Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— O! panie — wykrzyknęła ociemniała, najzupełniej przekonana — bądź błogosławiony za radość, jaką mi sprawiasz! Niech panu Bóg wynagrodzi za szczęście, jakiem biedną matkę obdarczasz!... Dzięki tobie, będę mogła jutro przycisnąć do piersi moje dziecko!... O której godzinie przybędziesz pan z panienką moją?...
— Punktualnie o jedenastej rano, będziemy tu, proszę pani... — odpowiedział Jacquier.
— Zmiłuj się pan, nie spóźnijcie się przypadkiem... Kilkuminutowa zwłoka, może źle na mnie oddziałać... kwadrans zdolny by mnie był zabić...
— Niech pani liczy na moję punktualność stanowczo...
I Jacquier oddalił się, zupełnie pewny, że wygra sprawę, ponieważ posiada w ręku wszystkie atuty...
Nie pozostawało mu nic więcej, jak odbyć ostatnią lekcyę z Maryą Joanną, a odegra ona rolę swoję tem lepiej, tem dokładniej, że będzie ją grać w dobrej wierze.
„Uciekinierka“ z Bonneuil, dręczona obawą, że Opieka publiczna może się upomnieć o prawa swoje do niej, przystała na pozostanie w mieszkaniu geszefciarza, gdzie wreszcie obchodzono się z nią z troskliwością jak największą.
Uczucie córki, odzywało się w jej sercu.
Obiecywała sobie z jak największą szczerością, że ubóstwiać będzie tę matkę nieznaną, z którą kiedyś w tak okrutny sposób ją rozłączono, że ją otoczy najżywszą czułością.
Jacquier wyszedłszy od panny de Rhodé, udał się zaraz do siebie i zobaczył się z Maryą-Joanną.
— Czy przychodzi mnie pan objawić, że niewola moja ukończy się niebawem?...
— O, tak, kochane dziecko!... Nie pozostaje ci nic więcej, jak uzbroić się jeszcze w kilka tylko godzin cierpliwości.
— Masz pan już wszystkie dowody na to, z jakiej familii pochodzę?...
— Wszystkie a wszystkie.
— A medalion, który miałam i który mi zabrała pani Ligier, z obawy, abym go będąc dzieckiem małem, nie zgubiła?...
— A oto... — odparł Jacquier, okazując ex-praczce medalik, jaki mu Bonichon przygotował.
Marya-Joanna wzięła go, obejrzała i odpowiedziała:
— Tak.. to ten sam... Czy pani Ligier z wydaniem, żadnej panu nie robiła trudności?...
— Żadnej.
— Schowam go, proszę pana i nigdy się z nim nie rozstanę!... Kiedy mnie pan poprowadzisz do mej matki?.
— Jutro... o jedenastej rano... punktualnie.
— Czy się pan z nią widziałeś?...
— Przychodzę od niej prosto... Uprzedziłem ją, że cię uściska jutro!... Oczekuje cię z niecierpliwością, której wypowiedzieć niepodobna.
— Ale pan, jak sądzę, nie powiedział nic takiego, o czem wiedzieć nie powinna?... — wybąkała młoda dziewczyna, spuszczając oczy i rumieniąc się ogromnie.
— Ani słowa... byłoby to nie tylko bezpożytecznem ale okrutnem i wstrętnem... Nie można narażać nieszczęśliwej kobiety na takie ciężkie strapienie... Nie wie nic a nic zgoła...
— Przekonaną będzie, że przybywasz pani do niej wprost z Bonneuil, pod opieką Bonichona, który jest znajomym pani!... Proszę to dobrze zapamiętać...
— Zapamiętam, mój drogi panie!...
— A czy pamiętasz też pani nazwiska tych osób, którym w dzieciństwie oddano cię na wychowanie?...
— Prosper Richaud i żona jego...
— Gdzieście mieszkali?...
— Na ulicy Roquette, Prosper miał warsztat mechaniczny...
— Bardzo dobrze... Możesz pani śmiało odpowiadać na wszystko o co cię zapytuję... Nie można, aby w umyśle nieszczęśliwej matki, miał powstać choćby cień powątpiewania...
— Zkądże mogłoby zdarzyć się coś podobnego, jeżeli posiadasz pan wszystkie dowody?...
— A oto one... Przekonają one każdego i wszystkich, że pani jesteś tą, której poszukiwano, że pani jesteś spadkobierczynią majątku wynoszącego półtrzecia miliona franków!... Ale... ale... kochane dziecko, przypominam ci przy sposobności, żeś mi zrobiła w tym względzie pewną obietnicę.
— Przyrzekłam panu sto tysięcy franków, gdy wejdę w posiadanie mego majątku.
— To właśnie.
— Czy byłeś pan łaskaw przygotować akt, o który prosiłam?... Podpiszę go w tej chwili...
— Będzie to dowód... zobowiązanie proste i zwykłe... i potrzebować będzie potwierdzenia przez matkę pani, jako główną jej opiekunkę...
