Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Wyszedłszy z biura pana Davida, notaryusza z ulicy Kondeusza, panna de Rhodé, pod wrażeniem tego co ją spotkało, nie była w stanie zebrać i uporządkować swoich myśli.
Teresa, wierna służąca, spostrzegła to pamięszanie, skoro wsiadły do dorożki co miała je zawieźć na ulicę Saint Honoré Nr. 129 i zaraz się zaczęła wypytywać.
Teresa od wielu już lat otaczała swoję panię staranną troskliwością, niewidoma nie miała też żadnego przed nią sekretu.
Na zapytanie służącej, odpowiedziała najpierw głośnem łkaniem — a potem dopiero drżącym odezwała się głosem:
— Moja córka... moja córka...
— Ma panienka jakie wiadomości o swojem dziecku? — wykrzyknęła poczciwa sługa.
— Żyje i mogę ją odzyskać... Mogę mieć nadzieję uściskania jej jeszcze kiedyś...
— Więc u notaryusza dowiedziała się pani o tem?
— Tak... u niego. — Nędznik co wydarł mi ten mój skarb jedyny, już nie żyje. Jego śmierć pozwala mi mieć nadzieję, iż dziecko będzie mi zwróconem.
I panna de Rhodé opowiedziała Teresie co zaszło u pana Davida.
Po wysłuchaniu wszystkiego z uwagą, Teresa ośmieliła się na te słowa:
— Gdzież szukać tego dziecka, jeżeli osoba której było powierzone, zniknęła?...
— Nie wiem jeszcze... Ale ja ją odnajdę... Serce moje mi to powiada... moje przeczucia mnie upewniają... Przyjdzie tu jutro pewien człowiek... główny spadkobierca Joachima Estivala... On obiecał mi zająć się wyszukaniem, bom ja niedołężną... dotrzyma mi słowa... pewną jestem, że mu się powiedzie...
— Ah! moja biedna... kochani pani! Cóż to będzie za łaska Boża, jeżeli pani doczeka tej pociechy po tylu ciężkich zmartwieniach... Mogłaby pani żyć szczęśliwie i spokojnie... Słusznie się to pani należy.
— Mam wielką nadzieję w Bogu!.. Ciężko mnie doświadczył, ale ulituje się nademną.
Fiakr się zatrzymał nareszcie. Przybyły na miejsce. Dzielna służąca zapłaciła dorożkarza, wysadziła panią i pomogła jej wejść na trzecie piętro do mieszkanka, składającego się z trzech pokoików i kuchenki, w głębi dziedzińca.
Panna de Rhodé, biedna teraz, zmuszona żyć ze skromnej renty dwóch tysięcy franków, była kiedyś posiadaczką znacznego majątku.
Musimy opowiedzieć w krótkości naszym czytelnikom, jakim sposobem straciła całe mienie.
Paulina-Izabella de Rhodé pochodziła z dobrej, bardzo starożytnej rodziny z Poitou, z której ostatni potomek z linii męzkiej, hrabia Juliusz de Rhodé, umarł właśnie w Algierze. Juliusz de Rhodé miał brata młodszego od siebie o trzy lata.
Brat ten był ojcem Pauliny.
Chociaż bogaci obadwa, nie chcieli żyć bezczynnie.
Skończywszy wzorowo szkołę politechniczną, Juliusz de Rhodé zasłynął wkrótce jako zdolny inżynier.
Paweł de Rhodé, ojciec Pauliny, poszedł na drogę prawną i zajmował w Paryżu stanowisko prezesa trybunału cywilnego.
Juliusz charakteru zmiennego, egoista i zazdrosny, nie pojmował przyjemności życia rodzinnego i nie miał się zamiaru żenić, przeciwnie Paweł, wzdychał do spokojnego szczęścia przy domowem ognisku.
Ożenił się młodo z panną Gabryelą de Ronceray.
Pomimo sprzecznych charakterów i odmiennych zapatrywań na życie, dwaj bracia żyli w przyjaźni.
Po roku małżeństwa, pani Gabryela de Rhodé, wydała na świat córkę, co uczyniło jej małżonka najszczęśliwszym w świecie. Ale szczęście to, niestety, nie miało trwać długo.
W kilka miesięcy po urodzinach dziecka, któremu na chrzcie dano imiona Pauliny, Izabelli, młoda matka nagle zachorowała i umarła, a zrozpaczony Paweł poprzysiągł sobie, że się nie ożeni powtórnie.
Dziecko-dziewczynka wyrastała bez opieki matczynej.
Skończyła lat piętnaście, gdy i ojciec poszedł za jedyną kobietą, którą kochał na świecie.
Zwołana rada familijna, wybrała Juliusza de Rhodé na opiekuna sieroty i zarządcę jej majątku, wynoszącego około pięciu kroć stu tysięcy franków.
Bezżenny egoista, utrzymujący nie wielki lubo bardzo elegancki apartament, pan de Rhodé, aby w niczem nie zmienić swych nawyknień i zwyczajów, postanowił umieścić bratankę na pensyi, i pozostawić ją na niej aż do jej pełnoletności.
Paulina powiadomiona o tem, rozpaczała, że sześć lat jak wieki długich, zmuszoną będzie przepędzić niby więzień w klasztorze, i błagała wuja aby ją wziął do siebie po skończonej żałobie.
