Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Juliusz de Rhodé nie odznaczał się cierpliwością.
— Co to znaczy wykrzyknął-marszcząc brwi gwałtownie.
— To znaczy, że serce moje do mnie należy — odpowiedziała Paulina, nie spuściwszy oczu przed rozgniewanem spojrzeniem wuja, to znaczy, że ja życzę sobie rozporządzać nim dowolnie, nie pytając nikogo o radę...
I ażeby raz koniec położyć wszelkim w tej mierze gawędkom... oświadczam, że oddałam już swoję rękę... Kocham już...
Pan de Rhodé uszom własnym nie wierzył.
— Ty już kochasz! — powtórzył. — Ty pozwalasz sobie kogoś kochać!...
— Tak mój wuju!
— Bez mojego zezwolenia?...
— Nie przyszło mi to nawet na myśl.
Przyzwyczaiłam się żyć z daleka od ciebie, nie żądałeś nigdy mojego zaufania, nie zbliżałeś do siebie, odpychałeś raczej... Zkądże zatem miałam ci się zwierzać z moich uczuć?...
Za to teraz dowiedziałeś się wszystkiego...
— Jeszcze nie, ponieważ nie wiem nazwiska ukochanego przez ciebie!
— Człowiek, którego pokochałam, nazywa się Gaston Dutil...
— Gaston Dutil! powtórzył pan de Rhodé, wzruszając ramionami i parskając śmiechem.
Chłopak bez imienia, bez majątku, bez stanowiska!... Bezwstydny awanturnik, żyjący z kobiet i kart...
— To potwarz kochany wuju! — przerwała oburzona Paulina.
— Potwarz i nic więcej?... Doprawdy żeś zwaryowała... Ale na szczęście, że ja tu jestem... Nie wyjdziesz wcale za Gastona Dutil..
— Któż mi zabroni?
— Ja.
— Jakiem prawem?
— Prawem jakie mi nadaje mój wiek, pokrewieństwo i nazwisko jakie noszę!
Nie pozwolę ci splamić nazwiska, nie pozwolę ci złączyć go z nazwiskiem rycerza przemysłu, węszącego za posagami! — Tak jest u wszystkich dyabłów, nie pozwolę i kwita...
— Nie obawiam się tego mój wuju! — Ulegałam dotąd żelaznej twojej woli, która mnie przygniatała, ale dzisiaj jestem pełnoletnią i nie potrzebuję tego... Chcę być i będę wolną w rozporządzaniu moją osobą i przyszłością, od ciebie żądam dwóch tylko rzeczy, rachunków z opieki i majątku...
Pan de Rhodé czerwony był dotąd od złości, usłyszawszy ostatnie słowa, zbladł śmiertelnie, ale wielkim wysiłkiem woli zapanował nad sobą.
— Dobrze... rzekł z pewnym spokojem, lubo, ze drżeniem w głosie.
Zdam ci rachunki i wejdziesz w posiadanie swoich własności, ale pamiętaj, że nie jestem już twoim krewnym... jestem twoim wrogiem.. dowiodę ci tego...
I pan de Rhodé opuścił pokój.
W godzinę wyjechał z zamku.
Naturalnie Gaston Dutil, zapytał Paulinę o powód tak nagłego wyjazdu.
Młoda dziewczyna opowiedziała szczerze o całej gwałtownej scenie.
Opowiadanie to przeraził Gastona:
Obawiał się powrotu wuja, i umyślił postawić Paulinę w położeniu, nie pozwalającem się cofnąć.
Dla dopięcia zamiarów, potrzeba było uczynić z narzeczonej, kochankę...
Ufna i rozkochana, Paulina uległa. — Uważała już Gastona za męża, ponieważ za parę, kilka tygodni, a zresztą za kilka dni zostanie panią Dutil.
Będąc panem położenia, Gaston mógł oczekiwać spokojnie.
Nie czekał długo.
We dwa dni po wyjeździe pana de Rhodé, Paulina otrzymała od notaryusza, list wzywający ją na dzień następny do odebrania rachunków z opieki i pokwitowania.
Gaston tego samego wieczora udał się do Paryża, i oczekiwał na stacyi na pannę de Rhodé, a następnie odwiózł ją do domu, w którym wynajął apartament.
Nazajutrz o godzinie naznaczonej, Paulina udała się do notaryusza.
Zastała tam już Juliusza de Rhodé.
Był spokojny, zimny i milczący. Sprawdzono rachunki, obliczono kapitały. trzymane w depozycie u notaryusza i okazało się, że majątek sieroty doszedł do sześciuset dwudziestu pięciu tysięcy franków.
Skoro tylko czynność ukończona, pan Juliusz de Rhodé skłonił się notaryuszowi i wyszedł z kancejaryi, nie przemówiwszy ani słowa do swej bratanki.
Paulina powróciła do mieszkania, z czekiem na sześćset dwadzieścia pięć tysięcy franków, na bank francuzki.
Narzeczony czekał tu na nią.
— Jestem zatem panią swojej woli — powiedziała — bierzmy ślub co najprędzej.
Gaston odpowiedział, że to jedyne i najgorętsze jego pragnienie, że mu tak samo pilno, dodał tylko, że jako urodzony w Belgii z rodziców francuzów, potrzebuje ściągnąć ztamtąd niezbędne papiery i ażeby tego nie opóźniać, sam po nie pojedzie.