— Jestem przekonaną, że podpisze bez namysłu. Za bardzo obowiązaną będzie panu, aby wahać się miała...
— Oto ten akcik... racz go pani odczytać uważnie...
— A to po co?... Nie znam się zupełnie na tych wszystkich interesach a zresztą ufam panu bezwzględnie... Wierzę, że pan jesteś zacny człowiek...
A przytem jeżeli nie uczynisz mnie bogatą, ten papier nie wart będzie liścia bobkowego... bo go do zupy nawet użyć nie będzie można... — dodała śmiejąc się Marya-Joanna.
— To prawda... święta prawda!... — potwierdził Jacquiar, śmiejąc się także i kładąc na stole zapisany arkusz papieru stemplowego, atrament i pióro...
— Co potrzeba napisać?... — zapytała ex-praczka.
— Napisz pani: Dobry na sto tysięcy franków.
Marya-Joanna nabazgrała te wyrazy krzywo i najnieortografczniej.
— Teraz podpis: imię i nazwisko — powiedział Jacquier.
— Jakie imię?...
— No naturalnie pani imięi nazwisko!... Marya-Joanna de Rhodé...
— Jakże się pisze Rhodé?...
— R-h-o-d-é, i akcent nad e.
— A no... to i jest... I nic więcej?...
— Nic a nic więcej nie potrzeba... — odpowiedział aferzysta składając kwit i chowając go do swego portfelu. Jutro, panienko kochana, będziesz szczęśliwą i bogatą.
∗
∗ ∗ |
Pani Ligier, praczka z Bonneuil, wcale, jak wiemy, nie zawiadomiła Opieki publicznej o ucieczce Maryi-Joanny. W okolicy szeroko jednak rozpowiadano o tem zbiegostwie i mer, po upływie dni piętnastu, uznał za właściwe donieść o wypadku komisarzowi policyjnemu właściwego powiatu, który rozwinął zaraz śledztwo i z uwagi, że chodziło o nieletnią pupilkę Opieki publicznej, złożył raport urzędowy dyrektorowi zarządu.
Praczka, zawezwana przez depeszę, przybyła zestrachana na plac Victoria i uległa bardzo surowemu badaniu. Nie będziemy go tu powtarzać, obejmuje bowiem szczegóły dobrze już znane czytelnikom. Po otrzymaniu surowej nagany i wysłuchaniu pogróżek nie bardzo przyjemnych, pani Ligier wyszła z biura z miną wielce zakłopotaną.
Bezzwłocznie po jej odejściu, dyrektor napisał kilka słów na swym bilecie, zakopertował takowy, położył na kopercie adres i polecił woźnemu udać się z tem zaraz na ulicę Geoffory-Marie Nr. 1, do pana Placyda Jouberta — i w razie, jeżeli będzie w domu, prosić go o natychmiastowe przybycie.
Po upływie godziny wrócił woźny z oświadczeniem, że list zostawił, bo pana Jourberta nie było.
Człowiek o fizyognomii drapieżnego ptaka, otrzymał zawiadomienie późno, bo wrócił do siebie dopiero po jedenastej wieczór.
Niezmiernie zdziwiony, zaniepokojony trochę, przepędził noc bardzo niedobrze i nazajutrz — na kilka minut przed dziewiątą, meldował się już dyrektorowi Opieki publicznej.
— Oczekiwałem pana, szanowny panie Joubert, z największą niecierpliwością, odezwał się ostatni... Jak daleko postąpiłeś pan w poszukiwaniach pupilki naszej Maryi-Joanny?...
— Mam już wszystko prawie w ręku, panie dyrektorze.
— I Marya-Joanna jest istotnie córką panny de Rhodé?...
Zaniepokojenie człowieka o rysach drapieżnego ptaka, przybrało potworne rozmiary.
Co mogą znaczyć te badania takie natarczywe?...
Czy nie dowiedziano się, że Marya-Joanna, jest osobistością obcą zupełnie dla niewidomej?...
Czy odnaleziono jej córkę prawdziwą?..
Czy nie wpada w jaką zasadzkę?...
Kłamstwo może go skompromitować i narazić na następstwa bardzo niemiłe.
Potrzeba się mieć na baczności i nie dać złapać.
— Nie mogę jeszcze twierdzić stanowczo!... odpowiedział.
— Jakto?.. nie możesz pan twierdzić stanowczo!... zawołał dyrektor — a czyż nie powiedziałeś mi pan przed chwilą, że już wszystko trzymasz w ręku?...
— Tak niby jest w rzeczy samej, pozostaje mi jednak do sprawdzenia jeden jeszcze szczegół najważniejszy.
Muszę się przekonać koniecznie, czy ta młoda osoba, której imiona nie są ściśle zgodne z imionami wpisanemi do aktu urodzenia, posiada medalion zupełnie taki sam jak ten, który my posiadamy...