Juliusz de Rhodé odmówił.
Paulina musiała pozostać w klasztorze, ale nie mogła się do niego przyzwyczaić.
Pomimo młodocianego swego wieku, gwałtownie pożądała wolności, wzdychała za nią i za zabawami, których nie znała, ale o których rozpowiadały jej koleżanki, śniła o świecie tylko.
Kiedy nadchodziły wakacye, wuj zawoził ją do swych przyjaciół, do starego zamku w Paitou, rzuconego w pośród lasów. Przepędzała tam dwa miesiące, w towarzystwie sześćdziesięcio pięcio letniego dziedzica i nie o wiele młodszej dziedziczki.
Gdyby nie dalekie spacery po okolicy, odbywane w towarzystwie umyślnie przyjętej guwernantki, przełożyłaby z pewnością ciężkie nudy klasztorne, nad cięższe jeszcze tutejsze.
Jakkolwiek wolno czas przechodził jednakże. Upłynęło lat pięć.
Paulina zaczęła rok dwudziesty...
— Za dwanaście miesięcy zdam rachunki i wydam ją za mąż — mówił sobie wuj, zacierając ręce — i... żegnaj opieko!
Na nieszczęście dla sieroty, nie miało się to ziścić.
Dziedzice zamku u których przepędzała wakacye, przyjmowali bardzo mało gości, i to przeważnie ludzi starych.
Nie tak atoli było w roku ostatnim, a to z powodu siostrzeńca, którego uważali za swojego spadkobiercę.
Siostrzeniec ów zjechał na dwa lub trzy miesiące do zamku na polowanie i przywiózł ze sobą kilku przyjaciół i znajomych, a pomiędzy nimi młodego ładnego i wielce sympatycznego dwudziesto pięcio letniego Paryżanina, który śmiałością i pewnością siebie, umiał pokryć braki rozumu.
Ubogi, gracz namiętny, używał życia ile sił starczyło. Psuty przez kobiety, wszędzie był dobrze widziany, lubo nie wiele ceniony. Jako bardzo elegancki i nadzwyczaj szykowny, podobał się niezmiernie pannie Rhodé.
Od pierwszego dnia, od pierwszego spojrzenia, Paulina czuła się zwyciężoną. — Trzeba dodać w tem miejscu, że nie umiała ona wogóle oprzeć się żadnemu uczuciu.
Gaston Dutil — tak się nazywał młodzieniec. — słyszał wiele o pannie de Rhodé.
Wiedział, że posiada co najmniej z pięćkroć sto tysięcy franków posagu i że za rok, w dzień swojej pełnoletności, stanie się wyłączną panią swego. majątku i ręki.
Ładna i bogata! — Ponętna to gratka dla próżniaka, zawdzięczającego dotąd istnienie jedynie kobietom i kartom.
Gratki takiej nie wypadało porzucać! — Gaston Dutil, zabrał się zręcznie do rzeczy, i osiągnął cel zamierzony. Paulina powróciła do klasztoru, zakochana szalenie, a pan Gaston znalazł sposobność podsycania namiętności, za pośrednictwem nauczyciela muzyki, który się zobowiązał doręczać listy młodej dziewczynie.
Paulina odpowiadała na nie najregularniej.
Gorąca korespondencya trwała przez rok cały.
Następnych wakacyj, młodzi spotkali się znowu w zamku.
Gaston Dutil bynajmniej nie rozkochany, rachował zupełnie na zimno, Chodziła mu wyłącznie o zdobycie posagu. Ale komedyę odgrywał po mistrzowsku...
Paulina przeciwnie, zakochała się, jak wspominaliśmy, prawie do szaleństwa.
Juliusz de Rhodé przyjechał również, aby z jakie trzy dni przepędzić ze swoją bratanką, następnego już tygodnia dochodzącą do pełnoletności.
Potrzebując wyjechać do Algieru, gdzie jakieś ważne powierzone mu przez rząd roboty, miały go zatrzymać przez parę miesięcy, pan de Rhodé postanowił zdać bezzwłocznie pupilce rachunki z opieki, i wydać ją za mąż za syna swojego przyjaciela.
Zaraz jej to po przybyciu oznajmił.
— Więc myślisz mnie wydać za mąż mój wuju! — wykrzyknęła młoda dziewczyna z przerażeniem.
— A naturalnie?
— Nie zapytawszy się mnie o to nawet?
— A to po co?...
Jako twój opiekun i wuj, muszę sam myśleć za nas dwoje... Znalazłem dla ciebie doskonałą partyę... chłopak dobrze urodzony, dobrze wychowany, przystojny, posiadający po matce trzy kroć sto tysięcy kapitału i drugie tyle mający dostać od ojca...
Ty mu wniesiesz pięć kroć sto tysięcy, powiększone składanemi za lat sześć procentami.
Będziesz bogatą... Za kilka dni przedstawię ci przyszłego narzeczonego, — który podróżuje w tej chwili — a w wigilię podpisania kontraktu ślubnego, wręczę ci rachunki i kapitały.
— Proszę wuja o rachunki — odrzekła stanowczo Paulina, ale proszę również o niezajmowanie się moim kontraktem ślubnym... Nie potrzebuje mi wuj przedstawiać młodego człowieka, o którym wuj myślisz... Nie znam go, ale stanowczo mu odmawiam...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.