Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Medalik który Joanna-Marya musi nosić i nosi zapewne, będzie dla pana wskazówką — wykrzyknęła niewidoma.
— Liczę bardzo na ten medalik — odpowiedział Joubert. — Ufaj mi pani zupełnie... Przyrzekłem zrobić co tylko będzie możebne i zrobię z pewnością wszystko...
— Ufam panu bez granic... i nie wątpiłam ani na chwilę...
— Nie upadaj pani na duchu i uzbrój się w cierpliwość.
— Będę cierpliwą.. Muszę być cierpliwą... Ale spiesz się pan na miłość Boga... Skoro jesteś ojcem, musisz rozumieć przecie trwogę moję i łzy moje.
— Rozumiem je doskonale... bo kocham mojego syna nad wszystko... Może go pani poznasz kiedyś, a jestem pewny, że go pokochasz...
— O, ja go już teraz kocham... I jestem mu wdzięczną tak samo jak panu, za tę wielką przysługę, jaką mi pan wyświadcza...
— Zrobię wszystko dla pani — odrzekł Placyd. Nie ustanę w pół drogi, nie ustanę dopóki nie przyprowadzę pani jej dziecka, dopóki nie dopomogę jej do objęcia spadku, który zmieni położenie pani...
— Co mi tam po dostatkach, co mi po majątkach? — odparła żywo niewidoma. — Ja tylko córki mojej pragnę! O ileż niedostatek byłby mi lżejszym do zniesienia, gdybym miała dziecko moje przy sobie! Mogłabym je przynajmniej pocałować, przycisnąć do serca i popieścić, boć zobaczyć jej nigdy niestety, nie potrafię!
— Jak dawno jest pani niewidomą?
— Lat piętnaście...
— W skutek czego wzrok pani utraciła?...
— W skutek długiej i ciężkiej choroby...
— Nie radziła się, pani specyalistów?
Nie panie.
— Dla czego?
— Konsultacye takie kosztują drogo a ja nie mam na to.
— Czy nie byłby czas jeszcze? Może operacya mogłaby wzrok pani przywrócić.,.
Paulina de Rhodé wstrząsnęła przecząco głową.
— Nie zgodziłabym się na tę niebezpieczną operacyę, w moim podeszłym już wieku. Żyć pragnę i potrzebuję, bo chcę odzyskać moję córkę...
— Odzyskasz ją pani napewno... Poprzysiągłem sobie, że ci ją powrócę!... Ale pozwól mi pani powiedzieć sobie, że obecne jej położenie ściska mi serce. Skromny prowent, jakim pani rozporządza, nie starcza na utrzymanie i jestem pewny, że pani musi odmawiać sobie wiele rzeczy...
— Miałam czas przyzwyczaić się do tego stanu przez lat siedmnaście — odrzekła niewidoma z pełnym rezygnacyi uśmiechem.
— Do biedy, szanowna pani, nie podobna się przyzwyczaić, zawsze jest ona dokuczliwą. Mam jaknajwiększą pewność, iż wkrótce będzie pani bogatą, nim to jednak nastąpi, nie podobna pozwolić, abyś pani nędzę znosiła... Teraz, proszę pani, uważać mnie za swojego bankiera...
— Za mojego bankiera? — zawołała zdziwiona panna de Rhodé.
— Tak... Pozwól mi pani wypłacić ci jaką zaliczkę i racz wyznaczyć sumę potrzebną na znośniejsze i trochę niezależniejsze życie.
Panna de Rhodé zdawała się być bardzo wzruszoną.
— Jesteś pan bardzo zacnym człowiekiem — ale nie chcę i nie mogę nadużywać wspaniałomyślności pańskiej...
— To żadna wspaniałomyślność, proszę pani... To prosta tylko zaliczka, którą mi pani zwróci z przyszłych swoich dochodów... Przyjmij pani tę usłagę, serdecznie o to proszę... Obraził bym się poprostu, gdyby pani odmówiła..
— Jeżeli tak, to odmówić nie mogę... Przyjmuję więc z wdzięcznością...
— Jestem prawdziwie szczęśliwy. — Dam pani dwa tysiące franków... Niech się pani nie oszczędza zabardzo... jak bowiem będzie potrzeba, dam chętnie więcej na każde żądanie... Proszę raz jeszcze, niech mnie pani uważa za swojego bankiera.
I powiedziawszy to, Placyd, sięgnął do kieszeni po pugilares z pieniędzmi.
Nagle pobladł i krzyknął.
— Co panu jest? — zapytała niewidoma.
— Mój pugilares... mój pugilares... w którym się mieściły ważne papiery... wiadomości tyczące się córki pani... i spora suma pieniędzy. Zgubiłem go, albo zostałem okradziony...
— Okradziony?... wykrzyknęła niewidoma.
