Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Zwolnimy naszych czytelników od potrzeby asystowania przy przymiarach i powiadomimy ich w krótkości, że Lucyna pomimo wychwalania fasonów i przybrania kapeluszy, nie znalazła ani jednego takiego, któryby w zupełności przypadł jej do gustu.
W najdokładniej wykończonym potrafiła znaleść jakiś brak... jakieś coś... czego określić dokładnie nie potrafiła... ale zawsze jakieś coś.
Jeden fason szczególniej ją uderzył swoją oryginalnością.
— Gdyby koronki ubierające ten kapelusz, nie były tak bardzo skromne, rzekła, nie miałabym mu nic do zarzucenia.
Nic łatwiejszego jak je odmienić... zawołała magazynierka. To kwestya ceny jedynie. Większą część moich klientek zmuszają panowie mężowie do wprowadzania oszczędności... Pani ta uwaga nie dotyczy i przepraszam za nią stokrotnie. Czy pani życzy sobie koronki weneckie, alensońskie lub stare angielskie?... Mam gatunki najdoskonalsze... prawdziwe dzieła sztuki!... Które pani pragnie zobaczyć?...
— Pokaż mi pani wszystkie.
— Bardzo dobrze... niech pani raczy wybrać sama.
Pani Thouret wzięła pudełko z pułki, postawiła je na stole i wydostała kolekcyę koronek najdelikatniejszych.
— Wspaniałe!... zawołała Lucyna, wspaniałe, na prawdę wspaniałe...
— Przypatrz się pani temu gatunkowi... zauważyła modystka — cena dwa tysiące franków... Dziesięć metrów wszystkiego... Czy nie prawdziwie piękna — co?.. Dla pani pół trzecia metra wystarczy.
— Stanowczo nie!... zawołała młoda kobieta, odsuwając koronkę wabiącą. Byłoby wierutnem głupstwem płacić taką olbrzymią cenę za kapelusz... Wezmę te dwa ostatnie, które przymierzałam przed chwilą. Są eleganckie i bardzo mi w nich do twarzy... Odeślij mi je pani dziś wieczorem.
— Mogę jutro dopiero, proszę pani...
— A dla czego nie dziś zaraz?...
— Obywam się ciągle jeszcze bez pomocnicy w magazynie, a pracownice mają do wykończenia roboty bardzo pilne.
— Jakto — zapytała Lucyna, siadając dla wypoczęcia w rogu przy kominku — nie przyjęła pani dotąd nikogo na miejsce panny Maryi?
— Nie, łaskawa pani!... to tak trudno znaleźć kogoś odpowiedniego. Niechciałabym wziąć pierwszej lepszej, chciałabym znaleźć osobę młodą, zręczną, uzdolnioną i mogącą w razie potrzeby zastąpić mnie w magazynie, a więc zdolną nadto pozyskać zupełne moje zaufanie. Co niedziela zamykam sklep dopiero w południe, a że sama muszę zawsze wychodzić z rana, zostawiam wszystko na jej opiece...
— Mogę pani zrobić przysługę i spełnić jednocześnie prawdziwe dobry uczynek... odezwała się Lucyna.
— Może pani zarekomendować mi jaką panienkę?... podchwyciła żywo pani Thouret.
— Tak jest, młodą dziewczynę, którą, wychwalano mi ogromnie... Biedna, uczciwa i tylko co wyszła ze szpitala...
— W jakim wieku?
— Lat szesnaście do siedmnastu.
— Modniarka?
— I bardzo zręczna jak mi mówione.
— Ładna?
— Byłaby bardzo ładną, gdyby była zdrową i lepszy byt zdobyła... — Powtarzam, że biorąc ją, spełni pani prawdziwie dobry uczynek...
— Mogę sprobować, zwłaszcza, gdy pani tak się interesuje tą młodą osobą...
— Osobiście nie znam jej wcale, ale mówiono mi o niej jak najlepiej...
— Czy pani wie, jak się nazywa i gdzie mieszka?...
— Wiem i jedno i drugie... — odpowiedziała Lucyna, otwierając swój notesik i wydobywając ćwiartkę papieru, na której Placyd Joubert skreślił był kilka wyrazów.
— Niech pani będzie łaskawa podyktować, to ja zapiszę sobie.
Lucyna podyktowała:
„Klara Gervais — ulica Saint-Paul, Nr. 27.”
— Dobrze, poproszę zaraz tej panienki, ażeby się zemną zobaczyła jaknajprędzej... Czy mam powiedzieć, że pani mi ją zaleciła?...
— To byłoby zupełnie zbyteczne — bo panna Gervais nigdy o mnie nie słyszała, ale dziękuję pani serdecznie za uwzględnienie mojej prośby... — Do widzenia kochana pani... Odeślij mi pani jutro moje kapelusze
— Odeślę je z pewnością, a wkrótce dam znać pani, czym z jej protegowanej zadowolona.
Zaraz po wyjściu Lucyny, pani Thouret wzięła ćwiartkę papieru ze swoją firmą i napisała do Klary, prosząc, aby przyszła do magazynu pomiędzy dziewiątą a dziesiątą rano.
Zaadresowawszy liścik, odesłała go na pocztę.


∗             ∗

Klara wstała do dnia i pracowała przy lampce nieopodal pieca złej konstrukcyi i już wyziębionego zupełnie.
Mały zegar z kukułką, wiszący na ścianie skromnego jej pokoiku, wybił przed chwilą ósmą.
Zajęta pracą nie zauważyła nawet, że bladawe światło dzienne zimowego poranku, zastąpiło ciemności.
