Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

W chwili gdy weszła do gabinetu prawnika i gdy tenże miał jej zadać pytanie, w jakim interesie przybywa, Lucyna Bernier odsłoniła woalkę.
— A, to pani! — wykrzyknął ździwiony Joubert. — Pani u mnie! Cóż się to stało takiego?
— Nic zgoła nadzwyczajnego, ale pan przecie musisz wiedzieć o wszystkiem — odpowiedziała młoda kobieta siadając. — Nie chciałam pisać, więc przychodzę sama.
— Cóż Klara Gervais...
— Dostała z mojej rekomendacyj miejsce panny sklepowej w magazynie... Miejsce bardzo skromne, z którego jednak może żyć uczciwie.
— Nie o to przecie układaliśmy się... — przerwał Placyd.
— W gorącej pan widzę wodzie kąpany!... — Ażeby dojść do celu, jakiśmy wspólnie uradzili, trzeba było przedewszystkiem umieścić Klarę Gervais, w jakim interesie i wyrobić jej zaufanie... — Pierwszy krok zrobiony... — Niedługo dalej zacznę działać...
— Coś pani postanowiła?...
— To mój sekret... dowiesz się pan jak mi się uda... Tymczasem poprzestań pan na zapewnieniu, że niezadługo, nieprzełamana przeszkoda, stanie pomiędzy pańskim głupowatym synem, a tą szwaczką...
— Spiesz się pani!... — spiesz się pani!..
— Czy grozi jakie niebezpieczeństwo?...
— Ogromne!... — Mała, która chce zostać żoną, odgrywa z dyabelską zręcznością komedyę osoby cnotliwej... — Nie przyjęła domu i wyrzuciła za drzwi mojego niedołęgę. To do reszty przewróciło mu we łbie! — Puszcza się na szaleństwa, ażeby się zagłuszyć. Grywa po całych nocach!... Zabija się nieszczęśliwy.
— Basta! Ocalimy go...
— Kiedy?
— Od dziś za tydzień. Sam natychmiast wyrzeknie się swojej miłości.
— O! gdyby to tak było...
— Tak będzie — ja pragnę uczciwie zarobić moje pieniądze!.. Możesz pan liczyć na mnie...
— Tembardziej na panią liczę, że mam cię prosić o inną jeszcze przysługę, którą pani jedna tylko możesz mi wyświadczyć.
— O inną przysługę! — zawołała Lucyna ze śmiechem. — Uprzedzam pana, że to będzie drogo kosztować!
— Nie będę się targował...
— O cóż to idzie?
— Jak już mówiłem pani, Leopold wyprawia szaleństwa!...
— Kupuje i płaci gotówką domy po dwadzieścia pięć tysięcy franków.... Zgrywa się w karty, rzuca poprostu pieniądze bez celu... Zkąd bierze na to wszystko?...
— Musisz się pan domyślać zapewne, że ja nic o tem nie wiem.
— Tak, ale trzeba się nam dowiedzieć.
Pożycza!.. albo to mało lichwiarzy w Paryżu?.. Wiedzą, żeś pan bogaty... Jeden z tych panów otworzył swoję kasę pańskiemu synowi...
— I każe mu płacić dwadzieścia franków za sto sous, jakie mu daje... Nie ma majątku, któryby wystarczył na operacye podobnego rodzaju. Leopold ze szczętem się zrujnuje, będzie podpisywał obydwoma rękami, co tylko mu podpisać każą, a ja, czyż pracowałem całe życie na to, aby zbogacić jakiego rabusia który się ze mnie wyśmiewa? Gdybym znał tego rabusia, to by była rzecz inna, postarałbym się go urządzić i to w krótkim czasie. Powiedz mi pani nazwisko tego łajdaka, tego skorpiona co toczy mojego syna, a ja dodam ci dwadzieścia pięć tysięcy franków, do sumy jaką obiecałem.
— Dwadzieścia pięć tysięcy więcej! wykrzyknęła Lucyna... — Nie wiem jak zdołam dowiedzieć się nazwiska jakiego panu potrzeba, ale się dowiem na pewno...
W tej chwili ktoś właśnie zastukał do drzwi, które Placyd zasunął poznawszy Lucynę.
— Kto tam? — zapytał.
— Ja ojcze... proszę otworzyć u dyabła!..
— To Leopold... — rzekła podnosząc się żywo Lucyna. — Jeżeli mnie zobaczy, wszystko stracone!..
Joubert otworzył drzwi, łączące gabinet z mieszkaniem.
— Niech pani tam wejdzie... i zaczeka na mnie.
Lucyna zniknęła w pasażu.
Placyd zamknął drzwi za nią.
— Otwieraj że papa!.. — wołał Leopold stukając coraz silniej.
Joubert odsunął zasuwkę.
— Co znaczą te wrzaski?.. — zapytał ostro, gdy Leopold, zataczając się, wszedł do gabinetu — Jak ty śmiesz prezentować mi się w podobnym stanie?..
— To dopiero łgarz z tego pisarza, — mruczał Leopold, rozglądając się po pokoju. — Wyobraź sobie ojciec, ten facet powiedział mi, że jest u ojca jakaś dama... Ojciec i... dama!.. Ha!.. ha!..
