Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po upływie kilku sekund drzwi się otworzyły i ukazał się w nich młody człowiek.
Był to mężczyzna wielce dorodny, o cerze bronzowej, z dużemi zawiesistemi wąsami, ubrany w marynarkę czerwoną.
— Co pan sobie życzy?... — zapytał przypatrując się ciekawie oryginalnej fizyognomii przybysza.
— Czy z panem vice-hrabią de Qeurcy mam zaszczyt?... — odpowiedział Placyd z ukłonem.
— Ja nim jestem.
— Chciałbym prosić pana vice-hrabiego o krótkie posłuchanie.
— Proszę.
Pan de Quercy wpuścił Jouberta do przedpokoju, a ztąd poprowadził do małego saloniku, zapełnionego dziełami sztuki.
Tu, stojąc i nie zapraszając wcale nieznajomego, aby usiadł, rzekł:
— Słucham pana.
— Postaram się być zwięzłym i przystąpię od razu do rzeczy... — rozpoczął Joubert. — Szanowny pan vice-hrabia, wplątałeś się w położenie bardzo niemiłe.
— Ja?.. — zawołał młody człowiek, tonem pogardliwym.
— Szanowny pan, we własnej swojej osobie.
— A to jakim sposobem — mój panie?...
— Czy potrzebuję powoływać się na artykuły prawa, ścigające bałamucenie nieletnich?...
Vice-hrabia zrozumiał.
— Znam je... — odpowiedział obojętnie.
— Podpadłeś szanowny pan pod moc owych artykułów, uwiodłszy młodą dziewczynę, nie mającą skończonych lat szesnastu, i namówiwszy ją do ucieczki z zakładu, w którym została umieszczoną przez zarząd Opieki publicznej.
Vice-hrabia de Quercy wzruszył ramionami.
— Nie dopuściłem się żadnego zbałamucenia!... — odpowiedział. — Natrafiłem na młodą osóbkę, która mi się podobała i która nie wyglądała mi wcale na nieprzystępną... I nie była nią w istocie, bo porzuciła czemprędzej praczkę w Bonneuil i dobrowolnie pociągnęła za mną... Mam listy, które potwierdzą prawdę słów moich w zupełności.
— To są w najlepszym razie okoliczności łagodzące, ale fakt zbałamucenia nieletniej, faktem być pomimo to nie przestaje.
Młody człowiek nadstawił uszu.
Zaczynał spostrzegać, że bądź co bądź, może spaść mu na kark sprawa wcale nie miła.
Placyd zauważył to zakłopotanie i ciągnął dalej:
— Marya-Joanna jest pupilką Opieki publicznej i nie wyjdzie z pod jej kurateli, aż po dojścia do pełnoletności
— Nie wiedziałem o tem wcale...
— To pana bynajmniej nie usprawiedliwia i bynajmniej nie osłoni od rozprawy przed kratkami sądu kryminalnego.
— Przed kratkami sądu kryminalnego?... — krzyknął vice-hrabia z widocznem uniesieniem.
— Tak jest, szanowny panie.
— Przedewszystkiem, któż to pan jesteś... i jakim prawem śmiesz się odzywać do mnie w ten sposób?...
— Jestem pełnomocnikiem zarządu Opieki publicznej, odpowiedział Joubert poważnie i całe szczęście pańskie, że instytucya nasza unika skandalów, że nie chce bezcześcić publicznie biednej nieświadomej dziewczyny, zgubionej przez pana... Wolimy dołożyć usiłowań, aby ją wrócić na dobrą drogę... Prosimy a raczej domagamy się tego, abyś pan skłonił Maryę-Joannę do powrócenia do pani Ligier, właścicielki pralni w Bonneuil, a w takim razie puścimy to co się stało w niepamięć... W razie przeciwnym — udamy się natychmiast do policyi i do sądu i bardzo źle, ale to bardzo źle będzie!... Marya-Joanna znajduje się tutaj, to nie ulega wątpliwości, racz mnie pan poprowadzić do niej...
Pan de Quercy pomyślał, że może wpaść w kabałę i że aby wycofać się z tarapatów, najlepiej zerwać z ładną dziewczyną, nad którą czuwa Opieka publiczna.
Zdecydował się też bez długiego namysłu.
— Osoby, o której pan mówisz, nie ma u mnie. Wynająłem jej mały apartamencik umeblowany i takowy jej oddałem. Ponieważ wczoraj nie byłem w mieście, nie mogłem się z nią widzieć.
Jest jednak bardzo prawdopodobnem, że ją pan zastaniesz w domu, zwłaszcza teraz o tak wczesnej godzinie.
— Jej adres?...
— Bulwar św. Michała Nr. 44.
Joubert dowiedział się czego mu potrzeba było.
— Idę tam prosto — powiedział.
— Czy mam panu towarzyszyć?... zapytał vice-hrabia.
— To zbyteczne na teraz... Gdybym potrzebował pomocy pańskiej, o czem wątpię, odniósłbym się do pana...
