Wielkie nadzieje/Tom II/Rozdział XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielkie nadzieje |
Wydawca | Księgarnia Św. Wojciecha |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Antoni Mazanowski |
Tytuł orygin. | Great Expectations |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Opatrunki robili mi na rękach dwa lub trzy razy w nocy i nad ranem. Lewą rękę miałem silnie oparzoną do łokcia, a trochę na ramieniu. Ból był męczący, ale dziękowałem Bogu, że nie większy. Prawa ręka również ucierpiała, lecz mogłem poruszać palcami. Była też owiązana i to nie mniej niż lewa, którą trzeba było oprzeć na temblaku; włosy trochę przypaliłem. Twarz jednak i głowa ocalały.
Herbert, wróciwszy z Hammersmit, gdzie widział się z ojcem, poświęcił cały dzień na pielęgnowanie mnie. Był on delikatniejszy od pielęgnarki; w oznaczonych godzinach zdejmował bandaże i maczając je w uśmierzającym płynie, przykładał z taką starannością, że nie wiedziałem, jak mam mu wyrazić wdzięczność. Zrazu, póki leżałem na sofie, nie mogłem w żaden sposób zapomnieć ani na chwilę blasku płomieni, hałasu i zamieszania w domu. Jeślim zadrzemał na chwilę, budziły mnie krzyki pani Chewiszem i widziałem ją biegnącą ku mnie, całą w ogniu. Taki rozstrój nerwów był znacznie przykrzejszym od fizycznego bólu. To też Herbert stara} się mnie rozerwać, jak tylko mógł. Żaden z nas nie wspominał o łódce, choć obaj o niej myśleliśmy. Można było zauważyć to. bośmy obaj unikali rozmowy o niej i starali się, bym mógł jak najprędzej wiosłować. Naturalnie pierwsze moje pytanie przy spotkaniu się z Herbertem było: — czy wszystko idzie pomyślnie w dole rzeki? Potwierdził wesołym i spokojnym tonem i nie wznowiliśmy rozmowy o tem, aż do wieczoru, kiedy Herbert, zmieniając bandaże, przy świetle ogniska, rzekł do mnie:
— Wczoraj spędziłem dwie godziny u Prowisa.
— A gdzież była Klara?
— Poczciwe stworzenie. Przez cały prawie wieczór biegała do obłąkanego. Zaczynał sarkać, gdy tylko go zostawiła. Wątpię, by mógł jeszcze długo pożyć. Dzięki rumowi i pieprzowi prawdopodobnie wkrótce skończy.
— I wówczas ożenisz się z Klarą?
— Tak?
— Oprzyjno rękę na poręczy kanapy, ja tu przysiądę i zdejmę powoli bandaż, aby cię nie urazić. Ale wracając do Prowisa, czy wiesz, że się poprawia?
— Mówiłem ci, że stał się łagodniejszy, nawet i wówczas, gdym go widział po raz ostatni.
— Tak, to prawda, wczoraj wieczorem był rozmowniejszy i opowiedział mi trochę ze swego życia. Czy pamiętasz, jak przerwał opowiadanie, mówiąc o kobiecie, która mu narobiła tyle kłopotów... Czym cię nie urazi!? — Drgnąłem, ale nie skutkiem jego dotknięcia. Słowa jego spowodowały drgnięcie.
— Zupełnie o tem zapomniałem, ale obecnie przypominam sobie — rzekłem.
— Zaznajomił mnie z tą częścią swego dziwnie ciemnego życia. Czy można ci opowiedzieć tę historyę, czy nie zaniepokoi cię ona?
— Opowiedz jak najszczegółowiej.
Herbert pochylił się i uważnie spojrzał na mnie, przypuszczając prawdopodobnie, że prośba moja była zbyt żywa.
— Czy nie masz gorączki? — rzekł, przykładając mi rękę do czoła.
— Ani trochę. Opowiedz mi, mój drogi to, co ci Prowis wyznał.
— Zdjąłem oto bandaż a teraz położę świeży. Ty drżysz! Ale zaraz poczujesz ulgę. Była to zapewne kobieta młoda, zazdrosna i mściwa, mściwa do najwyższego stopnia.