I rzeczywiście pojechał, ale nie z próżnemi rękoma. Zabrał oprócz jakichś trzydziestu tysięcy franków w gotowiźnie, wszystkie kapitały Pauliny, jakie powierzyła mu do podniesienia z banku i korzystnego poumieszczania.
Nie potrzebujemy dodawać, że nie pokazał się więcej.
Szuler ten i łowca posagowy, rozmyślił się naturalnie, że żona to ciężar zupełnie niepotrzebny, że Paulina napewno chciałaby kontrolować. dochody, że nareszcie, jak się ożeni, liczni jego wierzyciele nie dadzą mu spokojności i życie stanie mu się nieznośnem.
Przeciwnie, gdy się sam znajdzie posiadaczem takiej wcale pięknej sumy, będzie się dowolnie urządzał za granicą, będzie zaglądał do Baden i do Homburga, będzie mógł walczyć wielkiemi kapitałami i wkrótce zostanie milionerem.
Powiedzmy od razu, ażebyśmy niepotrzebowali zajmować się dłużej tym nędznikiem, że w kilka tygodni stracił wszystko do ostatniego grosza z tego co ukradł i że następnie w skutek kłótni, z godnym siebie kamratem, pojedynkował się na pistolety, dostał kulą w łeb i skończył na miejscu.
Powróćmy do Pauliny i wyobraźmy sobie jej rozpacz, gdy się zobaczyła opuszczoną, ograbioną z całego mienia i — gdy wiedziała, że niezadługo zostanie matką dziecka nędznika, którego już nigdy nie zobaczy. Jeżeli nie rzuciła się do Sekwany, to dla tego jedynie, że ją myśl o dziecku powstrzymywała. Nie miała prawa pozbawiać życia biedactwa... Zebrawszy całą energię, panna de Rhodé najęła przy ulicy de Varenne małe, stosowne do swoich obecnie bardzo skromnych funduszów mieszkanko — i przyjęła do usług Teresę, jeszcze młodą bardzo, która już jej odtąd nie opuściła. Nadeszła chwila i Paulina wydała na świat córeczkę. Cała miłość macierzyńska, obudziła się naraz w jej sercu, które niezdolne już było do żadnego zgoła uczucia.
Nad kolebką małej istotki, zapomniała o swojem opuszczeniu i hańbie, przestała rozpaczać; poczuła nowe więzy łączące ją z życiem.
W miesiąc po powiciu dzieciny, młoda matka, została sama z córeczką w mieszkaniu.
Teresa wyszła za sprawunkami i miała dłużej zabawić po za domem.
Otworzyły się drzwi od mieszkania i wszedł jakiś mężczyzna.
Panna de Rhodé krzyknęła przerażona, bo poznała wuja i domyśliła się, że córce jej grozi niebezpieczeństwie. Stanęła też pomiędzy hrabią de Rhodé a kolebką.
Hrabia zbliżył się do niej.
— Wiem wszystko co się stało — przemówił ponuro. — Przewidziałem to wszystko... — rzuciłaś w kałużę nazwisko, które ja także noszę... Jesteś nędzną, shańbioną istotą! — Nie mogłem ci przeszkodzić, ale niepozwolę twemu przynajmniej dzieciakowi, aby z kolei kalał nazwisko, jakie mu zapewne pozostawisz. — Dosyć tych brudów, w naszej rodzinie. — Zabieram dziewczynkę i oświadczam, że nie zobaczysz jej już nigdy.
Paulina zadrżała do szpiku kości.
Padła na kolana i błagała:
— Miej litość nademną i przebacz!... Pozostaw mi moję córkę! Jeżeli mi ją zabierzesz, umrę z rozpaczy...
Juliusz de Rhodé, nic nie odpowiedział, tylko podszedł do kolebki, chwycił dziecko na ręce i... skierował się ku drzwiom.
Paulina powstała i skoczyła za nim. Ze łkaniem przerywanem prośbami i przekleństwami, chwytała wuja za ramiona, aby go powstrzymać.
Co mogła atoli słaba kobieta, wobec silnego mężczyzny?...
Niewzruszony w swej nienawiści, Juliusz de Rhodé odepchnął ją z taką siłą, że potoczyła się i padła z głuchym jękiem na drugim końcu pokoju. Upadając, uderzyła się głową o jakiś sprzęt i silnie zraniła. Utraciła w skutek tego przytomność, a wuj tymczasem, nie troszcząc się wcale, czy ją pozostawia martwą czy żywą, odszedł, unosząc dziecko.
Gdy w pół godziny potem Teresa powróciła do domu, zastała kołyskę próżną, a panią omdlałą...
Długo panna de Rhodé walczyła pomiędzy życiem a śmiercią.
Młodość zwyciężyła w strasznej walce z czyhającą, na nią śmiercią, ale w skutek skomplikowanej choroby, Paulina ociemniała, bez żadnej nadziei odzyskania wzroku.
Jak tu radzić sobie?...
Te trzydzieści tysięcy franków, jakie Gaston Dutil raczył pozostawić, umieściła na swoje imię i żyła z procentu, wystarczającego na skromne potrzeby i utrzymanie służącej albo raczej towarzyszki.
Czytelnicy nasi wiedzą, jak po szesnastu latach nadziei odnalezienia córki — nadziei bardzo słabej i niepewnej — teraz tę nadzieję rozbudzono w niej na nowo.