Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

— Widzi pani zatem — odezwał się notaryusz, składając na biurku testament Joachima Estivala — że wskazówki są bardzo dokładne.
Jestem najmocniej przekonany. iż po tym śladzie potrafi pani odnaleźć swoję córkę, jestem przytem przekonany, iż pan Placyd Jourbert zechce potwierdzić, jako przypuszczenia moje nie są bynajmniej płonnemi.
Joubert zaatakowany tak niespodziewanie przez pana David, podniósł głowę.
Twarz jego tak nic nie zdradzała, jakby w maskę przybraną była.
— Tak... tak — zawołała panna de Rhodé, zwracając się ku jegomości o fizognomii ptasiej; pan jesteś głównym legataryuszem pana Estivala, pan mi zatem możesz dopomódz. Bodaj, że odnalazłeś pan już w papierach nieboszczyka ów wypis notaryalny o jakim mowa w testamencie; a może pan zająłeś się już moją córką?... Może widziałeś się pan już z małżonkami Richaud... Jeżeli tak... to prowadź mnie pan do mego dziecka!.. Domyślasz się pan zapewne jakbym ją uścisnąć pragnęła...
Powoli i chłodno, głosem znamionującym najzupełniejszą obojętność, pan Joubert odpowiedział.
— W istocie łaskawa pani, znalazłem w papierach po moim najdroższym i nigdy nieodżałowanym przyjacielu Joachimie Estivalu akt, o którym jest wzmianka w testamencie i zgłaszałem się do notaryusza pana Henriot, aby go powiadomić, że zostałem egzekutorem testamentu jego zmarłego klienta... Pan Henriot w odpowiedzi na to oświadczył mi rzecz szczególną...
— Co takiego?.. zapytała niewidoma trwożliwie.
— To, że małżonkowie Richaud od r. 1871 nie podnoszą wcale procentów od kapitału złożonego u pana Henriot?
— Dla czegóż to?... wyjąknęła panna Rhodé zestrachana.
— I mąż i żona gdzieś od owego czasu zniknęli,.
— Czy nie wiadomo co się z nimi stało?... dopytywała niewidoma z sercem boleśnie ściśniętem. Czy pan szanowny nie badał tego?.. czy się nic o tem nie poinformował?...
— Udałem się pod Nr. 154 na ulicę Roquette proszę pani...
— No więc zapewne osiągnąłeś pan jakieś objaśnienia?...
— Objaśnienia dosyć smutne... Przypuszczają — bo zastrzegam, że to wszystko przypuszczenia tylko, że oboje małżonkowie.. i mąż i żona... zostali zabici podczas komuny...
— Ale córka moja... Ale Joanna Marya? — zawołała Paulina de Rhodé z przestrachem łatwym do zrozumienia.
— Dziecko zaginęło tak samo jak ci którzy się niem opiekowali... Od mieszkańców dzielnicy, żadnego pod tym względem nie można się domacać śladu...
Ociemniała pobladła śmiertelnie.
— Zatem — wypowiedziała głosem drżącym i załamując ręce — po szesnastu latach cierpień, mąk i tortur, zjawia się promyk nadziei wśród ciemności grobowych, przez które jestem pochłoniętą za życia; zdaje mi się żem już, już na tropie do odnalezienia córki i wszystko przepada w jednej chwili... Ułudny to więc był pobłysk nadziei!... Dziecko moje umarło bezwątpienia, zginęło razem z tymi, którym zostało powierzone, a jeżeli żyje nawet, ślad jego został dla mnie zatracony... O! widocznie jestem przeklęta...
— Uspokój się pani... — przemówił uprzejmie notaryusz David.
— Czy pan zatem przypuszczasz, że mogę się jeszcze spodziewać?...
— Dla czegóżby nie?... Pan Joubert nie miał ani czasu ani środków na przedsiębranie i zarządzanie poszukiwań odpowiednich... Któż może wiedzieć, czy poszukiwania gorliwie i rozumnie poprowadzone nie wydadzą skutków szczęśliwych?...