Placyd skłonił się obojętnie i wyszedł z miną surową ale z sercem przepełnionem radością.
Przypuszczał, że jego marzenia urzeczywistnią się niebawem.
Za pomocą Maryi-Joanny, którą podstawi w miejsce zaginionej Joanny-Maryi, sięgnie po półtrzecia miliona spadku, ponieważ jego syn, rozłączony na zawsze z Klarą Gervais, chętnie poślubi córkę hrabiego Juljusza de Rhodé.
Ta sukcesorka była istotą upadłą, to prawda, ale to go bardzo mało obchodziło. Miliony starczą za cnotę.
Geszefciarz bez straty czasu udał się pod numer 44 na bulwar św. Michała.
— Czy mieszka tu panna Marya-Joanna?, zapytał odźwiernej, która odpowiedziała.
— Nie ma jej w domu.
— Tak rano... to niepodobna!
— Tak jest rzeczywiście. Nie ma jej od wczoraj rana. Wyjechała z jakimś panem około 11-ej rano...
— Z jakimś panem?.. powtórzył Joubert zaniepokojony. Z kochankiem może?...
— Ale gdzież tam... Wyglądał na adwokata albo notaryusza... miał wielki portfel pod pachą...
— Nic pani nie powiedziała na wyjezdnem?...
— Tylko tyle, że klucz mi oddała.
— Dziwna rzecz!... myślał Joubert... Ten człowiek wyglądający na adwokata lub notaryusza, jest bodaj pełnomocnikiem Opieki publicznej, upoważnionym do odstawienia Maryi Joanny z powrotem do Bonneuil.
Ma się rozumieć, że na to pytanie nie potrafił dać sobie odpowiedzi.
— Moja pani — odezwał się wciskając w rękę odźwiernej swoję kartę i sztukę dziesięciofrankową — masz no pani tutaj mój adres. Jak tylko panna Marya-Joanna powróci, daj mi pani znać w tej chwili... Będzie za to drugie jeszcze dziesięć franków.
— Zawiadomię pana niezawodnie.
Joubert ogromnie zaniepokojony, ogromnie zmieszany, wyszedł od oddźwiernej.
Nieobecność młodej dziewczyny mieszała mu wszystkie szyki, a jeżeli się przeciągnie, może wpłynąć na zupełne zatracenie jego planów.
„Noc przynosi radę“ — powiada stare przysłowie.
Przysłowia są mądrością narodów.
Z iluż to postanowień powziętych w przeddzień pod wpływem gniewu lub uniesienia, nie pozostaje nazajutrz ani śladu.
Tak się stało i z Adryanem Couvreur.
W chwili, w której dowiedział się, że Klara została zaaresztowaną jako złodziejka, złamany, wątpiący, upadły na duchu, poczuł w duszy zawziętą walkę.
Wieczorem, gdy wracał, nie wątpił już wcale, wierzył, że musiała zajść jakowaś pomyłka. Postanowił sobie pójść nazajutrz do prefektury policyi, do sądu, nareszcie wszędzie, gdzie potrzeba, aby uzyskać pozwolenie zobaczenia się z uwięzioną.
Rano, gdy się przebudził, zamiary powyższe uległy znacznemu zmodyfikowaniu.
— Nie, myślał sobie — nie powinienem się z nią widzieć. Jeżeli istotnie dopuściła się kradzieży, czego wcale nie przypuszczam. nie byłaby godną zostać moją małżonką... Musiałbym wstydzić się miłości tak nieszczęśliwie umieszczonej, a każdy krok niewłaściwy, mógłby mnie bardzo skompromitować. Napomykano coś o jakiemś wspólniku nieznanym. A gdyby mnie zechciano podejrzewać, gdyby mnie wzięto za jej wspólnika?...
Jakżebym się usprawiedliwił?...
Dreszcz przebiegł po ciele młodego malarza.
— Nie... nie.. wykrzyknął — nie pójdę nigdzie!... Będę czekał co się pokaże...
Nie potrzeba nadmieniać, że rozumując w podobny sposób, Adryan składał dowody wielkiego egoizmu, składał dowód, że Klara w jego umyśle przepadła ostatecznie, że jego miłość dla niej została zupełnie zniweczoną, lub przynajmniej zmalała bardzo.
Z tem wszystkiem młody chłopak nie mógł tak łatwo pokonać swego serca.
Przekonywał się coraz bardziej, że kocha Klarę, pomimo jej występku, że nawet po napiętnowaniu wyrokiem sądowym, obraz młodej dziewczyny pozostanie na zawsze wyrytym w jego duszy. Ależ nie może przecie łączyć swego uczciwego nazwiska z jej nazwiskiem zbezczeszczonem...
Nie byłby w stanie powiedzieć wszystkim cynicznie:
— Oddałem serce moje złodziejce i nie jestem go jej w stanie odebrać!...
Ogarnął go smutek głęboki, a właściwie rozpacz prawdziwa.