Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dyrektor zmierzył Adryana od stóp do głów i wziął bilet od niego.
Był to rzeczywiście Nr. 7,979,999.
— A to coś szczególnego! — gdzie pan kupiłeś ten bilet?...
— Nie kupiłem go — odrzekł Couvreur... Dostałem go.
— A! dostałeś go pan?...
— Tak panie dyrektorze...
— A od kogo łaskawy panie?...
— Co to pana obchodzić może... to do mnie należy chyba... mam bilet w ręku, to wystarcza.
— Jak się pan nazywa?...
— Adryan Couvreur.
— Czem się pan zajmuje?...
— Jestem malarzem dekoratorem...
— Gdzie pan mieszka?...
— Na wyspach Świętej-Katarzyny w Créteuil.
Odpowiadał głosem pewnym, wyrażał się jasno: — nie zdradzał najmniejszego zaambarasowania: — patrzył śmiało, a pytania na jakie odpowiadał, nie wzbudzały w nim najmniejszej obawy.
— Proszę księgę regestrową... — rzekł dyrektor i wziąwszy bilet wypłacony rano Joubertowi, zaczął porównywać go ż biletem Couvreura.
Były najzupełniej podobne.
— To szczególne!... — mówił, otwierając regestr i porównywając go z pierwowzorem. — Co znaczy nazwisko Estival, wypisane po drugiej stronie biletu? — dodał, pokazując Adryanowi podpis zmarłego Joachima.
— Nie wiem tego, proszę pana.
— Osoba, od której jak pan powiadasz otrzymałeś ten bilet, inaczej się nazywała?...
— Inaczej proszę pana.
— Niechaj no pan siada i zatrzyma się chwileczkę.
I dawszy znak urzędnikom, dyrektor wyszedł z gabinetu.
Adryan nic a nic nie rozumiał, co się dzieje, tylko niecierpliwiła go ta powolność.
Upłynęło z dziesięć minut.
Drzwi się otworzyły i wszedł dyrektor.
Nie sam jednakże.
Towarzyszył mu komisarz policyi i dwóch agentów.
Komisarz przystąpił z dyrektorem do biurka, przypatrzył się obu biletom z jednym i tym samym numerem, porównał je z odciskiem oryginału, zauważył, że jeden i drugi doskonale się z nim zgadzały.
— Niezawodnie, że oszustwo — szepnął. — Ale który z dwóch biletów jest fałszywy? Sam pan bodaj nie jesteś tego pewnym...
— Nie...
— Poślę natychmiast jednego z moich agentów, aby uprzedzić prokuratora rzeczypospolitej i naczelnika służby bezpieczeństwa... — Co do tego młodego człowieka, to zatrzymamy go do przybycia tych panów.
I komisarz poszedł i wydał po cichu rozkaz jednemu ze swych agentów, który też zaraz się oddalił.
Couvreur tracił cierpliwość.
— Czekam panie dyrektorze... — zawołał — a jest mi bardzo pilno...
— Trzeba jednakże jeszcze poczekać.. — odrzekł komisarz.
— Ale ja przyszedłem odebrać główną wygraną.
— Zanim ją pan odbierzesz, musisz się wytłomaczyć prokuratorowi rzeczypospolitej...
— Ja prokuratorowi? ja?... — zawołał ździwiony Adryan.
— Pan, pan... szanowny panie...
— Co to znaczy?...
— To znaczy, że bilet, jaki pan przedstawiasz dla podniesienia głównej wygranej, jest prawdopodobnie fałszywy, bo ta wygrana, została już dziś rano zapłaconą.
Couvreur zbladł.
— Zapłaconą?... — to niepodobna!...
— Jednakże tak jest... — Patrz pan.
I dyrektor pokazał mu bilet Jouberta.
— Ależ to bilet fałszywy! — oświadczył Couvreur.
— Albo ten, albo pański... — odrzekł komisarz. — Do pana należy wyjaśnienie...
— Przecie mnie pan nie posądza, jak się spodziewam mówił z przerażeniem młody człowiek.
— Tak samo nie mogę pana oskarżać jak i właściciela pierwszego biletu... Ale muszę pana zatrzymać do przybycia prokuratora rzeczypospolitej. — Jesteśmy wobec niezaprzeczonego oszustwa. — Jeden z tych biletów jest fałszywy... — Chcemy wiedzieć, który mianowicie?...