I idyotycznie zaśmiał się na całe gardło.
— Tyś pijany! — wykrzyknął Joubert.
— Jestem właściwie wzruszony tylko troszeczkę, — odrzekł Leopold. — Napiłem się przy ostrygach Chateau Yquem i bardzo dobrze mi zrobiło. Nabrałem werwy.. śmiałości...
— Śmiałości?.. — przerwał Placyd. — Potrzeba było istotnie śmiałości, ażeby mi się w takim stanie przedstawić... ażeby wyprawić ze swej osoby widowisko moim urzędnikom. Nie myślałem żeś jest zdolny do czegoś podobnego...
Leopold rzucił się na krzesło, aż pod nim zatrzeszczało.
— O! możesz papa prawić mi.. — bełkotał, — wiele ci się tylko podoba... Owszem.. owszem... gadaj tatuńciu dopóki całej swej zółci nie wygadasz... Jak skończysz porozmawiamy seryo...
— Nie rozmawia się z pijakami...
— Nie jestem wcale pijany!.. jużem przecie powiedział. Jestem tylko podochocony trochę. To Yquem Nr. 70 wszystkiemu winno... Wyborny ten Nr. 70. Półtora luidora butelka... Patrz papa, dostałem nawet kolorów... Oczy zabłysły fosforem... Jestem ładny chłopiec jak rzadko... Nie ma potrzeby gderać, marudzić... Siadaj papa i pogadajmy...
Joubert zniecierpliwiony tupnął nogą...
— Porzuć ten ton! — zawołał gwałtownie. — Od ośmiu dni nie pokazywałeś się tutaj... mogłeś i dziś nie przychodzić...
— Miałem ważne interesa przez cały ten tydzień kochany papciu!..
— Znam ja te twoje interesa! — wrzasnął Placyd unosząc się coraz bardziej, ładne są ani słowa te twoje interesa!..
Jeżeli je papa znasz, nie będę potrzebował tłómaczyć...
— Kupujesz domy i umeblowania dla panny Klary Gervais, magazynierki.
— A ona ich nie przyjmuje stanowczo... To mi anioł... to mi prawdziwy anioł!... Są dziewczęta wieńczone różami na posiedzeniu Akademii francuzkiej, ale z pewnością nie warte one Klary Gervais, jeżeli zwłaszcza, co prawdopodobne, cnotom tym uwieńczonym, nie ofiarowywano domów umeblowanych... A propos... nie nabędziesz papa odemnie domu za cenę; którą kosztował?... Zrobisz papa niezły wcale interesik!...
Joubert wzruszył ramionami.
— Nie podoba się to papie?.. to nie gadajmy o tem — tembardziej, że wcale tu nie z tą propozycyą przyszedłem...
— Pocóżeś zatem przyszedł?
— Aby papie powiedzieć, albo raczej powtórzyć, że mi życie obmierzło... Wszystkie dziewczyny, które znam, głupiuchne są jak gęsi... przyjaciele moi wszystko niedołęgi... Próżniactwo działa mi na nerwy... Chcę... tak jak mnie papa widzisz, zabrać się gorliwie do pracy...
Placyd patrzył na syna ze zdziwieniem.
— Ty chcesz się wziąść do pracy?... powtórzył.
— Ależ tak!... Nie widzę ażeby było w tem coś tak nadzwyczajnego!...
— Do czegoż jesteś zdolnym?... Nie chciałeś nigdy uczyć się niczego...
— Kiedy się ma pieniążki, nie potrzeba być uczonym... Nie jestem chyba głupszym od ciebie papo?... Co?... Uczyń mnie wspólnikiem swoim... zapoznaj z interesami... Za kilka tygodni będę już „macherem“ doskonałym. — Starzejesz się papo... a męczysz niepotrzebnie. — Ja mam młodość, energię i pomysłowość... To bardzo dużo znaczy!.. Daj mi papa ładną pensyjkę i dwudziesty piąty procent od interesów jakie nastręczę... Zobaczysz jakie będziemy mieli powodzenie!... Leopold pomimo zająkiwania się i niepotrzebnego gestykulowania, przedstawiał jednak rzeczy jasno i kategorycznie.
— Czy na seryo mi te mówisz?... zapytał Placyd.
— Naturalnie na seryo!... Ucz mnie ojciec korzystać ze swojego doświadczenia... Naucz mnie tak stąpać, ażeby się nie przewrócić na paragrafach kodeksu... Rzemiosło lichwiarza znam doskonale...
— O! — rzekł Joubert zadrżawszy.
— Czyż nie mam przyjaciół, którzy przychodzą do ciebie przejadać zboże na pniu, lub dyskontować swoje majątki... Czyż nie wiem na jakie dajesz im procenta?...
— Mam duże stosunki w świecie pomiędzy ludźmi, którzy najlepiej umieją się bawić... Będę ci nasyłał klientów... dam ci całe chmary klientów — zobaczysz. — No cóż, zgadzasz się papa czy nie?... Bierzesz mnie za wspólnika, czy nie bierzesz?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.