[114]KLEJNOTY.
Nagą była najdroższa. — Mej żądzy powolna,
Zachowała klejnotów jeno błyskawice,
Wiedząc, jak barw muzyka upoić mię zdolna,
Przypominając dumne Maurów niewolnice.
Gdy w tańcu pobrzęk ciśnie — szyderczy, stalowy –
Ten tłum, połyskujący od blach i kamieni —
Coś mię porywa! Nurt krwi w serce bije nowy,
Kiedy dżwięk ze światłością się brata i mieni.
Iskrząc się więc leżała, rozświetlając łoże,
I ze stosu poduszek uśmiechem wabiła
Miłość moją głęboką, pieściwą jak morze —
Co je wybrzeża ciągnie tajemnicza siła.
Wzrok jak w poskromionego utkwiwszy tygrysa,
Rozmarzona, leniwe odmieniła pozy —
A pełność róży, zlana z świeżością irysa,
Nowym czarem zdobiły te metamorfozy;
Jej ramiona, jej nogi — biodra w upojeniu
Własnej chwały — i fala łabędziego łona —
Płynęły przed oczami, jak w jasnowidzeniu;
I jej żywot, i piersi — mej winnicy grona —
[115]
Szły ku mnie, pieszczotliwsze od Aniołów Złego,
Aby zamącić spokój w starganem sumieniu —
I duszę mą ze szczytu zwlec kryształowego,
Gdzie, spragniona pokoju, legła w ukojeniu.
Zdawało się chwilami, że kaprys zuchwały
Biodra Antjopy z torsem powiązał efeba —
Tak się bujne jej lędźwie w kibić przelewały. —
Na smagłem ciele szkarłat lśnił zachodu nieba!
— Że lampa cicho zgasła w wyczerpaniu sennem,
Tylko kominek izbę oświetlał ognistą;
Ile razy westchnieniem wybuchał płomiennem,
Krwią nasycał tę skórę, jak ambra złocistą.