Podniosła się, kapelusz który ubierała położyła na stole i zgasiła lampkę. Wyglądała bardzo mizernie a oczy miała mocno zaczerwienione.
— Zdaje mi się, żem głodna... — szepnęła, przykładając rękę do piersi. — Trochę bulionu zrobiłoby mi bardzo dobrze.
Otworzyła górną szufladę komody i wyjęła pudełeczko tekturowe.
Miała w niem drobną monetę, około dwunastu franków, mały medalik i bilet na loteryę, otrzymany w spadku po Joachimie Estival.
Wybrała sztukę dziesięcio sousowę, wzięła blaszankę, wyszła z mieszkania, zeszła ze schodów i przeszłą na drugą stronę ulicy do owocarki, gdzie za kilka sous kazała sobie nalać bulionu.
Miała chleb wczorajszy, przygotuje więc sobie talerz zupy i będzie miała śniadanie.
Gdy powracała na swoje piąte piętro, odźwierna ukazała się na progu z listem w ręku.
— Zatrzymaj no się chwilkę, przemówiła do Klary... bo jest tu list do ciebie. Przyniósł go listonosz zaledwieś tylko wyszła.
— Dziękuję kochanej pani.. odpowiedziała zaczepiona, biorąc list ów do ręki.
— Idziesz już na górę?
— Tak... muszę pośpieszyć ze śniadaniem i usiąść znowu zaraz do roboty.
— Nie wyjdziesz już wcale rano?
— Nie... Wieczorem dopiero pójdę odnieść kapelusze do magazynu i zabrać inne...
— Ba!... kto wie, czy nie zmienisz zdania do wieczora?... rzekła stróżka, mająca wielką ochotę powiadomić swoję lokatorkę o nowinie, jaka się gotowała.
— Zmienię zdanie do wieczora? powtórzyła Klara — a to zkąd i dla czego?... Nie rozumiem pani wcale...
— Nic to nie szkodzi, zrozumiesz mnie później za to...
— No, ale przecie, co mi pani chcesz powiedzieć!...
— Nic!... Śniło mi się coś o tobie moja koteczko, śniło mi się, że czeka cię ogromne szczęście...
— Sen mara!... szepnęła z uśmiechem sierota i poszła na górę.
Wszedłszy do swojej izdebki, Klarą Gervais rozerwała czemprędzej kopertę.
Najprzód na nagłówku przeczytała słowa:
„Aleksandryna Thouret. — Magazyn Mód — ulica Caumartain Nr. 60“, następnie przebiegła treść oczami. Oczy te zabłysły prawdziwą radością, na wychudłe policzki wystąpiły żywe rumieńce.
— Modystka... pierwszorzędna modystka z bogatej dzielnicy miasta, pisze do mnie i wzywa do siebie!... Zaśmiała się głośno... O, tu z pewnością nie idzie o nic innego jak o zajęcie... Byłoby to prawdziwem dla mnie zbawieniem. Lepsza płaca pozwoliłaby mi odzyskać prędzej siły... Wzywają mnie pomiędzy dziewiątą a dziesiątą... Już jest wpół do dziewiątej, a na Caumartin tak daleko... Nie trzeba się opóźnić... wsiądę zatem w omnibus...
Wypiła bulion i spiesznie zabrała się do ubierania. Niestety! bardzo skromne, albo raczej bardzo biedne, miała toaletę — bo jedynie czarną wełnianą sukienkę, płaszczyk bardzo lekki na obecną porę i mały ciemny kapelusik.
To ubożuchne ubranie, nie przeszkadzało dziewczęciu, wyglądać bardzo ładnie, dzięki zgrabnej figurce i nadziei co ożywiła tak wdzięczną twarzyczkę, że wyglądała zdrowo i świeżo.
Kukułka wskazywała trzy kwadranse na dziewiątą.
Klara wzięłą w kieszeń parę sztuk drobnej monety i zeszła, zamknąwszy drzwi na klucz za sobą..
Stróżka zamiatająca sień na dole, spojrzała na nią zdziwiona.
— Jakto! — wykrzyknęła... wychodzisz?...
— Tak jest kochana pani... wyciągnął mnie ten list, jaki odebrałam... Wszystko mi się zdaje, że chcą mi ofiarować miejsce i to w pierwszorzędnym magazynie...
— Aha! a więc nie tracił czasu, ten pan, co tu był wczoraj!
— Jaki pan?... spytała Klara zaniepokojona trochę.
— Sekretarz jakiejś bogatej a dobroczynnej osoby... Wypytywał o twoję konduitę i środki utrzymania, ażeby ci przyjść z pomocą, jeżeli na to zasługujesz... Naturalnie objaśniłam go jak potrzeba i otóż już widać skutek...
— Ktokolwiek się mną interesuje, błogosławić mu będę z głębi serca!... do śmierci mu wdzięczną pozostanę, wykrzyknęła Klara z zapałem.
— Wdzięczność jest wielką cnotą, ale kto wie czy jak powrócisz, będziesz już potrzebować miejsca...
— Zawsze według tego co się śniło kochanej pani...
— Możesz się śmiać ze mnie, moja koteczko, ale ja co wiem, to wiem... Zobaczymy te zresztą niezadługo wszyscy.
Czy prędko wrócisz?
— Kazano mi przyjść pomiędzy dziewiątą a dziesiątą.. Zapewne nie będą mnię trzymać długo, więc może i zaraz powrócę... Ale muszę być punktualną... uciekam...
I młoda dzieweczka pobiegła szybko w stronę placu Bastylii, ażeby wsiąść w omnibus i dojechać naprzeciwko ulicy Caumartain.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.