— Tak... miałem go jeszcze gdym wychodził z biura opieki publicznej... Tak... przypominam to sobie dobrze... Idąc do pani... na rogu ulicy Saint-Honoré... powozy zatamowały drogę, — a jakiś człowiek rzucił się na mnie... oj mało mnie nie przewrócił... Ten człowiek musiał być złodziejem... Czy o pieniądze mu chodziło, czy o zabranie wiadomości?... Jakże się dowiedzieć tego.. Wybacz pani... za parę godzin przyszlę ci dwa tysiące franków, ale teraz muszę lecieć... Żegnam panią... albo raczej do widzenia... bo zobaczymy się niezadługo...
I nie czekając odpowiedzi panny de Rhodé, Joubert wybiegł z mieszkania.
W tej samej porze, Bonichon, agent Jacquiera wysiadł z powozu — a wbiegłszy szybko na schody wpadł następnie jak bomba do gabinetu pryncypała:
— Zwycięztwo wołał! — Świetne zwycięztwo!... zdobyłem nagrodę! zasłużyłem na pół tuzina nagród!...
— Uspokój się Bonichon i wytłomacz — przemówił skryty wróg Placyda.
— Patrz no pan, co to jest i słuchaj pan czego się dowiesz.
I Bonichon położył skradziony pugilares na biurku przed Jacquierem.
— Co to jest?... — zapytał ten ostatni ździwiony.
— To jest własność, albo raczej ex-własność tej obrzydliwej małpy z ulicy Geoffroy-Marie... — Oh! przebiegły jest pan Joubert, ale przebieglejszy od niego pan Bonichon! — W jednej chwili i trzech poruszeniach, przedmiot ten oto, przeszedł z jego kieszeni do mojej!.. — Popchnięcie... zręczny manewr... jedno przepraszam i... sztuka się udała!...
Jacquier otworzył pugilares.
Pierwszy papier, jaki mu wpadł pod oczy, był właśnie tym, na którym Placyd wypisał noty z regestrów Opieki publicznej wyciągnięte.
Czytał chciwie słowa następujące:
„Odszukać córki, porwanej w 1868 roku, pannie Paulinie-Izabeili de Rhodé zamieszkałej w tej chwili przy ulicy Saint-Honoré Nr. 159.
„Dziecko zostało powierzone przez Estivala Prosperowi Richaud i jego żonie, Nr. 154 ulica la Roquette.
„Richaud i jego żona zginęli na barykadzie r. 1871.
„W epoce tej dziecko miało z górą dwa lata.
„Medalik na szyi dziecka.
„Sukcesya dwa i pół miliona franków.
„Matka dożywotniczka!... — Córka główna spadkobierczyni...”
Jacquier w ciągu czytania, wydawał okrzyki radości.
— Rozumiem! rozumiem! — powtarzał promieniejący. — Małżonkowie Richaud zginęli na barykadzie, dziecko znalezione przy ich zwłokach przygarnęła Opieka publiczna... — Na to dziecko spada sukcesya. — Dla odebrania takowej potrzeba dziecka... Placyd upoważniony został przez matkę do wyszukania dziewczynki... — Trafiła na ślad stara małpa! — Dziecko ma na imię Marya-Joanna! — Panna Marya-Joanna odziedzicza pół trzecia miliona franków i znajduje się w Bonneuil u praczki!
— Więc to na tę dziewczynę i jej posag poluje Joubert dla swojego synka! — Sprawa jasna jak kryształ! — Trzeba się zatem pośpieszyć i podciąć mu trawę pod nogami!
Bonichon!...
— Słucham pana?...
— Jestem zadowolony z ciebie! jak powiedział Napoleon do swojej starej gwardyj, nie wiem już po jakiej bitwie... Masz oto zamiast pięciuset... tysiąc franków i to tylko sposobem zaliczki.
— Szanowny panie...
— Nie trać czasu na podziękowania... Czynów potrzeba a nie słów... Jest jeszcze coś do zrobienia...
— Założę się, że zgadłem... Idzie o to, ażeby co najprędzej dostać się do Bonneuil i zabrać tę młodą osobę?...
— Jesteś inteligentny Bonichon!.. Właśnie chciałem powiedzieć to samol..
— Jeżeli jednak Joubert mnie uprzedził?...
— Przypuszczenie bezzasadne!... Odrzekł Jacquier, przeglądając pugilares... Godny mój koleżka musiał już spostrzedz brak pugilaresu z notami tak ważnemi i z dwoma biletami po tysiąc franków.
— Dwa tysiące franków znalezionych... chyba do mnie będą należeć, odezwał się Bonichon nieśmiało.
— Dam ci je z własnej mojej szkatuły, jeżeli nam się powiedzie... ale te pozostaną tu gdzie są! Pugilares nienaruszony powróci do właściciela w czasie właściwym... Dzisiaj pan Placyd zajęty jest wyłącznie swoją stratą i jutro dopiero pomyśli o podróży do Bonneuil... Ty jedź tam natychmiast i zrób coś tu zrobił... Potrzeba jest, ażeby Joubert przybywszy do praczki nie zastał już Maryi-Joanny! — Staraj się sprawić dobrze, bo tu o grubą grę idzie. Daję ci pięć od sta!... Zrozumiałeś?...