Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
To co Paulina posłyszała, uderzyło w nią jak gromem.
Zanadto jasne były słowa Placyda, zanadto wyraźnie proponował jej handel..
Albo otrzyma rękę Joanny-Maryi dla swego syna, albo przestanie zajmować się interesami i nie zapłaci praw do objęcia majątku — a wtedy trzeba się będzie pożegnać z sukcesyą hrabiego Juliusza.
Paulina z zasępioną twarzą powróciła do pokoju, w którym się znajdowała córka...
— Czy pan Joubert poszedł już?... zapytała. Klara...
— Tak... kochane dziecko — a rozmowa, jaką z nim miałam, poruszyła mnie bardzo...
— O cóż mu chodziło mameczko?...
— O ciebie moje dziecię...
— Jakto?
— Stawia nas obie między życiem a śmiercią...
— Nie rozumiem... co mama chce powiedzieć?... pytała Klara, tknięta jakiemć złem przeczuciem...
— Chciałam powiedzieć, że jeżeli Joubert, który jest bogaty, odmówi nam swej pomocy, to nasze marzenia o majątku, rozwieją się jak dym... Powróci my do położenia, które prawie z nędzą graniczy...
— Ale pan Joubert przecie pomoc swoję obiecał... Czy cofnął słowo?... czy, odmówił?...
— Nie... zgadza się owszem, ale pod warunkiem...
— Jeżeli domaga się części spadku, trzeba mu ją będzie ofiarować... Lepiej coś poświęcić, aniżeli stracić wszystko...
— Nie o pieniądzach mówił... moje dziecko.
— Powiedział mi, że od ciebie zależy jego poświęcenie się dla nas, a tem samem przyszłość nasza...
— Odemnie?...
— Tak. — Widziałaś pana Jouberta u notaryusza, przy ulicy Kondeusza... Czy później widziałaś go kiedy?
— Nigdy — dopiero tutaj dwa razy..
— Czy wiesz, że on ma syna?
— Klara zbladła śmiertelnie.
Przeczucia jej zaczynały się sprawdzać.
— Nie wiedziałam...
— Znasz jednakże młodego Leopolda Joubert?
— Co? krzyknęła cała drżąca Joanna-Marya. — Leopold Joubert jest jego synem?...
— Tak.
— Oh! moja matko!... moja matko, nie wspominaj mi o tym Leopoldzie!
— Dla czego?...
— Dla tego, że go nienawidzę i że mam największą dla niego pogardę... Ten nędznik, wiedząc, że jestem biedną i opuszczoną, prześladował mnie i znieważał...
— Uspokój się moje dziecko... błagam cię o to... uspokój się i wysłuchaj co ci powiem o synu Jouberta...
— Czegóż on chce jeszcze odemnie? Czyż mu nie dosyć, że mnie shańbił dwa razy?... — Wysłuchaj mnie matko i osądź sama!
Pospiesznie, gorączkowo opowiedziała Klara o tem, co wiedzą już nasi czytelnicy.
— Czyż wobec tego, mogą słuchać bez wstrętu o tym łotrze?...
— On cię kocha córeczko moja, a miłość popełnia czasami błędy — odrzekła niewidoma. — On cię kocha... bardzo żałuje tego co zrobił i liczy, że mu przebaczysz...
— Nigdy!...
— No... to w takim razie wszystko dla nas skończone. Joubert bowiem stawia jako warunek, za udzieloną nam pomoc...
— Co takiego?...
— Że zaślubisz jego syna...
— Ja? ja? — wykrzyknęła Klara, zrywając się blada z oczami szeroko roztwartemi, z załamanemi rękoma. — Ja miałabym zostać jego żoną!... Nigdy! nigdy... To niepodobna!... — To nigdy nie nastąpi!... nigdy! nigdy! nigdy!
— Kto może wyrokować o przyszłości moję dziecię... w takim młodym jak twój wieku? — wtrąciła niewidoma. — Dzisiaj nienawidzisz Leopolda, ale może go pokochasz jutro...
— Nigdy w życiu go nie pokocham... — odparła porywczo Klara. — Ja nie mogę go pokochać... bo kocham innego...
— Kochasz innego?... — powtórzyła Paulina ździwiona.
— Tak droga matko... wybacz mi to zwierzenie, które mi się pomimowoli wyrwało... Nie umiałam zapanować nad sobą, nie potrafiłam dochować mego sekretu, jak powinnam była uczynić, i jak poprzysięgłam to sobie... — Wiem, że odnalazłszy cię, rozpoczęłam nowe zupełnie życie... Wiem, że czekają mnie nowe stosunki... nowe zupełnie obowiązki... — Byłam wtedy biedną robotnicą, bez przyszłości, często bez kawałka suchego chleba... Nie mogłam szukać wyżej miłości, jeżeli chciałam zostać uczciwą dziewczyną... Myślałam, że pochodzę z gminu... Pokochałam równego sobie... Pokochałam tego, który mnie ocalił od podłości Leopolda Jouberta, który mnie uratował od zguby!.. — Pokochałam go i kocham z całego serca i z całej duszy... Nie będę ci nigdy wspominać o nim droga matko, jeżeli będziesz życzyć sobie tego, ale nie mów mi nigdy, o tym nędzniku Joubercie, na którego wspomnienie, rumieńce mi na twarz występują!...