— W samej rzeczy — wtrącił Joubert — ja musiałem się ograniczyć na zapytaniach kilku czy kilkunastu osób, ale w głąb rzeczy nie wnikałem...
— Dałby Bóg aby tak było... — szepnęła ociemniała a potem zaraz dodała: jest jednakże pewna okoliczność całkiem dla mnie nie zrozumiała...
— Jaka?... — podchwycili jednocześnie i notaryusz David i człowieczek o fizyognomii ptasiej.
— Jakim sposobem stać się mogło, że nieboszczyk pan Estival nie wiedział nic o zaginięciu małżonków Richaud i dziecka, które im powierzył?...
— Nie wiem i nie pojmuję tego wcale, proszę pani — odpowiedział legataryusz główny. — Być może, że nie zajmował się wcale owem dzieckiem od chwili gdy je oddał w inne ręce.
— Co sądzić teraz i co robić?... powtarzała nieszczęśliwa matka, załamując ręce rozpaczliwie.
— Poszukiwać gorliwie córki, doradził notaryusz.
— Poszukiwać!.. Ależ ślad zagubiony... a ja w dodatku jestem bezsilną... bo jestem niewidomą. Czy mam możność poszukiwania?... czy mogę pędzić z ulicy na ulicę, chodzić od drzwi do drzwi, wypytywać ludzi, którzyby kalectwu memu urągali... Gdyby dziecko moje obok mnie przechodziło, zkądże dowiedziałabym się, że to ono?... Jeżeli nie istnieje żaden znak po którym poznać bym mogła Joannę, nie zobaczą jej z pewnością!. O! tak jest... Bóg mnie opuścił!... Widocznie jestem przeklętą!..
Zawsze obojętny, zawsze lodowaty Joubert zawołał:
— Nie masz pani tytułu oddawania się takiej rozpaczy. Czego pani sama zrobić nie jesteś w stanie, to inni w zastępstwie zrobić przecie mogą...
— Inni — powtórzyła niewidoma; — któż naprzykład?...
— No, choćby ja pierwszy...
— Pan, szanowny panie?...
— Tak jest, ja Placyd Joubert, spadkobierca główny i egzekutor testamentu pana Estivala. Ta już pozycya moja, zobowiązuje mnie do wniknięcia w położenie pani — a ja jestem człowiekiem obowiązku!.. Uczynię wszystko, wierz mi pani, aby jej dopomódz do odzyskania szczęścia, którego byłaś pozbawioną tak długo. Nie myślę przytem, przed odnalezieniem śladu Joanny-Maryi, żywej czy umarłej, korzystać z pieniędzy złożonych w depozyt notaryuszowi Panu Henriot... Czy chcesz pani zatem zaufać mi zupełnie, bezwzględnie, bez żadnych zastrzeżeń, bez żadnych ograniczeń. Czy chcesz upoważnić mnie do poszukiwań, które może powrócą ci córkę?...
— Może pani śmiało przyjąć usługi pana Jouberta, odezwał się notaryusz pan David. Trudno dziś o ludzi szlachetnego serca, o ludzi którzy potrafią odczuć pani nieszczęście i zechcą się poświęcić dla niej.
— Przystaję... przystaję... mój zacny panie... zawołała żywo Paulina de Rhodé! Jestem głęboko wzruszona łaskawością pańską i oddaję ci się z zaufaniem bezgranicznem.
— Dodam — odezwał się notaryusz, że poszukiwania powinny być prowadzone nadzwyczaj energicznie. Potrzeba aby były ukończone przed upływem terminu oznaczonego do sporządzenia inwentarza pozostałości po zmarłym panu de Rhodé i do opłacenia należności przypadających skarbowi z tytułu przelewu praw dziedziczenia.
— A jaki to termin, szanowny panie? — zapytała niewidoma.
— Sześć miesięcy od dnia zgonu testatora. Potrzeba, aby przed tym czasem, udowodniła pani prawa swoje do spadku, aby rada familijna została uorganizowaną, i aby pani jako opiekunka główna, lub też opiekun przydany, oświadczyli przyjęcie spadku.
— A w razie przeciwnym?..
— Prawa spadkowe przejdą na miasto Alger...
