Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

O godzinie dziesiątej z rana, podano nieszczęśliwej Klarze trochę pożywienia, którego naturalnie ani się nawet dotknęła.
Około wpół do pierwszej, wezwano ją do badania.
Wychodząc z celi, była tak osłabioną, że się na nogach ledwie utrzymać zdołała.
Drżała na całem ciele i w takim stanie znalazła się w gabinecie sędziego.
Sędzia ów był człowiekiem młodym jeszcze, twarz miał sympatyczną i inteligentną.
Łagodny uśmiech błąkający się po wargach, nadawał mu wyraz jakiejś dobroduszności naiwnej, którą sędziowie kryminalni tak sobie często przyswajają.
Wpatrzył się w Klarę uważnie — a biedne dziewczątko poczuło całą niemoc swoję pod tem spojrzeniem.
— Siadaj panienko — rzekł.
Sierota padła na krzesło stojące naprzeciw biurka.
Sędzia zaczął się wypytywać:
— Nazwisko panny?...
— Klara Gervais.
— Wiek?...
— Szesnaście lat dopiero com skończyła.
— Miejsce urodzenia?...
— Nie jest mi znanem.
— Jakto?...
— Jestem dzieckiem znalezionem... Przygarnęła mnie pewna zacna kobieta, Która nadała mi swoje nazwisko Gervais i imię Klara.
— Czy ta pani Gervais nie żyje?...
— Nie żyje proszę pana.
— Gdzie panna mieszkasz?...
— Ulica św. Pawła Nr. 27, w mieszkaniu jakie zajmowałam z moją matką przybraną.
— Od jak dawna pozostawałaś pani w magazynie pani Thouret przy ulicy Caumartin?...
— Od ośmiu dni dopiero.
— Pani Thouret oskarżyła pannę o kradzież koronek...
— Pani Thouret jest w błędzie; oskarżyła mnie najniesłuszniej...
— Gołosłowne takie oświadczenie nie wystarczy... Potrzeba dowieść go koniecznie... A to będzie bodaj bardzo trudne... Protokół pierwiastkowy, sporządzony przez komisarza policji, potępia cię stanowczo...
— We własnym twoim interesie, w tym celu, aby ci zaskarbić pobłażliwość sądu, radzę szczerze bądź ze mną otwarcie i powiedz coś zrobiła z koronkami?...
— O, panie!.. odpowiedziała szlochając Klara — nie mogę przyznawać się do zbrodni której nie popełniłam.
— Więc objaśnijże mię przynajmniej co się stać mogło z niemi?
— Nie potrafię tego wyjaśnić proszę pana... Wydostawałam koronki z pudełka, bo je klientce jakiejś pokazać potrzebowałam.
— Tak... — przerwał sędzia śledczy ze swym wiekuistym uśmiechem — jakiejś damie zawoalowanej... jakiejś klientce przygodnej, która nabyła dwa kapelusze, bez przymierzania, za dwieście pięćdziesiąt franków. Powiesz mi panienka zapewne, że to ta nieznana dama najprędzej dopuściła się złodziejstwa... uprzedzam więc z góry, iż ten sposób obrony, żadnej pani korzyści nie przyniesie.
— Nie panie — nie myślałam oskarżać kogokolwiek. Jakiem prawem mogłabym odważyć się na to, ja, którą oskarżono?... Bałabym się, abym się nie pomyliła, tak, jak się względem mnie pomylono.
— Kto jest ten młody człowiek, z którym panna rozmawiałaś na progu magazynu, po wyjściu tej tajemniczej klientki?...
Klara przygotowaną była na to zapytanie i zupełnie zdecydowaną nie powiedzieć prawdy, aby nie narazić Adryana.
Niewinna, a posądzono ją przecie.
Dla czegoż nie mianoby i jego oskarżyć o wspólnictwo?
Nie niewinna, a usprawiedliwić się nie potrafi...
Jakżeby on oczyścić się zdołał?
— Nie rozmawiałam z nikim, proszę pana... odpowiedziała zmieszana.
— Byli tacy co widzieli.
— Zdawało im się chyba.
— Kłamiesz panna, nie ma najmniejszej wątpliwości, żeś temu młodemu mężczyźnie wręczyła koronki skradzione...
— Nic a nic nie ukradłam.
— Gdzieś się udała po wyjściu z magazynu?
— Do domu.
— Coś robiła?...
— Pracowałam...
— Pójdę dopełnić rewizyi w twojem mieszkaniu, możeś tam przechowała nagrabione przedmioty.
Panna udasz się zemną.
Klara powstała, zmieszana do najwyższego stopnia.
— Chcesz pan mnie prowadzić ze sobą na ulicę świętego Pawła — zawołała.
