Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— O! moi przyjaciele jaki żem ja szczęśliwy! — wrzeszczał Adryan, jak w gorączce. — Doprawdy, że mogę oszaleć! — Nie podpisze tego przeklęte kontraktu!... Nie wyjdzie za tego, łotra! Ja ocalę anioła!...
I wypadł jak szalony, potrącając ździwionych garsonów, którzy się znaleźli na drodze.
∗
∗ ∗ |
Placyd Joubert najpewniejszy, że bilet legowany Klarze Gervais przez Estivala nie istnieje od dawna i, że z tej strony nie zagrażało mu żadna niebezpieczeństwo, spał doskonale tej nocy.
Nazajutrz zjadł smacznie u siebie śniadanie, wziął powóz, kazał się zawieść do pałacu Przemysłu i wszedł do biura loteryi.
Natłok był ogromny.
Wygrywający zgłaszali się po odbiór wygranych.
Joubert zbliżył się do jednego z woźnych.
— Pragnę się widzieć z panem dyrektorem — powiedział.
— W interesie osobistym? — zapytał woźny.
— W interesie loteryjnym.
— Pełno osób już czeka.
— Ofiaruję dwadzieścia franków, jeżeli mnie pan zaraz zaprowadzisz...
— Służę...
I woźny przeprowadził nowo przybyłego przez korytarz i otworzył przed nim drzwi do gabinetu dyrektora.
— Panie dyrektorze — przemówił Joubert z ukłonem — wybacz jeżeli przeszkodziłem... Wizyta moja będzie bardzo krótką, ale bardzo dla mnie ważną... Przychodzę prosić pana o polecenie wypłacenia mi pięć kroć sto tysięcy franków.
— Więc to pan wygrał los główny?... wykrzyknął dyrektor.
— Tak panie dyrektorze, jeżeli prawdą jest to co utrzymuje tabela, czyli jeżeli główny los wyszedł rzeczywiście na Nr. 7,979,999.
— Najzupełniejsza prawda.
— Oto mój dowód — rzekł Placyd z największym spokojem, wyjmując z pugilaresu bilet i składając go dyrektorowi.
— I wcale pana nie wzrusza taka wygrana?...
— A cóż mam robić?
— Pół miliona, toć to fortuna...
— Nie dla mnie, ja jestem i bez tego bardzo bogaty... Bądź pan łaskaw kazać sprawdzić jaknajprędzej... bo mi się śpieszy... mam liczne interesa...
— Sprawdzenie będzie krótkie.
Dyrektor powiedziawszy to, zwrócił się do jednego z urzędników i kazał sobie podać księgę z numerami porządkowemi.
Regestra posługujące do sprawdzeń, zupełnie były podobne do tych,jakieśmy widzieli przy ulicy des Saussaies w pracowni Marchala.
Dyrektor rozłożył je przed sobą i zaczął się egzamin biletu.
Placyd pomimo nadzwyczajnego niby spokoju, doznawał wielkiego wewnętrznego niepokoju — a niepokój ten bardziej się jeszcze powiększył, gdy mu zadano następujące pytanie:
— Gdzie pan nabył ten bilet?
— Daję słowo, że nie wiem... W jakiejś dystrybucyi, jak mi się zdaje... Miałem ich coś za pięćdziesiąć franków.
— Dobrześ pan umieścił te pieniądze...
— Rzeczywiście, że dobrze.
— Mieszka pan w Paryżu?
— Tak jest panie.
— Racz mi pan podać swoje nazwisko i dokładny adres.
Podać fałszywie jedno i drugie, było rzeczą niebezpieczną...
Człowiek o fizyonomii drapieżnego ptaka, bez wahania też odpowiedział:
— Placyd Joubert, ulica Geoffroy-Marie Nr. 1...
— Więc to o pańskim synu wspominano w dziennikach, z powodu jego małżeństwa z młodą osobą milionerką?...
— Tak panie... właśnie dzisiaj wieczorem podpisujemy kontrakt.
— Więc te pięć kroć sto ty sto tysięcy franków przybyły w samą porę... będzie pan mógł ofiarować jako podarek ślubny młodej narzeczonej... dorzucił z uśmiechem dyrektor.
