Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Kiedy Placyd Joubert przybył na ulicę Saint-Honoré, Klara była właśnie w chwili okrutnego zgnębienia.
— Zadanie moje skończone — rzekł do niewidomej, po wytłumaczeniu celu wizyty... Nie miałem szczęścia odnaleźć córki pani, jak tego gorąco pragnąłem, ale masz ją pani już przy sobie, to rzecz najważniejsza!... Dzięki Bogu że cel osiągnięty!
— Jakto?.. Zadanie pańskie skończone? — zawołała panna de Rhodé, widocznie zaniepokojona.
— Tak mi się przynajmniej wydaje...
— Chciałżebyś pan mnie opuścić w chwili kiedy cię najbardziej potrzebuję?....
Placyd uśmiechnął się znacząco.
To co powiedział, w tym jedynie powiedział celu, aby panna de Rhodé zaprotestowała.
— Nie myślę opuścić pani, jeżeli pani sądzi, że jej mogę być jeszcze w czemkolwiek użytecznym, ale godność moja osobista i znany dobrze mój charakter nie pozwalają mi się narzucać...
— Co ja bym poczęła bez pana? — zapytała Paulina. Obiecałeś mi pan pomoc swoję przecie...
— Nie wiem czy się to podoba pannie Joannie-Maryi de Rhodé.
— Proszę pana serdecznie, abyś był dla mnie czem obiecałeś być dla mojej matki — wtrąciła żywo Klara.
— Służę zatem najchętniej paniom, oświadczył Placyd słodziutko.
— Cóż nam należy teraz zrobić? — zapytała niewidoma.
— Pani jako matka jest naturalną opiekunką panny Joanny-Maryi, trzeba jednak bezzwłocznie zwołać radę radę familijną z sześciu członków, z których jeden zostanie opiekunem przydanym. Notaryuszowi z Algieru trzeba będzie dać upoważnienie do działania w interesie spadkowym. Zaraz też musimy zapłacić wszystkie należności skarbowe wszystkie koszta prawne, poczem prezes trybunału nakaże wprowadzić nas w posiadanie majątku.
— Potrzeba zebrać radę familijną złożoną z sześciu członków — wykrzyknęła niewidoma. Ależ kochany panie Joubert, ja nie mam ani rodziny ani żadnych a żadnych stosunków!... Ani wiem do kogo się udać...
— Niech się pani wcale o to nie turbuje, znajdę pomiędzy swoimi znajomymi sześciu ludzi uczciwych, ludzi serca i poświęcenia, którzy zgodzą się chętnie usłużyć pani... Co do przydanego opiekuna, który ma być tem samem co pani, który łącznie z panią opiekować się będzie majątkiem panny Joanny-Maryi...
— Tym... tym drugim ja — przerwała Paulina — pan musisz być panie Joubert!..
Placyd zadrżał.
— Ja? — wykrzyknął.
— Matka ma zupełną słuszność — rzekła Klara. Nikt lepiej od pana nie potrafi spełnić tego obowiązku...
— To wielka odpowiedzialność proszę pani...
— Przyjmij ją pan na siebie, przez wzgląd na dwie kobiety, które będą umiały być wdzięcznemi...
— Nie odmawia się podobnym prośbom... Zatem przyjmuję...
— My zaś dziękujemy panu z całego serca. A teraz panie Joubert — odezwała się niewidoma — czy przypominasz pan sobie coś mi powiedział podczas ostatniej swojej bytności?... Powiedziałeś pan otóż, że będziesz miał dużo do pomówienia ze mną w swoim czasie.
— Pamiętam o tem... proszę pani...
— Czy czas ten nadszedł?...
— Tak jest... proszę pani.
— Więc mów pan — słucham z największą uwagą i życzliwością...
— Przepraszam po tysiąc razy pannę Joannę-Maryę, ale chciałbym się rozmówić sam z panią...
— Proszę zatem... rzekła niewidoma, przejdziemy do drugiego pokoju...
— Tutaj — nikt nas nie będzie słyszał... O czem że pan chcesz mówić ze mną?...
— O rzeczy bardzo poufnej, tyczącej się obu naszych rodzin.
Paulina poruszyła się ździwiona.
Placyd ciągnął dalej:
— Panna Joanna-Marya... córka pani jest ładna.. bardzo nawet... ładna panienka...
— O! czemuż jej widzieć nie mogę?... westchnęła niewidoma...
— Nic zatem nie jest dziwnego, że jako taka ładna, jest uwielbianą, a od uwielbień do miłości, jeden krok tylko jak wiadomo...
— Tak... to prawda...
— Zdaje się, że miałem honor wspominać pani kiedyś, iż mam syna...