— Jak się nazywa młody człowiek, którego kochasz?... — zapytała niewidoma.
— Adryan Couvreur...
— Czy to biedny chłopiec?...
— Nie tak biedny jak ja byłam, bo pracuje, a praca dobrze mu się opłaca.
— Czemże jest?...
— Artystą raczej niż robotnikiem, bo jest malarzem-dekoratorem...
— Gdzie jest obecnie?...
— W tej chwili w Bordeaux... ma tam zajęcie w Wielkim teatrze i rozpacza zapewne, że nie ma żadnych odemnie wiadomości...
— Ale gdzie mieszka, w Paryżu?...
— Nie wiem, tak samo jak on nie wiedział, gdzie ja mieszkałam...
— Drogie, ukochane moje dziecko — odezwała się po chwili milczenia niewidoma. — Niech mnie Bóg zachowa i broni, abym odnalazłszy cię, miała sprawiać cierpienia... Nie mam prawa rozdzierać ci serca, ale mam prawo przedstawić sytuacyę taką jak jest i jaka może być w przyszłości. Przed kilka dniami, nie mogąc znaleźć kawałka chleba, upadłaś wycieńczona na progi szpitala świętego Antoniego... Czy sobie to przypominasz?.. Ja nie mam wcale majątku... mam skromny bardzo procencik... niech umrę a wszystko skończy się odrazu...
— O! moja matko! moja matko! — zawołała Klara, po co masz o śmierci mówić?...
— Trzeba wszystko przewidzieć drogie dziecko, bo wszystko jest możebnem na świecie!... Gdybym umarła, cóżby się z tobą stało?... Wyjdziesz za tego, którego kochasz?... Dobrze... ale jeżeli mu zabraknie roboty, tak jak tobie jej zabrakło, to będzie was cierpiało dwoje, dwoje was będzie wegetować w nędzy, która prowadzi na cmentarz, albo do więzienia... Zastanów się nad tem, moja pieszczoszko...
— Nie! nie!... Nie chcę myśleć o tem wcale — odrzekła Klara, ściskając matkę i pocałunkami zamykając jej usta... Po co takie smutne myśli. Jestem przy tobie, i na zawsze pozostanę przy tobie, dla twojego szczęścia!...
— Nie mogę być szczęśliwą, troszcząc się o twoję przyszłość. Myśl, że możesz sama pozostać na świecie, bez żadnych środków do życia, musi mnie nękać i zabijać...
— Będę pracować matko...
— O małoś nie umarła z głodu, chociażeś pracowała...
— Ale Adryan, matko... Adryan...
— Może ci go zabraknąć... a jakbyś zaślubiła syna Jouberta, stałabyś się bardzo bogatą...
Klara załamała ręce.
— Boże!... Boże!... Co ja cierpię!... szepnęła.
— Trzeba zapomnieć o przeszłości moje dziecko... Trzeba koniecznie, aby spadek po twoim wuju, przeszedł na ciebie... a wtedy nie będę się obawiać niczego... Umrę nawet wtedy z uśmiechem... Placyd Joubert może nas jeden tylko ocalić...
— Nie odmawiajmy mu tego...
— Oh! co to za tortury! — myślała sobie Klara.
— Jego syn cię kocha!... ciągnęła panna de Rhodé... Pan Bóg nakazuje pobłażliwość... Zapomnij, a przebacz mu winy, których miłość była powodem jedynie.. Czy chcesz abym bezustannie płakała, teraz gdym cię odzyskała?
— A więc nie, matka nie będzie płakać dłużej! — zawołała nagle Klara z jakimś dzikim uporem. Nie o swoim szczęściu powinnam myśleć ale o twoim!... Chcę żebyś była szczęśliwą... szczęśliwą za jaką bądź cenę!... Moje przywiązanie do ciebie jest tak wielkie, iż potrafię zagłuszyć w sobie miłość, która cię tak przeraża... Matko, nie mam już odtąd swojej woli... oddaję się cała tobie... Zrobię wszystko co każesz...
— Przyjmujesz więc syna pana Jouberta?
— Tak jest...
— Zgodzisz się zostać jego żoną?...
— Zgodzę się...
Nie mogła dokończyć, bo głośne łkanie mówić jej nie pozwoliło.
— O! więc ty chcesz zrobić z siebie ofiarę! tylko ofiarę!., — wykrzyknęła z rozpaczą Paulina de Rhodé... Nie! nie! ja tego znowu nie chcę... Raczej nędza i śmierć, niż majątek za taką cenę zdobyty.
Klara nadludzkim wysiłkiem łkanie powstrzymała.
— Uspokój się kochana matko — rzekła — trzeba się powodować rozumem... Czas łagodzi wszystko... czas przynosi zapomnienie... Przedstawiłaś mi przyszłość, jakaby być mogła gdybym się upierała przy mojem waryactwie... I dla ciebie... i dla siebie... obawiam się takiej przyszłości. — Chcę jej uniknąć za jaką bądź cenę. — Zostanę żoną Leopolda Joubert! — uściskaj mnie moja matko...
Poczem obie z płaczem padły sobie w objęcia.
— Adryanie! Adryanie!... przebacz mi! — myślała młoda dziewczyna. — Matki szczęście przedewszystkiem!...