Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ostatnie słowa sieroty były wyznaniem, więc też Adryan pochyliwszy się szepnął jej do uszka:
— Czy ty kochasz mnie Klaro?.. czy ty mnie kochasz?...
Klara spuściła oczki i głosem tak cichym, że ledwie dosłyszeć go można było, odpowiedziała:
— Tak... kocham cię... Adryanie...
Przytuliła swoję główkę do jego głowy...
Usta Adryana dotknęły czoła narzeczonej.
Pocałunek ten, pierwszy w życiu, tchnął w biedne dziecko rozkosz jakąś niewysłowioną i uścisnęła ona silniej nieco a mimowiednie rękę Adryana, którą w swych dłoniach trzymała.
Po długiej chwili milczenia, młody malarz zawołał wesoło:
— A zatem, rzecz ułożona!.. Połączymy się jak można najśpieszniej... Postaraj się aniołku o zebranie wszystkich papierów, jakie mogą być potrzebne... Ja zrobię to samo ze swej strony; i oddamy wszystko razem panu merowi aby zapowiedzi ogłosił. Niech tylko to zostanie załatwionem, reszta pójdzie prędko. Teraz nasuwa się jedna wielka kwestya do rozstrzygnięcia...
— Jaka?..
— Gdzie, skoro się połączymy, uścielemy sobie gniazdko?...
— Gdzie sobie życzysz, mój przyjacielu... Z tobą, wszędzie będę szczęśliwa.
— To na pewne; ale można uczynić sobie szczęście zupełniejszem jeszcze... Czy nie byłoby ci przyjemnie zamieszkać na wsi?...
— O! bardzo... bardzo... Ale wobec twego zajęcia?...
— Będę przychodził co rano do Paryża... i będę powracał do ciebie co wieczór o piątej po południu... a zamiast maleńkiego, niewygodnego mieszkanka, gdzieś tam na piątem piętrze, dam ci domek wiejski z ogródkiem, z wybornem balsamicznem powietrzem, wodą kryształową, cieniem drzew i kwiatami.
Klara westchnęła:
— Nie ziszczone te marzenia... — szepnęła.
— Dla czego tylko marzenia?.. Dla czego nie ma to być rzeczywistością?.. Będziemy mieli własną grzędę... maleńką ale własną... Zobaczysz.. i... Albo nie... nic a nic ci dziś nie powiem...
— Dla czego?..
— Bo to niespodzianka, jaką chcę ci sprawić... niespodzianka, która, jak mam nadzieję, ucieszy cię ogromnie.
— Pragnęłabym zaraz wiedzieć...
— Nie... nie... dzieweczko... nie powiem... Zostawmy to na później... Nie gniewaj się... moja jedyna... nie podobna mi zaraz ciekawości twojej zadość uczynić. A oto zbliżamy się do Suresnes. Miniemy most i pójdziemy na obiad do Chalet!
Nie będziemy śledzić dłużej młodej parki naszej, nie będziemy opisywać szczegółów, jak im przeszedł ten dzień szczęśliwy, który wydał się im najkrótszym ze wszystkich, jakie dotąd przeżyli.
Powiemy tylko, że o dziesiątej wieczorem odjechali ze stacyi Suresnes, a o jedenastej byli z powrotem w Paryżu.
Pomimo natarczywości Adryana, Klara oparła się stanowczo żądaniu, aby ją do mieszkania odprowadził.
Nie chciała, żeby ją o tak spóźnionej porze spotkał kto z młodym mężczyzną pod rękę. To mogłoby ją narazić na złe języki.
Była północ blizko gdy się znalazła pod bramą domu na ulicy św. Pawła.
Nigdy dotąd nie powracała tak późno.
— Na szczęście — myślała sobie, odźwierna będzie na pewno zaspaną. Nie odezwę się wcale gdy będę przechodziła. Bóg wie coby sobie o mnie pomyślała, że wracam o tej godzinie.
Zadzwoniła.
Drzwi się zaraz otworzyły.
Sierota stanęła jak wryta.
Odźwierna miała gości u siebie.
przyjmowała rodziców, którzy ze wsi przyjechali do niej w odwiedziny... gaz palił się jeszcze w jej mieszkaniu.
— Jakto!... to ty, moje dziecko?... zawołała głosem zdziwionym, gdy Klara znalazła się w przestrzeni oświetlonej. A to szczególne doprawdy!.. I ja głupia... miałam cię dotąd zawsze za takie niewiniątko prawdziwe...
— Siedziałam dotąd w magazynie... wybąkała Klara nieśmiało:
— W niedzielę!... w magazynie... do północy... Nie mnie o tem powiadaj kochaneczko... Musiałoby być daleko cieplej niż dzisiaj, abyś mi potrafiła zawrócić głowę!...
Klara zarumieniła się od stóp do głowy.
— Więc cóż pani przypuszczasz?... spytała.
— Ba!... Nie potrzebuję wcale długo mleć ozorem w gębie, aby ci odpowiedzieć na to, moja panno. Ja przypuszczam oto, że byłaś sobie pohulać trochę z kochankiem, no... i basta!..
