By razem z Tobą znów żyć.
Taki już jesteś szczęśliwy,
I taki bardzo wysoki,
Błękitny, jasny i wolny,
[15]
Jak żeglarz na pełnem morzu.
A gwiazd masz — ile zapragniesz,
Błyskawic — ile rozniecisz,
W tym przeogromnym przestworzu,
Gdzie śpiewem gwieździstym świecisz!!
Gdy Cię znosili po schodach,
W szarej, stalowej trumnie,
Coraz to niżej i niżej,
Do wrót mrocznego kościoła,
Czułem, że po tychsamych
Schodach — szelestem anioła,
Odchodzisz stopień po stopniu,
W słoneczne, mistyczne wyże!!
Jęłem się wówczas przedzierać
Za Tobą, przez truchła i krzyże,
Zasłony zdzierać kirowe,
Woskowe świece dogaszać.
I śmierć co mnie dotąd straszyła,
Już mnie nie mogła przestraszać,
Zrzuciłem z siebie jej pozór,
Żałobie zadałem kłam!
O puść mnie litosny druhu,
Do złotych, mistycznych bram!
— Zmęczoną dłonią kołaczę,
Czy słyszysz? to ja, to ja!!
Twój najwierniejszy przyjaciel,
Niebiańskiej spragniony rosy,
Samotnik, co śpiewa w pustyni
Samotne hymny do serc!
Śmierć Ci znów ze mnie uczyni,
Duszę bratersko — oddaną,
[16]
W kosmicznym wirze wszechświatów,
W złotej ulewie wieczności,
Będziemy płynąć — o szczęście!
— Będziemy płynąć do gwiazd!!
Zmęczoną kołaczę dłonią,
Czy słyszysz? — to ja, to ja!
Mrok leży wszędzie ponury,
Mrok w sercu żałobnie gra,
A serce boleśnie rozpięte,
Na gwoździach trumiennych wiek,
Nie może siebie oderwać
Z powrotem na życia brzeg!
Dlaczego nie odpowiadasz?
Nie rzucasz gorących słów?
— Ni tu, ni tam iść nie mogę.
Wśród trumien zgubiłem drogę.
Od życia trumna oddziela,
Od trumny oddziela życie!
Ach! kiedyż przyjdzie niedziela,
Duchowej ciszy w błękicie?!
Zmartwychwstań, powstań, wróć do mnie!
Rozedrzyj tę straszną głuszę!
Wszak jesteś przy mnie jak dawniej,
Jak dawniej patrzysz w mą duszę!
Nic Ci nie było w niej obce,
Każdym się cierniem wzruszałeś,
Dlaczego więc teraz na wszystkie
Me ciernie zobojętniałeś!?
O mów, o przemów... lecz próżno!
Widać już nic Cię nie wzruszy,
Widać umarłeś na prawdę,
Na wiek już będziesz bez duszy!!
[17]
Czyż to możliwe o Chryste?
Czyż to naprawdę możliwe?!
............
Tak mówi miłość do wiary,
W te dni oślepłe i dżdżyste,
Chcąc wskrzesić serce nieżywe!!
|