— A czy, szanowny panie, pieniądze skarbowi należne, nie mogłyby być zaczerpnięte z kapitałów do spadku należących?...
— Nie, bo w testamencie nie powiedziano wcale, iż sukcesorka może z nich użytkować...
— Ile wyniesie suma przypadająca fiskusowi?...
Notaryusz chwycił za pióro, zaczął obliczać na kawałku papieru i po chwili odpowiedział:
— Spadek został oznaczony na dwa miliony pięćset tysięcy franków, zatem opłata odeń wyniesie dwieście dwadzieścia pięć tysięcy franków około...
Niewidoma załamała ręce.
— Dwieście dwadzieścia pięć tysięcy franków... zawołała z widocznem osłupieniem. Ależ ja nie mam żadnego majątku łaskawy panie!... Szesnaście lat z górą żyję skromnie z renty dożywotniej, wynoszącej dwa tysiące franków wszystkiego... Toż to nędza prawie!... Nie, ja nie zdołam zapłacić za moję córkę tej należności skarbowi.
— To będzie bardzo nie dobrze, bo prawo jest nieugięte i miasto Alger skorzysta z niemożności pani...
Człowieczek o fizyognomii ptasiej zażądał głosu.
— Nie trzeba — rzekł — tak się ciągle zagalopowywać w rozpaczy. Pomówimy o tem wszystkiem z panią, jeżeli pani pozwoli przedstawić mi się jutro w jej mieszkaniu...
— Będę prawdziwie szczęśliwą, gdy mnie pan odwiedzić raczysz...
— Jak zawsze ulica Varenne Nr. 16?...
— Nie... mieszkam obecnie pod Nr. 129, przy ulicy świętego Honorego.
Joubert zapisał sobie adres w notatniku.
— Ja — odezwał się pan David — mam jeszcze do doręczenia pani: medalion od pana Estivala i notę należącą do testamentu hrabiego Juliusza de Rhodé... Oto — jedno i drugie...
— Czy może pani podpisać mi pokwitowanie?...
— Mogę... racz pan tylko podać mi pióro i umieścić rękę w miejscu gdzie mam położyć podpis.
Notaryusz zrobił o co prosiła niewidoma i podpisała się bardzo nawet czytelnie.
Cała czynność została ukończona.
Pan David przeprowadził pannę de Rhodé do kancelaryi, gdzie na nią oczekiwała służąca.
Teresa ujęła ją pod rękę a Joubert żegnając się powtórzył:
— Jutro zatem w południe, będę miał zaszczyt przedstawić się pani.


∗             ∗

Opuściliśmy Klarę Gervais w chwili gdy wziąwszy blaszankę w rękę, udała się za zakupem prowizyi.
Gdy przechodziła obok odźwiernej, ta odezwała się do niej w te słowa:
— Poczekaj no chwileczkę, moja kochana Klaruniu, bo ci zapomniałam czegoś powiedzieć?...
— Czego takiego?... — zapytała młoda dziewczyna.
— Znasz wszak dobrze — zaczęła odźwierna — tego młodego człowieka, nie zbyt ładnego ale dobrego, tego ot wygalantowanego złotego młodzieńca, który wystaje codzień przed bramą, aby cię tylko zobaczyć, gdy wychodzisz do magazynu lub powracasz od zajęcia?...
— Tak... tak... znam go... — odpowiedziała pospiesznie Klara; — już nieraz ani nie sto razy zapowiadałam mu, aby mnie nie śmiał zaczepiać na ulicy... Więc?...
— Więc!.. moja panienko, od czasu gdyś się udała do szpitala, nie minął ani jeden dzień, żeby tu nie był i żeby nie dopytywał się o ciebie... Zadawał mi zawsze pytania tysiączne i chciał się koniecznie dowiedzieć gdzie się znajdujesz...
— Spodziewam się, żeś mu pani nic nie powiedziała.
— Ani jednego słowa!.. A toż on by był z pewnością poleciał dowiadywać się do szpitala... a to by bardzo było nieładnie!.. Podejrzewano by zaraz rozmaite takie rzeczy, o których nawet ci się nie śniło...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.