— Bardzo się pani mylisz jednakże — odpowiedziała Klara sucho — tymczasem zaś bywaj mi pani zdrowa... życzę ci dobrej nocy...
I poszła na schody.
Odźwierna wychyliła głowę i śledziła za nią ciekawie.
Skoro już znikła zupełnie, stróżka także cofnęła się w głąb swej loży.
— A to ci gagatek dopiero — mruczała z widocznem rozsierdzeniem. — Prawdziwie głupia żaba... Odtrąciła milionera, który dawał jej dom zameblowany i który byłby z pewnością tkał w nią ileby się jej było podobało, a dała się wziąć na kawał jakiemuś gołemu świszczypale, co się ledwie na pomarańczę dla niej zdobędzie... Dopiero karyerę zrobiła!...
∗
∗ ∗ |
Bonichon, agent Jacquiera, nie zasypiał bynajmniej gruszek w popiele.
Pomimo niepowodzenia doznanego w wyprawie ostatniej, miał on ciągle nadzieję odnalezienia Maryi-Joanny. Opowiedział jak najwierniej pryncypałowi swemu, wszystkie przygody swoje.
Wytrawny aferzysta zamiast zbijać go z tropu, odpowiedział wesoło:
— Złożyłeś za dużo dowodów pomysłowości i energii, abyś się miał poddawać zwątpieniu. Sięgnij no do głowy po rozum i wydobądź jaki nowy koncept... Nie możesz pozwolić, aby ci wyrwano z rąk tę małą, i aby nam taki pyszny interes z przed nosa sprzątnięto... Jeżeli to rzecz niełatwa, to tem lepiej, to tem większą będziesz miał zasługę!
Poruszony temi słowy, Bonichon zawołał z mocą:
— Ma racyę pan pryncypał!.. Nie mogę rąk opuścić, nie mogę dawać za wygranę!... Wszystko jest możliwe, czego się chce naprawdę!... A ja chcę odnaleźć Maryę-Joannę!.. Odnaleźć... łatwo to powiedzieć... Ale jak?.. w jaki sposób?... Odźwierny vice-hrabiego otrzymał widocznie odpowiednie rozkazy i bodaj, że się nie uda wyciągnąć cokolwiek od niego... Co począć, aby odnaleźć Maryę-Joannę?...
Bonichon pogrążył się na chwilę w głęboką zadumę; a potem ocknął się nagle a twarz mu promieniała. Miał minę tryumfującą niby Archimedes po odkryciu, jakie uczynił i jeżeli nie zawołał Eureka!... to dla tego jedynie, że nie wiedział, co to zacz za ptak być może.
Odnalazł pewne sposoby.
Agent Jacqnier’a miał zawsze w portfelu swoim pewien zapas blankietów, z nagłówkami biura pośrednictwa, w którem pracował.
Wstąpił do jakiejś małej kawiarenki, kazał sobie podać mazagranu, wydobył blankiet i wykaligrafował na nim co następuje.
„Upraszam o łaskawe, jak najrychlejsze pofatygowanie się do mego biura, w interesie nadzwyczaj ważnym i nadzwyczajnie panią obcbodzącym.
„Chodzi o sprawę spadkową.
„Racz pani przyjąć i t. d.
— Prawdziwie świetna idea przyszła mi do głowy... — zamruczał następnie pod nosem — to warte sto tysięcy... Gdy chodzi o sukcesyę, a więc o pomacanie pieniędzy, nigdy się tego nie puszcza mimo uszów... Panienka przyfrunie, natychmiast przyfrunie, gdy poczuje, że się coś święci... No, a potem... to już rzecz pryncypała... Ja napędzę mu rybkę do sieci i zdobędę zapewnione wynagrodzenie oraz udział w interesie.
Bonichon włożył list w kopertę i zaadresował:
i udał się na wyspę św. Ludwika, przywołał posłańca ulicznego, wystającego przy handlu winnym i rzekł mu:
— Masz tutaj czterdzieści sous... Pójdź zaraz na wybrzeże Bourbon, pod Nr. 22, weź ten list zaadresowany do panny Maryi-Joanny i domagaj się, abyś go mógł do własnych rąk doręczyć...
— A jeżeli tej pani nie będzie w domu?... — zapytał posłaniec.
— Jeżeli ci powiedzą, że mieszka w tym domu, to list zostawisz... w razie przeciwnym, postarasz się, aby zdobyć adres tej osoby... Oświadczysz, że chodzi o sprawę nadzwyczaj ważną i niecierpiącą zwłoki i że list pochodzi z kancelaryi notaryusza pana David z ulicy Kondeusza, który wzywa w interesie spadkowym.
— Dobrze panie... lecę w tej chwili...
— Będę czekać tutaj na ciebie, a jeżeli sprawisz się dobrze, jeżeli przyniesiesz mi pomyślną wiadomość, dostaniesz sto sous na rękę.
Posłaniec puścił się cwałem.
Przybywszy pod numer 22, na wybrzeże Bourbon, nie zabawił tam dłużej nad kilka minut.