Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Po chwilowem milczeniu, Klara szepnęła głosem słabym, który napróżno wzmocnić usiłowała:
— Powiedziano już panu zapewne, że zgadzam się zapomnieć o przeszłości i że gotową jestem...
Pomimo usiłowania, słowa zamarły jej na ustach.
— Zostać moją żoną?... Tak jest panno Klaro... wiem już o tem... — dokończył Leopold. — Wiem, żeś mi pani przebaczyła i że wkrótce będę najszczęśliwszym z ludzi...
— Naturalnie, skoro panu przyniosę w posagu przeszło trzy miliony franków — odrzekła młoda dziewczyna z goryczą. — Za ośm dni podpiszemy kontrakt, a matka moja pozwala panu starać się przez ten czas o mnie...
Takie jest, zdaje mi się, uświęcone wyrażenie...
— O! tyle dobroci panno Klaro... tyle dobroci...
— Powtarzam panu, że nie nazywam się już Klarą Gervais, ale Jeanną-Maryą de Rhodé!.. Proszę mnie nazywać Joanną-Maryą...
— Będę się oto starał proszę pani, ale to będzie trudno... Co pani chce... przyzwyczaiłem się nazywać panią inaczej... a przyzwyczajenie to druga natura...
Córka niewidomej nie chciała słyszeć z ust Leopolda imienia Klara, tak słodko wymawianego przez Adryana Couvreur.
Odtąd rozmowa stała się ogólną.
Poświęcenie dzielnego dziecka było stanowcze, potrzeba było zająć się szczegółami przyszłego małżeństwa.
Zgodzono się, że zapowiedzi zostaną ogłoszone w jak najkrótszym czasie, że młodzi małżonkowie nie opuszczą niewidomej i zamieszkają z nią razem w tej samej co obecnie willi.
Placyd dodał tę posiadłość do posagu swojego syna.
Kontrakt podpisze się w willi: ślub cywilny i ślub kościelny odbędą się w kościele parafialnym w Créteuil.
Ojciec i syn pożegnali się i odjechali do Paryża
Joubert nie posiadał się z radości.
Leopold był zachwycony.
Upłynęło dni cztery.
Leopold co dzień jeździł złożyć przyszłej swej matce uszanowanie, a córce przywoził bukiet za dziesięć luidorów, od najsławniejszego ogrodnika.
Joubert porobiwszy zaproszenia do podpisania kontraktu, posłał do dzienników małą wzmiankę, za której ogłoszenie zapłacił po trzy luidory od wiersza.
We wzmiance tej powiedziane było, że syn dyrektora znanej kancelaryi prawnika z ulicy Geffroy-Marie, zaślubia prześliczną młodą osobę, pannę Joannę-Marię de Rhodé, która mu wnosi trzy i pół miliona franków posagu.
Obiad w dzień kontraktu, miał być przyrządzony w willi, przez kucharzy z restauracyj Créteuil.
Zamówiony został na dwadzieścia osób...
Placyd uradowany z obrotu sprawy, siedział w swoim gabinecie nad rachunkami.
Drut telegraficzny, jaki łączył jego gabinet z pokojem w którym pracował jego główny urzędnik, poruszył się i zatelegrafował te słowa:
— Pani Lucyna Bernier jest tutaj... i pragnie się zobaczyć z panem...
Joubert zmieszał się trochę.
— Co u dyabła może chcieć odemnie ta czarownica?...
A no przyjmę ją, to się dowiem...
Zamknął księgę regestrową i poszedł otworzyć.
Ex-kochanka Leopolda weszła zimna, elegancka, z czarującem uśmiechem na ustach.
— Dzień dobry kochanemu panu — odezwała się podając rękę Placydowi... Jakże się pan kochany miewa?... Doskonale pan wygląda... Ale ja może przeszkadzam, bo pan musi mieć dużo zapewne zajęcia, w obec tak blizkiego małżeństwa naszego Leopolda... „Naszego,“ wymówiła z bardzo widocznym naciskiem...
— Jakto, pani wiesz już o tem?, mruknął Joubert.
— A jakże bym nie wiedziała, kiedyś pan ogłosił przecie o tem w dziennikach?... Interes to wspaniały i w tym właśnie przedmiocie przyszłam pomówić z panem przed odjazdem...
— Pani wyjeżdża? — zapytał Joubert...
— Tak, Paryż znudził mnie już kompletnie... jadę na Wschód... Sprzedałam już umeblowanie i zrealizowałam papiery procentowe... Za ośm dni, będę pić szampana z bojarami.. Utrzymują, że tam daleko lepiej niż u nas. Ale domyślasz się pan zapewne, że nie dla opowiedzenia się panu jestem tutaj... Przyszłam się poskarżyć na Leopolda...