— Do jakiego stopnia?
— Do zabójstwa. — Może ci zimno?
— Nie. Kogoż ona zabiła? W jaki sposób?
— Może jej postępek nie zasługuje na tę nazwę; obwiniono ją jednakże i sądzono. Pan Dżaggers bronił i pozyskał sławę; wówczas to i Prowis po raz pierwszy się o nim dowiedział. Ofiarą jej była druga kobieta. Kto wszczął walkę — niewiadomo, tylko po strasznej walce w stodole ofiarę znaleziono zaduszoną.
— Skazano zabójczynię?
— Nie, uwolniono ją... Biedny mój Hendlu, drażnię ci rany.
— Nie, nie można postępować delikatniej, Herbercie. Cóż więcej?
— Tej uwolnionej, młodej kobiecie i Prowisowi urodziło się dziecko, maleńka dziewczynka, bardzo kochana przez Prowisa. Kilka godzin przed usunięciem przedmiotu swej zazdrości, przyszła żona do Prowisa i przysięgała mu, że zabije dziecko... Teraz już obwiązałem ci dobrze lewą rękę, pozostaje jeszcze prawa. Najlepiej bandażuję przy takiem półświetle; ręce moje pewniej działają, gdy nie zupełnie wyraźnie widzę straszne rany. Ale ciężko jakoś oddychasz, mój drogi? Zdaje mi się, że za często?
— Czy ta kobieta wykonała groźbę, Herbercie?
— To właśnie najciemniejszy punkt w życiu Prowisa. Rzeczywiście spełnia swą groźbę.
— Właśnie, on twierdzi, że spełniła?
— Oczywiście, mój drogi. — rzekł Herbert z wyrazem zdziwienia i znów pochylił się, aby bliżej na mnie spojrzeć. — Opowiedział mi wszystko. Innych wiadomości nie mam.
— Naturalnie, znikąd nie możesz ich mieć.
— Prowis nie mówi, czy dobrze czy źle obchodził się z żoną. Ale żyła ona z nim pięć, czy sześć lat i nigdy nie opuszczała go, nawet w najgorszych okolicznościach. Zdaje mi się, że ubolewał nad nią i wiele jej przebaczał. Mówi, że obawiając się, by nie wezwano go na świadka przeciw niej i by nie stać się przyczyną jej śmierci, ukrywał się przed sądem i dlatego w śledztwie wspominano tylko o jakimś Abelu, przyczynie zazdrości tej kobiety. Ona znikła bez wieści po swem uwolnieniu i w ten sposób Prowis stracił i żonę i dziecko.
— Powiedz, proszę...
— W tej chwili skończę. Zły duch jego, Kompenson, łotr nad łotrami, znał powody, skłaniające Prowisa do skrywania się w tym czasie i naturalnie skorzystał z tego, by jeszcze go ujarzmić. Oto, w czem kryje się główna przyczyna nienawiści Prowisa do Kompensona.
— Chciałbym wiedzieć, czy ci nie mówił kiedy się to stało.
— Pozwól mi przypomnieć sobie jego własne słowa. Zdaje mi się powiedział tak: było to dwadzieścia lat temu, właśnie wówczas, gdym się spotkał z Kompensonem. Wieleś miał lat, gdyś się spotkał z nimi na cmentarzu?
— Myślę, że siedm.
— On twierdzi, że stało się to trzy lub cztery laty przedtem i żeś ty mu przypomniał straconą dziewczynkę, która byłaby w twoim wieku.
— Herbercie, czy możesz lepiej widzieć mnie przy oknie, czy przy kominku?
— Przy kominku.
— Popatrz na mnie.
— Popatrzyłem.
— Uszczypnij mnie.
— Trzymam twą rękę, kochany przyjacielu.
— Nie sądzisz, Herbercie, bym był w gorączce lub bym miał myśli silnie rozstrojone skutkiem wczorajszego zajścia?
— Nie. Trochę masz gorączki, ale jesteś w normalnem usposobieniu.
— Jestem stanowczo przekonany, że człowiek, którego ukrywamy, jest ojcem Estelli.