Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nieboszczyk nie pozostawił pani nic więcej prócz tego medaliku?... — zapytał doktór.
— Nic a nic zgoła... — odpowiedziała Paulina.
— Estival był najoryginalniejszym z oryginałów, jacy kiedykolwiek żyli na świecie!... — wtrącił Joubert. — Niech że konsyliarz zgadnie, co przeznaczył pannie Klarze Gervais, dzisiejszej Joannie-Maryi de Rhodé?... No... z pewnością nigdy się pan nie domyśli.
Klara uśmiechnęła się smutnie. W tej chwili stanęła jej w oczach cała jej przeszłość i na zawsze stracona miłość.
— Zostawił jej bilet loteryjny — odezwała się niewidoma.
— Istotnie, że dziwny to trochę legat! — odrzekł doktór. — Chociaż znowu, bilet loteryjny — to czasami majątek...
— Co się zrobiło z tym biletem, moje dziecko?... — zapytała niewidoma.
Klara zbladła.
Nie mogła i nie chciała powiedzieć całej prawdy wobec obcych...
— Nic nie wiem proszę mamy, co się z nim stało — odpowiedziała wzruszając ramionami. — Przy tylu kłopotach, tylu zmartwieniach, jakie musiałam przechodzić, czyż mogłam zajmować się świstkiem papieru bez wartości?.. — To tylko wiem, że go nie mam.
Twarz Placyda zajaśniała radością.
Sprawdziło się co przewidywał.
Klara zgubiła bilet — zgubiła los, któremu wielka wygrana przypadła w udziale.
— Zostanie pan, panie Joubert u nas na obiedzie? — zapytała niewidoma.
— Nie łaskawa pani... ku wielkiemu memu żalowi, muszę sobie odmówić tej przyjemności. Na szóstą muszę być koniecznie w Paryżu, a już trzy kwadranse na piątą. — Muszę zaraz państwa pożegnać...
Człowiek o fizyognomii drapieżnego ptaka, wsiadł do fiakra, który nań czekał i odjechał.
Nie chcąc pokazać się na ulicy des Saussaies przed zapadnięciem nocy, polecił stangretowi przystanąć przed jedna z większych restauracyj na bulwarze i zjadł doskonały obiad.
O dziewiątej dopiero powstał od stołu i zaraz podążył do pracowni fałszerza Marchala, od której klucze jak wiemy zostały mu przez tegoż doręczone.
Zapalił małą lampkę, stojącą na małym stoliku w przedpokoju, i poszedł wprost do pokoju w którym leżały regestra fałszywych biletów, jakie wspólnicy wysyłali pocztą na wszystkie strony.
Regestra te były uklasyfikowane porządkowo.
Fałszerze, jak nasi czytelnicy domyślają się zapewne — nie mogli wyrobów swych wypuszczać w takiej co zarząd loteryi liczbie, wydrukowali i odstemplowali, taką samą ich ilość, ażeby wyrywać z różnych seryj i o ile tylko można unikać częstszego ukazywania się w kursie dwóch numerów jednakich.
Joubert potrzebował odnaleźć regestru obejmującego numery siódmego miliona.
Było pięć tomów podzielonych na serye, po dwieście piędziesiąt biletów każda...
Zdjął tom ostatni i rozłożył go na stole przy świetle małej lampki.
Ręce mu drżały konwulsyjnie.
— Jeżeli nie znajdę... mruknął, to będzie bardzo nie dobrze. Nuż bowiem Joannie-Maryi wpadnie przypadkiem w rękę bilet zagubiony?...
Otworzył księgę.
Na każdej prawie karcie brakowało po jednym, po dwa, czasami, po cztery bilety.
Numer jakiego szukał Placyd, musiał się znajdować na samym końcu tomu.
Przerzucał karty zwolna, z jak największą obawą.
Wszędzie brakowało biletów.
— Do... 7,920,545 — jeszcze nie doszedłem...
Szukał dalej, przejrzał jeszcze kilka kartek i wydał okrzyk radosny.
Znalazł Nr. 7,979,998.
— Jesteś nareszcie... Nareszcie cię znalazłem pieszczochu! — mruknął.
