Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Adryan przystanął i pomyślał:
— Dzisiaj mi odmawia i nie chce wysłuchać mnie, ale to nic... dowiem się gdzie mieszka — a jutro sprobuję znowu.. może będzie mnie chciała zrozumieć...
Klara nie szła, ale leciała teraz. Skręciła w ulicę Turenne, ażeby zmylić pogoń swojego prześladowcy, gdyby się uparł ją śledzić.!!
Po kilku minutach odwróciła szybko głowę i zobaczyła nieznajomego, jak o jakie dwadzieścia kroków podążał za nią.!
Minęła ulicę Cherlot, skręciła w małą wązką uliczkę i weszła do domu przez który się przechodziło na inną ulicę.
Malarz dotarł również do tego domu, ale nie znając przejścia, przystanął i czekał, ażeby się przekonać, czy młoda dziewczyna nie pokaże się znowu.
Klara umknęła!
Zmęczona, trzymając się ledwie na nogach, zwolniła kroku, skoro tylko się przekonała, iż już jej nie dogoni i zaczęła rozmyślać..:
Smętny, łagodny głos młodego człowieka dźwięczał jej w uszach, budząc przyjemne w duszy uczucia...
— Może źle zrobiłam pomyślała po cichu. — A jeżeli nie kłamał... jeżeli to prawda, że mnie kocha... jeżeli w istocie mnie szanuje?...
I tak idąc wolno zadumana, żałując prawie swego postąpienia, powróciła do izdebki na ulicy Saint-Paul.
Adryan Couvreur, stał ciągle na obserwacyi przed domem przejściowym w którym zniknęła Klara.
— Jeżeli nie wyjdzie za pół godziny pomyślał sobie — to tutaj z pewnością mieszka...
Po upływie pół godziny, chociażbym się miał narazić, na najgorsze nawet przyjęcie, pójdę do niej! Jeżeli mi odmówi, chwycę się ostatecznego środka... Przyznam się pryncypałowi, poproszę ażeby udał się w moim imieniu do małej i oświadczył jej moje zamiary. Tak.. ja się muszę ożenić z tem dzieckiem, które tak pokochałem, nie wiedząc nawet jego nazwiska... Przekona się, że nie chciałem jej obrażać...
Upłynęło pół godziny.
— Dalej tedy! — przemówił głośno prawie i wszedł w podwórze domu i udał się do mieszkania odźwiernego.
Odźwierny był pracownik w fabryce bronzów, zajmujący cały parter domu, jego żona tylko siedziała w stancyjce, szyła coś przed oknem i co chwila spoglądała w dziedziniec.
— Przebacz pani, jeżeli przeszkadzam — odezwał się Adryan Couvreur ale potrzebuję się dowiedzieć.
Jednocześnie, położył na maszynie czterdzieści sous.
— Jestem na rozkazy pana — odpowiedziała uśmiechnięta kobieta, chowając pieniądz do kieszeni. — Czem mogę służyć?...
— W pośród lokatorów tego domu, musi mieć pani młoda panienkę, lat szesnastu lub siedmnastu blondynkę, wysoką, szczupłą, trochę bladą, wyglądającą jakby po przebytej chorobie?...
Stróżka potrząsnęła przecząco głową.
— Nie, nie mamy tutaj...
— Czy jesteś pani tego pewną?
— Oh! bardzo jestem pewną proszę pana. Na wszystkich piętrach mieszkają rodziny z chmarą dzieciaków, ale młodych panienek, ani blondynek... ani brunetek... ani chudych... ani tłustych... nie ma wcale.
— Jednakże przed pół godziną, osoba którą pani opisałem, weszła do tego domu i dotąd z niego nie wyszła...
— A to znowu zupełnie co innego... Osóbka cała czarno ubrana, bardzo ładna i bardzo zgrabna, lubo istotnie bledziutka?.. O tę pannę zapewne chodzi?...
— Tak... tak... o tę! — wykrzyknął Adryan, czy zna ją pani?
— Widziałam jak przechodziła przez podwórze — i wyszła drugą bramą na ulicę Saint-ruge...
— Więc to jest dom przechodni?...
— Tak panie...
Adryan zbity z tropu i zmartwiony, podziękował i wyszedł na ulicę.
— Znała przejście i skorzystała, aby uciec przedemną.. Taki byłem żem ją nareszcie napotkał szczęśliwy! i znowu po wszystkiem!... Można naprawdę stracić do reszty głowę!.. A jednakże mam jeszcze jakąś nadzieję!..
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Klara Gervais, bardzo źle spała po tym dnia pełnym wrażeń najróżnorodniejszych.
Nazajutrz wstała bardzo rano, ubrała się starannie ile pozwalała na to skromna jej garderoba i zeszła powiedziawszy dzień dobry stróżce, która zawołała:
— Życzę ci powodzenia moje dzieciątko, ale muszę powiedzieć, żeś palnęła wczoraj wierutne głupstwo! — Chciał cię uczynić właścicielką... o! tego się tak łatwo nie odmawia!! Doprawdy, że nie!!