— To okropne panie!...
— Co panu szkodzi mała zwłoka?...
— Opóźnienie stanie się przyczyną wielkiego dla dwojga osób nieszczęścia!... — Bilet ten został mi danym, przysięgam panu... Nie podobna, ażeby był fałszywym!... — Pięćkroć sto tysięcy franków, jakie przedstawia, miały mi posłużyć dziś wieczór, do ocalenia tej, od której go otrzymałem... Każda minuta zwłoki, grozi mi klęską okrutną.
— Jakąś nieprawdopodobną opowiadasz nam pan historyę? — zauważył komisarz. — Te pięćkroć sto tysięcy franków, jakich pan żąda, miały posłużyć do ocalenia osoby, która, jak pan powiadasz, dała panu ten bilet?
— Tak jest panie... — chociaż pan temu nia wierzysz, tak jest... mówię najświętszą prawdę...
— Jak to?
— Ta osoba, to młoda panienka... była biedną i bez rodziny. Odnalazła swoję matkę i ma prawo odziedziczenia ogromnego majątku spadkowego, ale ani matka ani córka nie posiadają sumy potrzebnej na zapłacenie skarbu za przepisanie tytułu własności. A ogromna to suma, bo wynosi czterysta dwadzieścia pięć tysięcy franków!.. Gdyby jej nie zapłaciły, spadek... trzy miliony pięć kroć sto tysięcy franków, przeszedłby na własność miasta Algieru, według woli wyrażonej w testamencie zapisodawcy.
Znalazł się człowiek bogaty i chciwy, który zgodził się na założenie opłaty, ale pod warunkiem, że młoda sukcesorka zaślubi jego syna. I biedne dziecko poświęca się, dla zapewnienia spokojnej starości swojej niewidomej matce... Kontrakt ślubny dzisiaj się podpisuje... Gdym się dowiedział, że na bilet Klary padła wielka wygrana, o małom nie oszalał z radości! Wygranę tę spodziewałem się zanieść jej dziś wieczorem — a wtedy zerwałaby nienawistny związek, do którego ją zmuszono!...
Dyrektor loteryi słuchał Adryana z coraz większem zajęciem.
Młoda osoba z wielkim posagiem i kontrakt ślubny dziś się mający podpisać, mocno go uderzyły.
Przypomniał sobie co mu mówił przed paru godzinami odbiorca wielkiego losu..
— Jak się nazywa ta młoda osoba? zapytał żywo Adryana.
— Nazywała się Klara Gervais, zanim odnalazła swoję matkę...
— A teraz?
— Teraż nazywa się panna Joanna-Marya de Rhodé...
— Jak się nazywa narzeczony?...
— Leopold Joubert... syn prawnika z ulicy Geofroy-Marie...
— Panie komisarzu — odezwał się dyrektor — historya, którą nam opowiada młody człowiek, jest najzupełniej prawdziwą... Pan Joubert mówił mi dziś rano, że podpisuje dziś wieczór kontrakt ślubny syna.
— Pan Joubert?
— Tak. — Jemu właśnie wypłaciłem pięć kroć sto tysięcy franków z wielkiego losu.
— Jemu?... Joubertowi?... zawołał Couvreur — dopiero mówiłeś mi pan o nieprawdopodobieństwie!... A toż jest właśnie nieprawdopodobnem!... toż to jest niemożliwem do uwierzenia!..
— Bądź pan spokojny, — odezwał się komisarz. — Musimy tylko zestawić fakta.... Więc to panna de Rhodé wręczyła panu ten bilet?
— Tak panie, kiedy była jeszcze Klara Gervais.
— Pan znasz panią de Rhodé, matkę jej?.
— Tak panie... Zeszłego tygodnia, podczas tej szalonej burzy nocnej, miałem szczęście ocalić jej życie!...
— Ocalić jej życie?... Jakim sposobem?
— Wyciągnąłem ją z Marny, gdy tonęła.
Topiła się w Marnie?... w nocy?...
— Tak panie... Wypadek... Atak samnambulizmu zapewne...