Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Śniadanie czterech malarzy odbywało się bardzo wesoło, pomimo melancholicznego usposobienia Adryana, który zresztą silił się jak mógł, ażeby źle nie oddziaływać na towarzyszy swoich.
Po najedzeniu się i napiciu, młodzi ludzie wsiedli we dwie ciężkie łodzie i zamierzali przejechać się po Marnie, akurat w chwili gdy czółno Juany i i Lucyny około nich przemknęło.
Czerwone kurtki i czapeczki wioślarskie, łatwo się pozwalały domyślać, jaką pozycyę towarzyską zajmowały panie wioślarki.
Posypały się też różne dosyć pieprzne dowcipy — a Lucyna i Juana podniecone trochę winem szampańskiem, odpowiadały na nie cięto, nie zwalniając biegu swej łódki.
Duże ciężkie czółna restauratora odbiły od brzegu niebawem.
Gdzie płynęły? — Co to obchodziło tych, którzy w nich siedzieli...
Żadnego zresztą nie było niebezpieczeństwa na zupełnie spokojnej wodzie.
Młodzi malarze, z powodu braku wprawy, dawali dowody jaknajwiększej niezręczności.
Wiosłując nierówno, płynęli wolno i kręcili się w miejscu, zamiast płynąć naprzód przed siebie. Bawiło ich to nadzwyczajnie i nawet Adryan rozweselił się pomału.
Pomimo nieudolnej jazdy, dobili jednakże do skraju wysp Świętej Katarzyny, gdzie brzeg był dosyć wysoki, ale można się było nań wdrapać przy pomocy krzaków i korzeni osiczyny i wierzby.
Nad brzegiem, na słupie, widniała ogromna karta z napisem:
Adryan Couvreur przeczytał tę kartę.
Zatrzymajcie no się trochę... — odezwał się do Fremy.
— Czy masz zamiar obejrzeć te grunta? — zapytał ze śmiechem Fremy.
— Chcę je obejrzeć. — Zabierzecie mnie przy powrocie.
— Dobrze, skoro tak ci się podoba mój stary!
Łódka się zatrzymała.
Couvreur wszedł na brzeg, a towarzysze dalej popłynęli.
Co za interes miał w zwiedzeniu wyspy?
Czy rzeczywiście chciał obejrzeć place? zwiedzić domek do sprzedania lub wydzierżawienia ogłoszony?
Nie.
Czuł nieprzezwyciężoną potrzebę odosobnienia, potrzebę oderwania się na kilka chwil od głośnej wesołości, którą pojmował doskonale lubo nie podzielał wcale.
Ciałem był z kollegami, ale nie umysłem.
Myśli jego wybiegały daleko do młodej dziewczyny, którą ukochał, a może nie dowie się nigdy o jej nazwisku.
I oto dla tego chciał się wydostać na brzeg wysp Świętej Katarzyny, i chciał pochodzić i pomarzyć na osobności.
∗
∗ ∗ |
Była godzina druga, gdy Klara Gervais wysiadała w Saint-Maur.
Omnibus czekał na stacyi na podróżnych, udających się do Créteil.
— Czy nie byłby pan łaskaw objaśnić mnie, jak się ztąd udać na wyspy Świętej Katarzyny? — zapytała konduktora.
— Przejeżdżam właśnie tamtędy... — Niechaj panienka siada... — w którą stronę wyspy panienka się udaje?
— Do willi Trembles.
— Do pani Juany?
— Tak.
— Zatrzymam się gdzie potrzeba i wskażę drogę najkrótszą.
Klara weszła do omnibusa, który też ruszył zaraz i zatrzymał się po jakimś kwadransie, konduktor pociągnął za sznurek otwierający drzwiczki i zawołał:
— Podróżna do willi Trembles...
Sierota wysiadła, a mając dokładnie wskazaną sobie drogę, udała się w stronę Marny.
Szła bardzo prędko.
We dwanaście minut znalazła się u drewnianego mostu, łączącego drogę z wyspą.
Minęła most, skręciła na lewo i zatrzymała się przed kratą willi pani Juany.
Chociaż krata była otwartą, Klara zadzwoniła, czekając aż się jej kto pokaże.
Czekała napróżno.