Klara wzruszyła ramionami i poszła dalej,
Wstąpiła do mleczarni, wypiła filiżankę czekolady i potem pieszo udała się przez bulwary na ulicę Caumartin, gdzie przybyła o trzy kwadranse na dziewiątą.
Pani Thouret przyjęła ją życzliwie.
— Jesteś słowną, moje dziecko... masz więc u mnie drugą dobrą notę. — Na początek, zajmij się ustawieniem kapeluszy w oknie wystawowem... — Nic ci nie powiem... Zrób jak ci się będzie zdawać... Pozwoli mi to przekonać się o twoim guście...
— Postaram się, aby było najlepiej...
∗
∗ ∗ |
Właśnie o tej samej godzinie, kiedy Klara Gervais wchodziła do magazynu przy ulicy Caumartin, Placyd Joubert wyszedł od siebie zatrzymał przejeżdżający próżny fiakr i kazał się zawieźć do biura Opieki publicznej.
Bonichon był już od dawna na czatach i ruszył zaraz za powozem i zatrzymał się w tym samym miejscu co dnia poprzedniego.
Stał tu blizko sześć godzin.
— Zdaje się, że poszukiwania jeszcze nie skończone... — mówił do siebie agent Jacquiera. — Zobaczymy, czy Plasio ciągnie znowu do biura dzieci znalezionych...
Tak jak wczoraj wsunął się za Placydem, ażeby się o tem przekonać, a następnie powrócił do fiakra, usadowił się w nim i dla rozrywki palił cygaro jedno za drugiem.
Poszukiwania Placyda trwały bardzo długo.
Do drugiej po południu jeszcze nie znalazł nic.
Naraz zadrżał niespodzianie.
Oczy jego padły na imię: Marya-Joanna, pomieszczone w rubryce dzieci znalezionych niewiadomego pochodzenia. Chociaż imiona te różniły się w porządku od tych, jakich szukał, niemniej ucieszył się ogromnie.
— Córka panny de Rhodé ma imiona: Joanna-Marya... — myślał sobie — ale taka mała dziecina, mogła nie jasno się wytłomaczyć... — Zobaczmy...
I przeczytał objaśnienia tyczące się tych imion i oto co się dowiedział:
„Mała dwuletnia dziewczynka, znaleziona została na ulicy la Roquette, w ostatnim dniu powstania. Zraniona w ramię kulą, leżała obok kilku poległych mężczyzn i kobiety z gminu.”
— Ulica la Roquette... przy barykadzie... To to samo!... — powtarzał prawnik. — Prosper Richaud mieszkał przy ulicy la Roquette i tak sam jak i żona zostali na barykadzie zabici...
Dwie krople potu wystąpiły na skronie Placyda, otarł je dłonią i czytał dalej:
„Pomimo śledztwa energicznie przeprowadzonego w dzielnicy, niepodobna było sprawdzić tożsamości dziecka... Zapytywana, nieumiała nic więcej odpowiedzieć nad to, że się nazywa Marya-Joanna. Nie wiedziała nazwiska rodziców i jak się nazywała ulica na której mieszkali.”
Następował opis ubrania małej, zakończony objaśnieniem:
„Marya-Joanna miała na szyi mały medalik Matki Bozkiej, zawieszony na sznureczku.”
Przeczytawszy te wyrazy ostatnie, Placyd Joubert nie mógł się powstrzymać od okrzyku.
— Znalazłeś pan?... — zapytał naczelnik, zbliżając się do niego.
— Zdaje mi się, że znalazłem, chociaż imiona, jakkolwiek te same, powinny iść w innym porządku. Ale to da się łatwo wytłomaczyć... — Czy Marya-Joanna, czy Joanna-Marya — to przecie jedno i to samo...
— Rzeczywiście.
— Tembardziej, że wszystko zresztą zgadza się doskonałe... ulica la Roquette, barykada... A szczególniej medalik potwierdza, że to jedno i to samo, bo Joanna-Marya miała na szyi medalik srebrny z wizerunkiem Matki Bozkiej.
Placyd Joubert urwał nagle i brwi zmarszczył.
Jakby go oblał zimną wodą.
— Czy miały być inne jeszcze szczegóły? — zapytał naczelnik ździwiony tą nagłą zmianą fizyonomii.
— Tak panie... wskazówka bardzo ważna... i dziwi mnie mocno, że jej tu nie znajduję.
— Jaka?
— Medalik srebrny Joanny — Maryi był przedziurawiony w trzech miejscach, w kształcie trójkąta — a na odwrotnej stronie wypisane były słowa: „Ave-Maria...“ A tu objaśnienie kończy się tylko na: „Medalik Matki Bozkiej na sznureczku...“