— Mam zamiar tak właśnie zrobić...
— Prawdziwie wspaniałomyślnie.
— Nie tak to wielka zasługa, gdy się posiada ogromny majątek.
Sprawdzenie nie trwało nawet sekundy.
Bilet zgadzał się najdokładniej z regestrem. — Marchal urządzał się tak, ażeby nie było inaczej.
— Dam panu czek na pięć kroć sto tysięcy franków do Banku francuzkiego. — Proszę dać pokwitowanie.
Joubert napisał pokwitowanie, wziął czek i opuścił gabinet, wsiadł do powozu, kazał się zawieźć do Banku i odebrał pieniądze.
Powrócił następnie do siebie, ubrał się odpowiednio i podążył na wyspy św. Katarzyny, gdzie jak wiemy, wielki obiad poprzedzał podpisanie kontraktu.
∗
∗ ∗ |
Wyszedłszy z restauracyi, Adryan Couvreur skoczył do fiakra, kazał się zawieźć na dworzec kolei Vincennes.
Wyglądał jak pijany...
Straszny zamęt panował w jego głowie i sercu.
Ale bo też mieć nadzieję wybawienia ukochanej i odzyskania szczęścia w chwili, gdy wszystko zdawało się bezpowrotnie już stracone, to doprawdy można oszaleć. Adryan szalał, ale wkrótce odzyskał równowagę.
Wysiadł z fiakra w chwili, gdy właśnie pociąg miał ruszać.
O wpół do pierwszej przybył do Saint-Maur i zaczął biedz co sił do miejsca, gdzie była przywiązana jego łódka.
W niespełna pięć minut był już w mieszkaniu.
W pokoju, który mu służył ze pracownię, pomiędzy różnemi obrazami wisiał oprawny w ramki za szkłem, bilet loteryjny Klary, bilet, który mu wsunęła w rękę tego wieczora, gdy umierająca z głodu, padła przed szpitalem św. Antoniego.
Stłukł szkło, wyjął bilet, włożył go do pugilaresu, powrócił do czółna i puścił się znowu Marną, do Saint-Maur.
W kilka minut później wsiadł do wagonu kolei żelaznej.
— Żebym tylko zdążył na czas!... myślał, o Boże, czy zdążę... czy na czas przybędę?...
Przed samą trzecią wysiadał z pociągu na placu Bastylii.
Biura loteryi zamykali o czwartej.
— Dwadzieścia franków... odezwał się do stangreta — jeżeli za dwadzieścia minut dowieziesz mnie do pałacu Przemysłu...
— Niech pan siada... sprobujemy...
Koń był dobry, a stangret rad był zarobić luidora.
Jechali dziewiętnaście minut.
Wręczywszy woźnicy sztukę złota tak dobrze zarobioną, młody malarz wszedł do biura, o wiele mniej zatłoczonego niż było z rana...
— Co pan sobie życzy?... zapytał woźny...
— Chcę mówić z panem dyrektorem...
— Jest teraz ktoś u niego... Niechaj pan się zatrzyma trochę...
— Ah.
— Mówię, że trzeba poczekać.
— Adrysn czekał, ale stał jak na rozpalonych węglach...
Wyszła nareszcie jakaś dama.
Dyrektor pozostał sam ze swoimi podwładnymi.
Couvreur znalazł się w gabinecie...
— Panie dyrektorze — rzekł otwierając pugilares, ażeby wydostać bilet — zgłaszam się po odbiór wielkiego losu...
— Chcesz pan powiedzieć dużego losu zapewne... Jaki numer?...
— Siedm milionów dziewięć kroć siedemdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewiędziesiąt dziewięć.
Dyrektor zerwał się z krzesła.
— Co? 7,979,999! — wykrzyknął! — Ależ ten numer wygrał pięć kroć sto tysięcy franków!...
— Tak jest panie dyrektorze... Właśnie przyszedłem po nie, a oto bilet...
Urzędnicy nadstawili uszu ze zdziwieniem i ciekawością.