— Tak jest moja panno. Widzę, że ci się to bardzo niepodoba. Przypuszczasz, że potrafię tam odnaleźć to, o co mi chodzi.
— Nie, nie... mój panie... nie o to mi wcale idzie.
— A więc o cóż?...
— Mam być wleczoną do dzielnicy, w której mnie znają wszyscy, do domu, w którym mnie wszyscy poważali, w którym otaczano mnie ogólnym szacunkiem... O, oszczędź mi pan tego wstydu... szanowny panie... proszę pana... błagam... zaklinam...
— Wyznaj prawdę, a rewizya stanie się niepotrzebną.
— Ależ to wstrętne wszystko mój panie!... Jestem niewinną... powiedziałam to i powtarzam i przysięgam panu na to... Dla czegoż pan nie chcesz mi wierzyć?...
— Gdyby chciano wierzyć złodziejom, odrzekł sędzia powstając, ze swym wiekuistym uśmiechem na ustach, to potrzebaby uwierzyć, że wszystko to najporządniejsi ludzie na świecie.
Klara struchlała i odwróciła głowę.
— Jestem zgubioną — pomyślała. — Zgubiłam się dobrowolnie i ostatecznie, bo powiedziałam, żem była w domu i że pracowałam... Dowiodą mi kłamstwa... A tu tymczasem ani mogę wspomnieć o Adryanie... Nie, żadną miarą zrobić te go nie mogę...
Sędzia śledczy wziął kapelusz i zaczął się ubierać w paltot.
Powiedział z cicha parę słów do pisarza, podpisał zeznanie Klary i dał polecenie strażnikowi odprowadzenia jej do fiakra, w który wsadzono ją i w który z nią razem wsiadło także dwóch agentów. Sędzia umieścił się w drugim powozie z pomocnikiem i naczelnikiem służby bezpieczeństwa.
W pół godziny później, dwa powozy zatrzymały się przed nr. 27, na ulicy świętego Pawła.
Nieszczęsne dziecko czuło się zgnębione, przybywając pod eskortą policyjną do domu, w którym się wychowało.
Polecono jej wysiąść z powozu.
Ponieważ iść nie mogła, kazano ją wziąć pod rękę agentowi.
Zanosiła się od płaczu.
Zatrzymano się przy izbie odźwiernego.
Odźwierna zobaczywszy to wszystko, wyszła w tej chwili, a ujrzawszy Klarę, zawołała:
— Jakto?.. to ta mała Klara, która się tu nie pokazała wczoraj wieczór, przybywa dziś z tylu panami? A to co znowu znaczy?...
— Cicho, tylko cicho, kochana pani; odezwał się sędzia śledczy — jestem przedstawicielem władzy, ten pan jest naczelnikiem — służby bezpieczeństwa, przychodzimy dopełnić rewizyi w mieszkaniu panny Gervais.
Odźwierna zrobiła wielkie oczy.
— Rewizya! sędzia śledczy!.. powtarzała, drżąc z przestrachu. Ależ, wielki Boże, co mogło zrobić takiego to nieszczęśliwe dziecko?...
— O tak, nieszczęśliwe... prawdziwie nieszczęśliwe... szepnęła Klara. Posądzono mnie o złodziejstwo...
— Ciebie... o zło...dziej...stwo?... Złodziejka w moim domu!... Boże, czy to podobne do prawdy?...
— Prowadź nas, pani — odezwał się sędzia rozkazująco.
Po chwili cała kawalkata znalazła się pod drzwiami mieszkania Klary.
Naczelnik służby bezpieczeństwa otworzył drzwi owe. Weszli i rozpoczęli bezzwłocznie poszukiwania.
Trzy izdebki z których składał się lokalik, zostały w mgnieniu oka przetrząśnięte.
W szufladzie komody znaleziono pudełeczko tekturowe,
W pudełeczku mieścił się mały medalionik srebrny i bilet loteryjny.
Naturalnie, że nieprzywiązywano żadnego znaczenia do tego biletu i do tego medalionu.
Rewizya została ukończoną.
Sędzia dał znak odźwiernej i wyszedł z nią do pierwszego pokoju.
— Czem się zajmowała ta dziewczyna7 — zapytał — jakie ma przyzwyczajenia?... Odpowiedz mi pani krótko i jak najszczerszą prawdę.
— Mój czcigodny panie naczelniku — odpowiedziała stróżka, pan widzi przecie jak jestem zdziwioną tem wszystkiem. Panna Klara, to uczciwość chodząca, to poprostu święty obrazek... Nie tak dawno wyszła ze szpitala... Wszyscy w całym domu kochali ją i szanowali, wszyscy zachwycali się tem dzieckiem!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.