— Tak, obiecałeś mi go pan nawet przedstawić...
— Ten mój syn... to jedyne dziecko moje, widywał pannę Joannę-Maryę gdy była jeszcze Klarą Gervais i pokochał ją...
— Pokochał?... powtórzyła niewidoma z najwyższem zdziwieniem. — Syn pański kocha się w mojej córce...
— Do szaleństwa... mało powiedzieć.
— W jakim jest wieku?
— Ma lat dwadzieścia dwa.
— I mówił mojej córce, że ją kocha?
— Mówił... Ale Klara Gervais... była biedną pracownicą, żyjącą z igły.. Pozycya mojego syna, który będzie bardzo bogatym, onieśmielała ją naturalnie.. Myślała, że Leopold chce z niej uczynić swoję kochankę, lubo mówił o małżeństwie i myślał o niem na seryo... Nie chciała go przyjąć...
— Odmówiła mu?... szepnęła panna de Rhodé załamując ręce... Odmówiła mu pomimo, że często kawałka chleba nie miała!... O! dzielne szlachetne dziecko!...
— Wyjątkowa.. prawdziwie wyjątkowa natura!... rzekł Placyd. — To też mój syn, który ją zrozumiał i ocenił, uczuwa dla niej jednę z tych wielkich namiętności, które się kończą z życiem razem!... Trzyma pani w swojem ręku szczęście jedynego dziecka mojego... To rzecz pani, ale pozostawiam na boku wszelkie sentymenty, a przemawiam do rozsądku pani... Ażeby panna Joanna-Marya mogła wejść w posiadanie majątku, którego jest jedyną właścicielką, bo pani ma tylko na nim dożywocie, potrzeba zapłacić znaczną sumę skarbowi. Pani sumy tej nie posiada i zapewniam, że jej pani nie dostanie, gdyby pożyczyć chciała...
Jeżeli należność nie zostanie uiszczoną w oznaczonym terminie, miasto Algier... objawi nie stawienie się panny Joanny-Maryi i.. zagarnie spadkiem po hrabi de Rhodé.
— Ależ — przemówiła nieśmiało niewidoma — pan mi przecie obiecałeś...
Nie dokończyła.
— Że założę ile będzie potrzeba... dokończył Placyd. — Tak jest! kiedy jednak obiecywałem, nie wiedziałem nic a nic o tem, że tu idzie o szczęścia mojego syna... Pytam pani, czy byłbym w prawie otwierać moję kasę dla zapewnienia pani majątku, gdyby pani zniweczyła przyszłość... a może i życie mego dziecka?...
Zgódź się pani na małżeństwo, odpowiednie pod każdym względem, chociaż bowiem nazwisko de Rhodé, arystokratyczniejsze jest od nazwiska Jouberta, jest jednak plamka na akcie urodzenia panny Joanny-Maryi!... Leopold mój po śmierci mojej posiadać będzie więcej zapewne niż pół trzecia miliona... zgódź się pani powtarzam, a prawa własności córki w swoim czasie zostaną uregulowane. Zapewni też pani szczęście dwojga dzieci, zupełnie odpowiednich dla siebie!...
Joubert przestał mówić.
Wzruszenie Pauliny wyobrazić sobie trudno.
Po chwilowem milczeniu, które jej się bardzo długiem wydało, przemysłowiec z ulicy Geoffroy-Marie, odezwał się znowu:
— Jakaż odpowiedź pani?...
— Wiesz pan — że go bardzo poważam i jestem mu nieskończenie wdzięczną... Ale tu nie o mnie tylko idzie...
— Rozumiem doskonale...
— Muszę pomówić z córką... muszę powiedzieć jej o pańskim warunku...
— O! cóż za szkaradny wyraz proszę pani!... Ja nie stawiam żadnych warunków.. wyrażam tylko moje życzenie... Jeżeli przyjętem nie zostanie... usunę się, chociaż z boleścią w sercu... Ale dla czegożby prośba nasza miała być źle przyjętą?... Leopold w pewnej okoliczności, którą opłakuje, trochę niegrzecznie postąpił z panną Joanną-Maryą, albo raczej z Klarą Gervais; ale córka pani za nadto jest inteligentną i dobrą, aby nie miała zapomnieć mu i przebaczyć, zwłaszcza jeżeli będzie miała szczęście matki na względzie... Racz pani z nią pomówić — a przyjdę jutro, i jutro jak mam nadzieję, będę mógł zaprezentować pani mojego syna... mojego jedynaka kochanego!...
Wypowiedziawszy w ten sposób ostatnie swoje słowo, Joubert pożegnał ją i wyszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.