<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Brodziński
Tytuł Wiesław
Podtytuł sielanka krakowska
Pochodzenie Wiesław i pieśni rolników
Data wyd. 1867
Druk drukarnia braci Rouge, Dunon i Fresné
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały utwór Wiesław
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Wartko wóz toczą parskające konie
Mijają mostki i wzgórki i błonie,
Cała rodzina siedzi zadumana.
Wesołość tylko nie opuszcza Jana,
Bo radość w sercu utajoną żywi,
Że dwie rodziny wrychle uszczęśliwi.

Przydrożne lipy długie ścielą cienie,
Gore nad lasem niebieskie sklepienie,
I rzeźwą wonią tchnie wieczór pogodny
Jest blisko drogi gościniec wygodny,
Tam każą stanąć, bo choć wioska bliska,
Jednak ją dzielą zarosłe stawiska.
Przeto nim w okół jadący okrąży,
Pieszy ścieszkami trzykroć pierwiej zdąży.
Idą więc wszyscy ścieszkami wesoło,
A wóz pył wznosi okrążając koło.
Dziwnie Haliny twarz się uwesela,
Swawolna, więcéj mówić się ośmiela.
Przebyli kładki i zaczepne krzewy;
Z błoni pastusze ozwały się śpiewy,
Które jéj bardzo do serca trafiły:
Tak na weselu nócił Wiesław miły,
A Jan uważnie pogląda jéj w lica,
Czy jéj nie będzie znaną okolica,
W tém uroczyście od kościelnéj wierzy,
Dzwon na modlitwę głos po rosie szerzy,
Pobożnie wszyscy padli na kolana,
A twarz Haliny od zorzy oblana
Podobną była do twarzy anioła —
Ale tęsknocie wytrzymać nie zdoła,
Do dziwnych marzeń głos dzwonka ją skłonił
I niezważaną łzę z oka jéj zronił.
A idąc daléj na wzgórku stanęli;
Już tylko wioskę jedno błonie dzieli,
Z którego krzycząc swawolne pachołki
Spędzają na most i krówki i wołki.
Skrzypią z ról czarnych wracające pługi
A cała wioska, jako ogród długi
W kwitnących sadach niskie strzechy kryje,
Z których dym kręty ku niebu się wije,
A stary kościoł z blaszanemi szczyty,
Po nad wsią błyszczy lipami zakryty.
Wieża, z której dzwon o milę donosi,
Już pogrzeb piątym pokoleniom głosi,
Gdy tak na wszystkie poglądają strony,

Jan się zapytał na laskę schylony:
«Jak ci się zdaje to nasze siedlisko?
Chata Wiesława już tu bardzo blisko.» —
Ale Halina w jednę patrzy stronę
Bijące łono, usta otworzone
Poznać dawały wielkie zadumienie,
Błogie się w serce cisnęło wspomnienie
Nie mogła mówić, bo w takowym stanie,
Każdy jéj oddech zajmowało łkanie.
Daléj przy miedzy na przeciwko chaty,
Stoi krzyż Pański pochylony z laty,
Wokoło wierzby i zielona trawka,
Tam wiejskich dzieci niedzielna zabawka;
Tu już Halina pada na kolana,
W dłonie uderza i mówi do Jana:
«Mocny mój Boże! toć moja rodzina!
Gdzie moja matka, gdzie matka jedyna?
Jeśli już w grobie, na grób jéj pójść muszę,
Tu utęsknioną niech wyzionę duszę.
Tu się bawiałam, tu zbierałam kwiatki,
Ale nie widzę rodzicielskiej chatki:
Bo tu inaczéj wszystko dawniéj stało,
Nie tak, jak mi się w pamięci zjawiało.» —
Tu Jan o ziemię kij i czapkę rzucił.
Klęknął i pod krzyż łzawe oko rzucił,
«Tu naprzód, rzecze, na kolana padaj,
Tu już nie pytaj, ale dzięki składaj!
Widzisz tę ziemię, jak jest wydeptana,
Twoja to matka, matka żałowana,
W modłach za tobą tak ją wyklęczała;
Bóg nas doświadcza, Bogu zawsze chwała
Bóg litościwy i ciebie ratował,
I ojców twoich przy zdrowiu zachował,
Wzmogli się znowu po niszczącym boju
Z sierotą dzieląc owoce pokoju;
Chatkę i córkę stracili w potrzebie,
Dziś w nowéj chacie uściskają ciebie.» —
Klękła Halina, Wiesław za Haliną,
A zamiast modłów łzy z oczu im płyną

Łzy, które czystsze od rosy widzieli,
Które jak perły liczyli anieli.
A kiedy wstała, już uczuć nie kryje,
Ściska Wiesława i Jana za szyje.
Spieszą w podwórko, lecz ojców nie było,
Patrzy Halina, co się odmieniło,
Tak spodziewanych od poła czekali,
Aby Halinie wypoczynek dali.
Już też Stanisław od łąk wraca z kosą,
Idzie i żona, konicz krówkom niosą;
Naprzód z bławatem szła Bronika mała,
Gości w podwórku ojców wskazywała.
Chciał Jan, by Wiesław naprzeciw pospieszył,
Ażeby matkę szczęśliwą ucieszył.
Jak się witała rodzina złączona,
Jedno drugiemu oddając do łona;
Jakie pytania, dzięki, odpowiedzi,
Jako się zbiegli ciekawi sąsiedzi;
Jako Bronika starszą siostrę ściska,
Nie znając straty, a czując co zyska; —
Tego wam moi mili towarzysze,
Jakobym pragnął, nigdy nie opiszę!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Brodziński.