Kucharka znajdowała się w suterynie i nic nie słyszała, co zaś do pokojówki, ta jak wyszła tylko jej pani, pobiegła zaraz w sąsiedztwo, gdzie ją pociągał ogrodnik, chłopak młody i ładny bardzo.
— Okna na drogę wychodzą, — mówiła sobie... zobaczę więc przechodzącą magazynierkę i zaraz do niej wyjdę.
Ale właśnie kiedy przechodziła Klara, tak była bardzo zajęta rozmową z pięknym ogrodnikiem, iż zapomniała o wszystkiem.
Nie doczekawszy się nikogo, Klara przeszła przez ogród i skierowała się wprost ku willi.
Zastała i tu również drzwi otwarte.
Weszła do pokoju i zawołała dość głośno:
— Czy niema nikogo?
Żadnej nie odebrała odpowiedzi.
Dwa razy powtórzyła pytanie i dwa razy bez żądnego skutku.
— Nie podobna jednakże, ażeby dom był pusty, lubo nic nie zamknięte... — pomyślała sierota.
Po prawej stronie drzwi były.
Wzięła za klamkę, otworzyła, weszła do salonu i ujrzała jakiegoś pana śpiącego na kanapie z twarzą do ściany zwróconą.
— Proszę pana... — przemówiła.
Śpiący nie poruszył się wcale.
— Proszę pana... proszę pana... — powtórzyła głośniej.
Śpiący poruszył się, wyciągnął, ziewnął głośno i przewrócił się w drugą stronę.
Klara Gervais poznawszy kto to, wydała okrzyk zdziwienia połączonego z przestrachem i cofnęła się w tej chwili
— Leopold ze swej strony poznał sierotę i zerwał się na równe nogi, jakby sprężyną podjęty..
— Ty, ty, tutaj?... wołał idąc ku przybyłej krokiem chwiejnym i niepewnym, bo nie wytrzeźwiał jeszcze zupełnie.
Ty!... Czy to możebne?... Czy to prawdą... że to ty jesteś?...
Tak panie to ja!... odrzekła Klara głosem drżącym trochę... Dzwoniłam do kraty; ale nikt do mnie nie wyszedł. Wołałam w przedpokoju, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi i otworzyłam te drzwi... Przychodzę z magazynu i pragnę widzieć się z panią Juaną...
— Juana wyszła... zabełkotał Leopold — pojechała czółnem... Nie wiadomo kiedy powróci... ale niech nie wróci jak najdłużej, bo by mi przeszkodziła rozmowie sam na sam z tobą mój ideale...
— Ja z panem nie mam nic do mówienia. Przyniosłam żądane dwa kapelusze... zostawiam je i odchodzę...
I młoda dziewczyna skierowała się ku drzwiom salonu.
Rzutem tak szybkim, że o mało nie stracił równowagi, Leopold zastąpił jej drogę.
— Trzeba mnie wysłuchać... trzeba mi odpowiedzieć — trzeba koniecznie...
— Przepuść mnie pan...
— Nie... nie puszczę cię zanim nie dostanę odpowiedzi... Czy list mój otrzymałaś?...
— Otrzymałam i spaliłam...
— Ale przeczytałaś go przedtem?...
— Pocóż go miałam czytać?... Nie ciekawa byłam co zawierał... nie chciałam nawet wiedzieć o tem.
— Więc zawsze masz żal do mnie Klaro. Nie przebaczyłaś mi zatem wcale?...
— Powiedziałam już, że przebaczę panu, jeżeli mnie pozostawisz w spokoju... jeżeli przestaniesz się mną zajmować... Widzisz pan, że się do tego nie stosujesz...
— Co odpowiesz memu ojcu gdy ci się przedstawi i poprosi o rękę dla mnie?... bo ojciec mój będzie w tym celu u ciebie... będzie na pewno...
Wyrażę mu wdzięczność za krok tak zaszczytny dla mnie, ale dodam, że oświadczenia przyjąć nie mogę.
— Powiesz to papie?... Powiesz mu, że odmawiasz?... szeptał Leopold z wyrazem najwyższego podziwu.
— Nie mogę mu powiedzieć nic innego, ponieważ odmawiam rzeczywiście i zawsze będę odmawiać.