Oderwał starannie ów bilet, przygniótł go trochę w palcach, przesunął po zakurzonym stole, ażeby zniszczyć pozór nowości, włożył do pugilaresu, zgasił lampkę i powrócił na ulicę Geoffroy-Marie.
∗
∗ ∗ |
Dramat do teatru Porte-Saint Martin, trzy dekoracje do którego malowane były w pracowni przy ulicy Montparnasse, doznał świetnego przyjęcia.
I sam utwór, i gra artystów, i wystawa i dekoracye podobały się ogólnie.
Pryncypał Adryana uszczęśliwiony sukcesem, zaprosił młodych swych pracowników na śniadanie, na następny czwartek, na godzinę jedenastą, do restauracyi „Pięknej Polki“ na ulicy Gaete Montparnasse.
Czwartek ten był właśnie dniem, w którym na wyspach Świętej Katarzyny miał zostać podpisanym kontrakt ślubny panny Joanny-Maryi de Rhodé z panem Leopoldem Joubertem.
Adryan wyszedł z domu o ósmej i przepłynął Marnę w swojem czółnie.
Przejeżdżając około willi, w której mieszkała Klara, serce ścisnęło mu się z boleści.
— Więc to dziś wieczór — stracę ją już na zawsze!... — szepnął.
I dwie łzy spłynęły mu na policzki...
Nie ździwimy zapewne nikogo, gdy nadmienimy, że przy śniadaniu twarz jego wyglądała dziwnie smutnie i rażąco odbijała od rozpłomienionych twarzy kolegów.
— No, no, rozpogódź no się trochę na dzisiaj! — rzekł doń Jakób Lavand ze śmiechem. — Jutro jeżeli ci się podoba, będziesz mógł znowu przybrać tę pogrzebową minę!...
Adryan usiłował się uśmiechnąć, ale był to uśmiech rozdzierający serce.
Kiedy śniadanie ożywiało się coraz bardziej i kiedy biesiadnicy rozprawiali coraz weselej — nagle pod oknami restauracyi odezwał się głos jakiś ochrypły:
— Tabela wygranych w ostatniem ciągnieniu loteryi sztuki i przemysłu! Wielki los pięćkroć sto tysięcy franków!... Egzemplarz dwa sous wszystkiego.
Couvreur odwrócił żywo głowę.
— Jakto! jakto! to już po ciągnienia tej wielkiej loteryi?... — zapytał Vivier.
— Od wczoraj... — odrzekł Fremy.
— Ale do dyabła, ja mam aż dwa bilety, moje dzieci!... — dorzucił Lavand, wyjmując z kieszeni pugilares. — Gdybym też tak wygrał główny los! — Zobaczmy! zobaczmy!...
Rzekłszy to, wybiegł na ulicę i wkrótce powrócił z tabelą w ręku, ale z miną bardzo osowiałą.
— No cóż? — zawołali wszyscy chórem oprócz Couvreura.
— Nie moje dzieci! — Ani grosza... a smutne to tem bardziej, że gdybym zamiast dwóch moich biletów, kupił dwa następne, byłbym wygrał pięćkroć sto tysięcy franków.
— Pomiędzy mną a wielkim losem jest tylko jeden bilet.
— Jaki miałeś numer? — zapytał Fremy.
— 7,979,998 i 7,979,987.
— A na jaki numer wyszła główna wygrana?.
— Siedem milionów dziewięćset siedemdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć!
Adryan posłyszawszy wymieniony numer, skoczył jak waryat.
— Co?... co ty powiadasz? — krzyknął przyskakując do Jakóba Levand. — Jakto to Nr. 7,979,999, wygrał los wielki?
— A no wygrał, mój stary!... Patrzaj...
I młody człowiek wskazał palcem na tabelę wygranych.
— Boże mój... Boże wielki!... więc to prawda!.. — wykrzyknął Adryan, drżący jak w febrze.
— Czyby on przypadkiem wygrał? — mruknął Fremy.
Couvreur o mało nie zemdlał.
— Co mu jest? co mu się stało? — zawołało kilka głosów.