— Poskarżyć na Leopolda?...
— Tak kochany panie.
— Z jakiejże przyczyny?...
— Postąpił ze mną jak gbur!...
Gdy z przyczyny ożenienia opuszcza się kochankę, która honor przynosiła, to przynajmniej zostawia jej się ładny upominek!... zostawia się jej coś przecie na pocieszenie!...
— Bardzo słusznie... Wiem, że Leopold miał zamiar rozstać się z panią wspaniałomyślnie... Nie wiedział o pani wyjeździe i nie pośpieszył wywiązać się z obowiązku... Jeżeli pani pozwoli, ja go zastąpię...
— Naturalnie, że pozwolę!...
Joubert otworzył kasę, wyjął dwie paczki po dziesięć biletów bankowych i jednę z pięciu biletami i położył je na biurko przed Lucyną.
— To na kupienie klejnotów...
— Cóż to jest? — zapytała Lucyna?...
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków... Widzi pani, że ja się znam na rzeczy...
— Ale nie... ale nie... kochany panie... odrzekła śmiejąc się Lucyna — ja tego wcale nie przyjmę... Dwadzieścia pięć tysięcy franków od posagu trzech i pół milionów? to na nic kochany panie... to niemożliwie mało!... tembardziej, że ten posag mnie przecie jesteście winni.
— Pani?... zawołał Joubert...
— Ależ mnie w zupełności... Przypomnijno pan sobie, jakie wam oddałam przysługi, gdy to chodziło o tę biednę Klarę Gervais...
Usłyszawszy te słowa, Placyd zbladł, nie przeszkodziło mu to jednakże odpowiedzieć z pewną cierpkością:
— Pamiętam doskonale przysługę jakąś mi pani wyświadczyła... pamiętam jednak także, że dobrze za nią zapłaciłem...
— Przepraszam, ale wcale nie dobrze...
— Cena był naprzód zdaje się ułożoną...
— Oceniłam się za mało... Dzisiaj po namyśle, żądam stanowczo więcej...
— Pani żąda więcej?..
— Powiadam, że żądam i to jak najbardziej stanowczo...
Joubert spojrzał na nią przerażony...
— Czy zwaryowała?... zamruczał dość głośno, tak ażeby go usłyszała.
— Zapewniam pana, że mam jak najzdrowsze zmysły..
— Zkądże więc u licha te jakieś nadzwyczajne wymagania?... Toż to rozbój poprostu...
— Rozbój... wyrażenie nie zbyt grzeczne, ale nie zważam nigdy na podobne głupstwa... Jestem panią położenia, nie przychodzę po jałmużnę, ale po to co mi się słusznie należy... Zresztą wystaw pan sobie, że się nie dopominam tylko proszę... Widzi pan jakam grzeczna!...
— Skończmy już! — cdparł opryskliwie Joubert.
— Mnie przecie o to chodzi...
— Wiele pani żądasz jeszcze?
— Pięćkroć sto tysięcy franków!...
Placyd zaśmiał się głośno.
— Wiedziałem z góry, że pani sobie ze mnie żartuje...
— Nigdy w życiu nie mówiłam bardziej poważnie...
W takim razie zawołam jednego z moich woźnych i każę mu wyprowadzić panią za drzwi...
— Nie boję się wcale o to!... odrzekła Lucyna — z ironicznym uśmiechem. Jakto? kochany panie Joubert... pan co uchodzisz za człowieka tak inteligentnego, pan nie zrozumiałeś jeszcze, że ja wiem o wszystkiem, że ja pana trzymam w garści? — Zobaczywszy pana przejeżdżającego przez wyspy św. Katarzyny z tym głupcem Leopoldem, i przeczytawszy w dziennikach wiadomość o jego małżeństwie, przyszła mi ochota zasięgnąć bliższych co do tego szczegółów i zaraz się do tego zabrałam! Dowiedziałam się niebawem, że Joanna-Marya de Rhodé, przyszła żona pańskiego syna, nazywała się poprzednio... Klarą Gervais, którą pan wtrąciłeś do więzienia i pociągnąłeś przed kratki sądu kryminalnego, dzięki mojej pomocy! Toż to ta sama Klara Gervais, która jest sukcesorką trzech i pół milionów franków, ta sama, której kazałeś się obrać na opiekuna... O! wiem... wiem... bardzo dużo jeszcze szanowny... kochany i panie, i jeżeli nie wyniosę ztąd pięć kroć sto tysięcy franków, jakich koniecznie potrzebuję, to jutro rano pomieszczę w dziennikach opis całej tej historyi naszej. Sądzę, że to wcale nie dobrze wpłynie na przygotowania ślubne pańskiego syna! — Czy pan sądzisz, że moje milczenie nie warte pół miliona?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.