Wieczorem, cichym wieczorem...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Boyé
Tytuł Wieczorem, cichym wieczorem...
Pochodzenie Sandał skrzydlaty
Wydawca Spółka wydawnicza „Vita Nuova“
Data wyd. 1921
Druk J. Burian
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Wieczorem, cichym wieczorem,
Do drzwi Twych zapartych na głucho
Przychodzi ma dusza znużona.
Na skroniach ręce zaplata,
Do ziemi przykłada ucho,
I trwa w kamiennem milczeniu,
Kamienna, nieporuszona!!

Płaczko ty moja żałobna,
Ty mój bolesny aniele,
Melodjo ukrzyżowana
Niewiarą w dni zmartwychwstanne!
Któż Ci zaśpiewa hosannę,
Kto róże wskrzesi w popiele,
Gdy Jego myśli i dłonie
Śmierć upieściła na wieki!?


Dlaczego tu nic nie płonie,
Nie pada, w gruz się nie wali,
Dlaczego Chrystus daleki
Bezwładnie zwiesił ramiona?
— — Świat idzie tąsamą drogą,
Mijając duszę, co kona,
A tępi, bezduszni ludzie
Cierpienia odczuć nie mogą!

I żaden kroku nie wstrzyma.
(Odmień im serca — o Panie!)
I żaden cudzemi łzami
Swego wesela nie struje!
(Odmień im serca — o Panie!)
Niech cierń męczeństwa przekłuje
Te wszystkie głupie radości,
Aby pod stopę cierpienia,
Ludzką znalazłszy wspólnotę,
Ludźmi się stali naprawdę
I odkwitali w miłości,
Jak kwiaty wonne i złote!

...Przez okna otwarte patrzę
Daleko, daleko we mgły!
Pulsuje mi w skroniach miasto,
Na oczach stajesz mi Ty!
Życie ze śmiercią się łączy,
Krwawa i czarna nić!
O jakże chciałbym dziś umrzeć,
By razem z Tobą znów żyć.

Taki już jesteś szczęśliwy,
I taki bardzo wysoki,
Błękitny, jasny i wolny,

Jak żeglarz na pełnem morzu.
A gwiazd masz — ile zapragniesz,
Błyskawic — ile rozniecisz,
W tym przeogromnym przestworzu,
Gdzie śpiewem gwieździstym świecisz!!

Gdy Cię znosili po schodach,
W szarej, stalowej trumnie,
Coraz to niżej i niżej,
Do wrót mrocznego kościoła,
Czułem, że po tychsamych
Schodach — szelestem anioła,
Odchodzisz stopień po stopniu,
W słoneczne, mistyczne wyże!!

Jęłem się wówczas przedzierać
Za Tobą, przez truchła i krzyże,
Zasłony zdzierać kirowe,
Woskowe świece dogaszać.
I śmierć co mnie dotąd straszyła,
Już mnie nie mogła przestraszać,
Zrzuciłem z siebie jej pozór,
Żałobie zadałem kłam!

O puść mnie litosny druhu,
Do złotych, mistycznych bram!
— Zmęczoną dłonią kołaczę,
Czy słyszysz? to ja, to ja!!
Twój najwierniejszy przyjaciel,
Niebiańskiej spragniony rosy,
Samotnik, co śpiewa w pustyni
Samotne hymny do serc!

Śmierć Ci znów ze mnie uczyni,
Duszę bratersko — oddaną,

W kosmicznym wirze wszechświatów,
W złotej ulewie wieczności,
Będziemy płynąć — o szczęście!
— Będziemy płynąć do gwiazd!!

Zmęczoną kołaczę dłonią,
Czy słyszysz? — to ja, to ja!
Mrok leży wszędzie ponury,
Mrok w sercu żałobnie gra,
A serce boleśnie rozpięte,
Na gwoździach trumiennych wiek,
Nie może siebie oderwać
Z powrotem na życia brzeg!

Dlaczego nie odpowiadasz?
Nie rzucasz gorących słów?
— Ni tu, ni tam iść nie mogę.
Wśród trumien zgubiłem drogę.
Od życia trumna oddziela,
Od trumny oddziela życie!
Ach! kiedyż przyjdzie niedziela,
Duchowej ciszy w błękicie?!

Zmartwychwstań, powstań, wróć do mnie!
Rozedrzyj tę straszną głuszę!
Wszak jesteś przy mnie jak dawniej,
Jak dawniej patrzysz w mą duszę!
Nic Ci nie było w niej obce,
Każdym się cierniem wzruszałeś,
Dlaczego więc teraz na wszystkie
Me ciernie zobojętniałeś!?

O mów, o przemów... lecz próżno!
Widać już nic Cię nie wzruszy,
Widać umarłeś na prawdę,
Na wiek już będziesz bez duszy!!

Czyż to możliwe o Chryste?
Czyż to naprawdę możliwe?!
............
Tak mówi miłość do wiary,
W te dni oślepłe i dżdżyste,
Chcąc wskrzesić serce nieżywe!!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Boyé.